BLACK MIRROR / CZARNE LUSTRO. Recenzja sezonu czwartego
Charlie Brooker znów to zrobił – tak zacząłem recenzję trzeciego sezonu i nie sposób inaczej zacząć mówić o najnowszym, czwartym sezonie, ponownie od Netflixa. Poprzednia odsłona z października 2016 roku odniosła gigantyczny sukces zwieńczony nagrodą dla odcinka San Junipero – dopiero wtedy wiele osób odkryło tę genialną produkcję. Oczywiście lepiej późno niż wcale i zawsze jest dobry moment na poznanie Czarnego lustra od podstaw. Tym bardziej że pierwsze dwa sezony są absolutnie doskonałe, a idee, które stały się podstawą dla pierwszych sześciu odcinków, są wciąż aktualne.
Czy sezon czwarty rodził jakieś obawy? Być może w niektórych głowach tkwiła niebezpieczna myśl, że nie może się udawać zawsze. Że Brookerowi musi się w końcu powinąć noga, a ilość nie pójdzie w parze z jakością, jak bywało dotąd. I że sam Netflix również może zawieść oczekiwania.
Nic z tych rzeczy – mimo pojedynczej, jednorazowej wpadki w najnowszym sezonie to w dalszym ciągu produkcja jedyna w swoim rodzaju.
Jak zwykle jest to sześć różnych historii, których nie łączy wiele, prócz technologii jako remedium na współczesne bolączki. Można też odnieść wrażenie, że każdy odcinek jest świetnie obsadzony aktorsko, a w kilku przypadkach mamy do czynienia z naprawdę znakomitymi rolami.
Spokojnie, bez spoilerów. Ale im mniej wiecie, tym lepsza zabawa.
BLACK MUSEUM, czyli nauka współodczuwania
Podobne wpisy
Typowo blackmirrorowy temat – technologia w służbie ludzkiej świadomości. Jak zwykle w odpowiedzi na współczesne potrzeby i marzenia, których realizacja (postęp) jest naprawą tego, co wadliwe (choroba), zepsute (śpiączka) czy niebezpieczne (śmierć). Rzecz rozchodzi się o specyficzne eksperymenty medyczne, o których opowiada – w tytułowym muzeum – człowiek o proweniencji podobnej do głównego bohatera Kingowskiego Sklepiku z marzeniami. Diabelskie konotacje nie są przypadkowe.
Trzy swoiste gadżety muzealne i ich niesamowite historie w sosie Cronenbergowskim, które mogłyby być osobnymi odcinkami Czarnego lustra. A tak – mamy trzy razy więcej dobra w godzinę seansu. Każda z nich to mocna i przerażająca historia o rozwoju… ludzkiej jaźni. Najpierw, co oczywiste, postrzeganym jako szansa. Startujemy. Dzięki specjalnemu implantowi lekarz może bowiem odczuwać to, co pacjent, więc cała diagnoza i późniejsze leczenie są o wiele skuteczniejsze. Wjeżdżamy poziom wyżej. Dzięki przeniesieniu świadomości do innego ciała życie pacjentów w śpiączce nabiera nowego, zupełnie innego wymiaru: widzą, komunikują się, czują, smakują. I jedziemy dalej. Ciało jest niepotrzebne, bo świadomość może być przeniesiona do świata wirtualnego. Nie muszę mówić, że wszystko może się spieprzyć z powodu ludzkich ułomności, przypadku lub działań, których nikt w swojej wspaniałomyślności nie był w stanie przewidzieć. Bo Black Mirror zawsze żywiło się czarnowidztwem nie tyle co do zasadności rozwoju technologicznego, ile do wypaczeń, których nie sposób uniknąć. I tak jest tym razem: zachwyt miesza się z przerażeniem. A słowa „Hug me, please” i „I love you” już nigdy nie będą takie same.
8+
ARKANGEL, czyli dziecko najważniejsze
Jeśli jesteście rodzicami, to wiecie, że zapewnienie bezpieczeństwa dziecka – na wielu polach – jest waszym najważniejszym zadaniem. Nie ma tu raczej jakichś większych wątpliwości, tym bardziej gdy berbeć jest niesamodzielny, całkowicie zależny od was. Jeśli jeszcze nie jesteście rodzicami, to mogę was jedynie zapewnić, że ochrona dziecka będzie czymś całkowicie naturalnym, oczywistym – trybiki w głowie pracują zupełnie inaczej, życie wywraca się do góry nogami i praktycznie wszystko podporządkujecie dziecku. Bezwzględnie.
Z tej dość oczywistej konstatacji wypływa fabuła podpisana przez Jodie Foster. Aby zapewnić bezpieczeństwo córce, matka decyduje się na wszczepienie dziecku implantu, dzięki czemu może chronić je w sposób absolutny: wie, gdzie jest; zna bicie jej serca; widzi to, co ona widzi. I najważniejsze – nakłada filtr na zło tego świata, tutaj w sposób oczywiście dosłowny. Ocenić tego nie sposób, bo jest to ten rodzaj matczynej troski, która wypływa z atawistycznej chęci ochrony życia potomka. Z drugiej strony – co jest podejściem typowym dla serialu Brookera – to specyficzny rodzaj inwigilacji, którą umożliwia rozwój technologii. Jest w tym jakaś nadmierna, natrętna dbałość o to, aby dziecko doświadczało wyłącznie dobra i miłości, bo tylko w ten sposób ono samo będzie dobre i kochające. Podczas gdy rozwój każdego z nas polega również na zobaczeniu tego, co złe, niewłaściwe, brutalne, groźne. Nie można chronić, nie mówiąc, przed czym się chroni. W ten sposób buduje się charakter i kręgosłup moralny istoty społecznej – zdejmując różowe okulary i wyciągając zatyczki z uszu, przez które niewiele można zobaczyć i usłyszeć. Jest to wbrew rodzicielskim troskom i w kontrze do wyobrażeń o sposobach zapewnienia szczęścia. Arkangel dobrze przywołuje ten dysonans poznawczy, jeśli chodzi o wychowanie i odpowiedzialność. Jest przede wszystkim nieoczywisty i uderza w czułe rodzicielskie struny.
9
CROCODILE, czyli problemy z pamięcią
Godzina z thrillerem, który – gdyby go potraktować jako tradycyjny film fabularny – byłby wydarzeniem sezonu. Znakomicie opowiedziana historia z niezwykłym tłem, czyli Islandią w pełnej krasie. Opowieść o pamięci, tutaj potraktowanej w dosłowny sposób, jako nośnik danych, które można przywołać w specjalnym urządzeniu, jak film. Co z kolei jest podstawą niebanalnego śledztwa w banalnej sprawie ubezpieczeniowej. Nie warto mówić więcej – wystarczy fakt, że odcinek ściska za gardło. Tym bardziej że przedstawiona technologia to ten rodzaj sztafażu SF, który można wyobrazić sobie w praktyce jako pewnego rodzaju szansę, i to bez negatywnych konotacji. Znakomita reżyseria Johna Hillcoata, rewelacyjna w swej roli Andrea Riseborough. Kawał świetnego, pełnego napięcia kina!
9