BLADE RUNNER oczami sztucznej inteligencji
Czy maszyny marzą o oglądaniu “Blade runnera”? Nie musimy już sobie zadawać tego pytania. Maszyna obejrzała film Ridleya Scotta i pokazała światu, jak go postrzega. Powstała najdziwniejsza, najbardziej nietypowa wersja klasyka. Jak wyjęta ze snu, w którym malarskie kadry oryginału zostają poddane ekscentrycznej obróbce: zaczynają się utleniać, rozpływać, naświetlać czy przemieniać w chmury gazu albo smaga je jakiś porywisty elektroniczny wiatr.
Brzmi dziwnie? Dalej jest jeszcze dziwniej.
Zacznijmy jednak od początku. Najpierw była powieść Philipa K. Dicka “Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?”. Dick – obecnie klasyk powieściowej sci-fi, nazywany Dostojewskim gatunku – był paranoikiem i schizofrenikiem, fanatycznie oddanym poszukiwaniom odpowiedzi na pewne fundamentalne pytania. Chciał wiedzieć, co to znaczy być człowiekiem, jak można odróżnić prawdę od iluzji, w jaki sposób Bóg może objawić swoją obecność na Ziemi. Swoje lęki i niepokoje wyrażał w opowiadaniach i powieściach, a “Androidy” są jednym z jego głośniejszych tytułów. Książkę wydano w 1968 roku i wkrótce doczekała się statusu klasyka.
Podobne wpisy
Reszta jest historią, ale przedstawmy jej główne wątki.
Produkcja przebiegała w ciężkiej atmosferze. Na planie dochodziło do wielu konfliktów. Scott przekroczył stosunkowo skromny budżet i nie cieszył się zaufaniem ekipy, z którą pracował. Film wszedł na ekrany w 1982 roku i nie wywołał większego zainteresowania. Był to obraz starannie przygotowany, mieniący się bogactwem szczegółów świata przedstawionego, ale na publiczność działał dezorientująco.
Ta umiejscowiona na zdewastowanej ziemi historia grupy androidów, zbuntowanej przeciwko ludziom i szukającej możliwości przedłużenia swojego życia, miała w sobie ponury ciężar i dużą dawkę goryczy. Widzowie nie byli gotowi na mroczną wizję Scotta, stawiającą trudne pytania, mnożącą wątpliwości i unikającą prowadzenia widza za rękę. Słowem, powstał film niezwykły, ale zbyt ciężki jak na swoje czasy.
Reżyser pod naciskiem producentów postanowił wypuścić nieco lżejszą wersję obrazu – z niosącym nadzieję zakończeniem i narracją bohatera z offu, wyjaśniającą widzowi wszystko to, co w oryginale pozostawało w domyśle. To jednak nie zmieniło znacząco recepcji “Blade Runnera”. Wyglądało na to, że mamy do czynienia z klasyczną klęską.
A jednak…
Obraz zaczął żyć swoim życiem. Stał się przebojem rynku video i telewizji kablowej. Widzowie powoli odkrywali walory tego niezwykłego widowiska. Stopniowo “Blade Runner” zaczął intrygować coraz większe rzesze fanów kina, aż w końcu stał się tym, czym jest dziś – jednym z największych (o ile nie największym) tytułem science fiction wszech czasów.