BOŻE CIAŁO. Każdy z nas jest kapłanem Chrystusa
W ostatnich latach tematy wiary, religii i kościoła w kinie polskim podejmowane są praktycznie wyłącznie po to, żeby ukazać obłudę Kościoła Katolickiego. Ksiądz jest więc najczęściej pedofilem, zboczeńcem lub złodziejem, a osoba praktykująca to ślepy na krzywdę innych fanatyk i dewota. Trudno się zresztą filmowcom dziwić. Kościół znajduje się obecnie w kryzysie, popełnia rażące błędy, nie nadąża za światem, a kontrowersje na jego temat sprzedają się najlepiej. Religia bez wątpienia wymaga aktualizacji, dostosowania się do potrzeb człowieka współczesnego, zarówno tego zamieszkującego duże miasto, jak i osiadłego w małej miejscowości. Jan Komasa zauważył ów problem. Twórca Bożego Ciała doskonale zdaje sobie ponadto sprawę, że religia i wiara to dwie odrębne sprawy.
Podobnewpisy
Pomysł na fabułę Bożego Ciała napisało życie. Jedno z rodzimych czasopism doniosło kilka ładnych lat temu, że w pewnej niewielkiej polskiej miejscowości spowiadał i odprawiał mszę fałszywy ksiądz. Według informacji prasowej spora część tamtejszej wspólnoty polubiła nowoczesny styl prowadzenia nabożeństw i zaskakujące kazania młodego kapłana, chociaż po spełnianiu posługi widywano go z butelką alkoholu w dłoni i papierosem w ustach.
Komasa, a przede wszystkim scenarzysta Bożego Ciała, Mateusz Pacewicz, budują swój film właśnie na wspomnianym wyżej wydarzeniu. Film przedstawia losy Daniela (Bartosz Bielenia), chłopaka osadzonego w zakładzie poprawczym za jakąś zbrodnię. Daniel jest inny od swoich koleżków z poprawczaka. Wierzy w Boga, a dzięki charyzmatycznemu ojcu Tomaszowi jeszcze tę wiarę pogłębia. Marzy mu się nawet seminarium. Niestety kryminalna przeszłość nie pozwala chłopcu na zostanie księdzem. Podczas zwolnienia warunkowego znajduje jednak sposób na obejście tej przeszkody. Zamiast w tartaku znajdującym się w małym miasteczku, w którym miał pracować, zatrzymuje się w pobliskim kościele i podaje się za księdza. Wszyscy wkoło wierzą w jego kłamstwo, bo pojawienie się nowego księdza przynosi przy okazji nadzieję na pojednanie mieszkańców po tragicznym wypadku samochodowym, w którym zginęło siedem osób.
Chociaż Boże Ciało bazuje na prawdziwych wydarzeniach i pragnie być tak realistyczne, jak to tylko możliwe (świetne zdjęcia Piotra Sobocińskiego), to największym błędem produkcji Komasy jest kwestia wiarygodności opowiadanej historii. W celu zrozumienia przesłania filmu twórcy Sali samobójców (2011) należy wręcz zaprzestać myśleć logicznie. Fabułą Bożego Ciała zdaje się bowiem rządzić przypadek. Autor scenariusza i reżyser filmu prowadzą swoją opowieść od jednego zbiegu okoliczności do kolejnego szczęśliwego dla głównego bohatera przypadku, każąc wierzyć odbiorcy w kompletny brak zainteresowania małej społeczności np. pochodzeniem nowego kapłana. Dzieło Komasy, chociaż na swój sposób jest innowacyjne, niejednokrotnie łapie się utartych schematów, takich jak relacja Daniela i Elizy (Eliza Rycembel). Nierówność Bożego Ciała ujawnia się także w dialogach. Jedne są więc błyskotliwe i mądre, inne zaś silą się na niepotrzebną efektowność i wybrzmiewają nijako.
O wszystkich wadach Bożego Ciała zapomina się jednak od razu, gdy na ekranie pojawia się Bartosz Bielenia i jego wielkie, piękne oczy. Aktor „działa” zarówno jako człowiek zagubiony (narkotyki, przygodny seks), jak i odnaleziony przez Boga (fałszywy ksiądz). Boże Ciało to przede wszystkim jego koncert. Na uwagę zasługują także kreacje Aleksandry Koniecznej jako kościelnej oraz Tomasza Ziętka w roli Pinczera.
Publiczność, której nie przeszkodzi fabuła kierowana zbiegiem okoliczności, powinna być Bożym Ciałem zachwycona, ponieważ jest to przede wszystkim dzieło mądre i wielopoziomowe. Reżyser umiejętnie włączył trudny temat wiary i religii w kino kameralne, lecz bądź co bądź rozrywkowe, energetyczne, czasami nawet wulgarne. Co ciekawe, nie wychodzi z tego mariażu skandal, który łatwo byłoby wywołać taką opowieścią, lecz pełnokrwista opowieść o poszukiwaniu siebie, przebaczaniu, kondycji współczesnego Kościoła i o jego wysokiej pozycji w małomiasteczkowych, bigoteryjnych społecznościach. Jan Komasa nikogo bowiem nie obraża, a nawet nikogo nie ocenia. Ot, przedstawił sytuację, w której to fałszywy ksiądz, uczący się formułek religijnych rytuałów z Wikipedii, dociera do ludzi skuteczniej aniżeli kapłan po seminarium i nie uważa przy tym, że noszenie koloratki miałoby przeszkadzać w paleniu papierosów.
Znajdą się zapewne tacy, którzy uznają najnowszy film Komasy za perfidny atak wobec instytucji kościelnej. To jednak te same osoby, które twierdzą, że Kościół powinien tkwić przy zasadach sformułowanych wiele stuleci temu, i nie zauważają kryzysu religii. Filmy takie jak Boże Ciało stanowią przyczynek do dyskusji, analizy, podają rękę zamiast znów kopać leżącego.