MARS EXPRESS. ŚWIAT, KTÓRY NADEJDZIE. Świetna animacja science fiction
Jérémie Périn nie bawi się w półśrodki. Rozpoczyna swój debiutancki film tak, jak powinien rozpoczynać się każdy porządny kryminał: od morderstwa. Ginie studentka cybernetyki, zamordowana z zimną krwią przez kogoś, kto podaje się za policjanta. Na życzenie ojca dziewczyny śledztwo w tej sprawie prowadzi prywatna detektyw, a była wojskowa – Alin Ruby. Wraz z upływem czasu dochodzenie zaczyna zataczać coraz szersze kręgi, sprowadzając na wszystkich zainteresowanych śmiertelne niebezpieczeństwo.
Périn miesza gatunki. Wychodzi od kryminału noir – brutalnego, tajemniczego morderstwa i cynicznej detektyw, zmagającej się z uzależnieniem od alkoholu – ale na nim się nie zatrzymuje. Oczywiście, Mars Express. Świat, który nadejdzie to przede wszystkim science fiction. Czerpiące garściami z klasyków gatunku – Łowcy androidów, Ghost in the Shell czy Metropolis (2001). Wszyscy dobrze znamy te motywy: granice człowieczeństwa, świadomość androidów, bunt maszyn, korupcja, spisek wielkich korporacji. Oklepane, a jednocześnie ponadczasowe. Périn – w przeciwieństwie do wielu poprzedników – potrafi jednak ułożyć z nich angażującą historię. Może nie odkrywczą, ale precyzyjną i przekonującą: wtórną, lecz nie durną. Pełną barwnych postaci, ciętych dialogów i narracyjnych twistów, które pomagają utrzymać szalone tempo opowieści – godne największych hitów amerykańskiego kina akcji.
Francuski reżyser doświadczenie zawodowe zbierał przede wszystkim na planie animowanego serialu Lastman, będącego adaptacją, popularnej we Francji, serii komiksów fantasy. Visual storytelling, charakterystyczny dla sztuki komiksowej, ewidentnie wszedł mu w krew. Choć w Mars Express mówi się całkiem sporo, najważniejszych rzeczy dowiadujemy się za pośrednictwem obrazu. Niepodzielnie króluje tutaj akcja: strzelaniny w bocznych alejkach i pościgi na tyłach klubów ze striptizem. Przejścia między kolejnymi sekwencjami są niezwykle dynamiczne, często rozegrane na geście czy detalu. Chwili na oddech dostarczają jedynie krótkie, czarne plansze, pojawiające się na ekranie po co ważniejszych wydarzeniach fabularnych.
Największej frajdy odbiorczej dostarcza jednak nie samo śledzenie opowieści, lecz eksplorowanie świata, w którym została ona osadzona. Périn i jego współpracownicy budują go niezwykle pieczołowicie. Nie wyjaśniają zasad w pierwszych kilkunastu minutach, za pomocą tautologicznej narracji z offu czy pełniącej funkcję prologu planszy tekstowej. Ufają naszej inteligencji i popkulturowym kompetencjom: operują więc subtelnie, na szczegółach. I to właśnie te szczegóły, drobne pomysły przesądzają o tym, że świat przedstawiony okazuje się żywy, wiarygodny, a przede wszystkim interesujący. Przykłady? Proszę bardzo. Tryb trzeźwości automatycznie aktywujący się po tym, jak bohaterka próbuje zamówić w barze whiskey. Farma mózgów, którą bohaterowie infiltrują, próbując zdobyć informacje na temat współlokatorki zamordowanej studentki. Grupa wsparcia dla kopii zapasowych, które funkcjonują jako roboty na długo po śmierci ludzkich oryginałów. W pełni organiczne androidy powoli wypierające swoich mechanicznych protoplastów. Wymieniać można by długo – tyle w filmie Périna kreatywnych wątków drugoplanowych.
Mars Express, tak jak część zaludniających film bohaterów, jest hybrydą. Połączeniem animacji rysunkowej i komputerowej. Szczerze mówiąc, nigdy nie byłem fanem takich ekstrawaganckich miksów. Raziły one po oczach już w animacjach Disneya z przełomu wieków. Eksperymenty Pixara doprowadziły wówczas do przełomu technologicznego – przejście na animację komputerową dokonywało się jednak powoli, krok po kroku. W Planecie skarbów czy Atlantydzie – zaginionym lądzie próbowano więc łączyć dwuwymiarowych bohaterów z trójwymiarowymi nowinkami. Wyglądało to dziwnie, miejscami pokracznie i jakoś nieswojo (ale i tak lepiej niż w pełni trójwymiarowy Kurczak Mały). W Mars Express jest podobnie. Przyjemnie patrzy się na rysowanych bohaterów, ale trójwymiarowe tła, rekwizyty czy pojazdy prezentują się na ich – nomen omen – tle dość sztucznie. Zupełnie tak, jak gdyby pochodziły z innego, oddalonego o tysiące mil kosmicznych świata.
Debiut Périna pierwszy raz obejrzałem ponad osiem miesięcy temu, podczas Festiwalu Kamera Akcja w Łodzi. Spoglądam na krótką notatkę, jaką wówczas sporządziłem: „Scenariusz zlepiony z kilku innych, pewnie lepszych, science fiction – działa za sprawą genialnych, oryginalnych pomysłów”. Drugi seans tylko utwierdził mnie w tej opinii. Gigantyczny potencjał światotwórczy przykrywa główną linię narracyjną, ale nic w tym złego – czasu spędzonego na pokładzie Mars Expressu w żadnym wypadku żałować nie będziecie.