AMERYKAŃSKIE GRAFFITI. Wchodzenie w dorosłość według GEORGE’A LUCASA
Praca nad tą produkcją była dla Lucasa istną drogą przez mękę. Sam pomysł na projekt powstał niejako z przekory – młody reżyser, rozgoryczony komercyjną porażką swojego pierwszego dzieła (THX 1138) oraz częściowo sprowokowany przez ówczesną żonę, postanowił nakręcić coś bardziej przystępnego i ciepłego. Szybko postanowił, że jego nowy obraz będzie opowieścią o rytuałach godowych młodzieży lat lat 60., czyli o całonocnych przejażdżkach samochodami po mieście. Licealne tańce, małe wyścigi, pogaduchy na światłach, wspólne wycieczki do kina samochodowego czy do jadłodajni serwujących burgery do okna auta – George Lucas nakręcił film będący listem miłosnym do minionej epoki i okresu własnego dorastania. Nie poprzestał jednak na stworzeniu przyjemnej komedyjki, jego zamiarem było zaskoczenie widza formą i śmiałą wizją, którą odrzuciła większość włodarzy wielkich studiów filmowych. Nie pierwszy i nie ostatni raz okazało się, że to młody reżyser miał rację.
Co tu właściwie jest tak innowacyjnego? Cóż, Lucas zawsze postrzegał Amerykańskie graffiti jako niekonwencjonalny musical. Na ten temat można dyskutować, ale faktem jest, że po raz pierwszy rockowa ścieżka muzyczną stała się nieodłączną częścią filmu i niejako określała jego tempo. Później podobny zabieg został zastosowany w Pulp Fiction i wielu innych produkcjach, ale właśnie tutaj miało to miejsce po raz pierwszy. Z dzisiejszej perspektywy nie tak łatwo jest zrozumieć, dlaczego tak wielu producentów i dyrektorów studiów uznało to za fatalny koncept o nikłych szansach na sukces.
Piosenek jest bardzo dużo i często się zmieniają, płynnie przechodząc z np. radia samochodowego do całkowitej dominacji nad innymi dźwiękami filmu. Co niezwykle istotne, to wszystko świetnie współgra z obrazem i tworzy jedną spójną całość. Myślę, że niejeden twórca musicali mógłby pozazdrościć Lucasowi umiejętności łączenia kadrów z muzyką. Świetnych kadrów, należałoby dodać. Żywe, jaskrawe kolory, kapitalne oświetlenie, ikoniczne dla lat 60. obrazki, a to wszystko nakręcone w większości w nocy – wszystko to składa się na prawdziwą ucztę dla zmysłów.
Nie jest to jednak jedyna wartość tego wyjątkowego dzieła. Każda z czterech przeplatających się historii ukazuje jakiś aspekt życia młodej osoby, która wkracza w dorosłe życie. Dezorientacja i zagubienie nie są obce bohaterom filmu, który pomimo tego zachowuje bezpretensjonalną lekkość i ciepły urok. Niemal cała akcja ma miejsce podczas zwariowanej letniej nocy, która okaże się dla młodzieńców przełomowa i oczyszczająca. Obrany styl narracji pomaga nam poczuć się, jakbyśmy sami byli uczestnikami tych wydarzeń i przeżywali je z bohaterami – zdecydowanie warto obejrzeć ten film po zmroku, żeby móc jak najlepiej wczuć się w jego atmosferę. Ta jest budowana także poprzez udział kultowego amerykańskiego radiowca, Wolfmana Jacka, którego głos dochodzący z wnętrza samochodowego radia pełni tutaj rolę greckiego chóru komentującego postępującą historię. Rozwój wypadków bywa prawdziwie kuriozalny, ale działa to na korzyść całości stawiającej emocje i beztroskę przed realizmem. George Lucas umieścił cząstkę siebie w trzech z czterech młodych postaci, a ostatniej (granej przez kończącego właśnie film o Hanie Solo Rona Howarda) nadał cechy swojego przyjaciela z okresu wczesnej młodości. Myślę, że każdy (przynajmniej męski) widz dostrzeże w nich coś pokrewnego sobie, dzięki czemu nie pozostanie obojętny na ich losy.
Podobne wpisy
Te czasem przeskakują po sobie nieco chaotycznie albo znikają z ekranu na zbyt długi czas, zanim reżyser do nich powróci. Momentami po prostu czuć brak doświadczenia aktorów i filmowców, ale nie są to zgrzyty, które psułyby frajdę z seansu. Być może nawet dodają one uroku całości, w której widać pasję i całkowity brak chłodnej kalkulacji. To obraz stworzony z miłości do kina, samochodów i epoki. Okazjonalne problemy z synchronizacją dialogów z obrazem, czy odrobinę niezręczne występy ujmują mu w bardzo niewielkim stopniu. Pomimo problemów ze szwankującymi pojazdami i znalezieniem lokacji do zdjęć ekipie filmowej udało się skonstruować fantastyczną scenografię, która posłużyła jako tło do dobrze napisanej i poruszającej opowieści. Młodzi aktorzy (w tym Harrison Ford w kowbojskim kapeluszu) wykreowali autentyczne i pamiętne postaci, nawet jeśli czasem wyglądali na zdezorientowanych (to wina Lucasa, który np. kręcił daną scenę kilkoma kamerami i nie wskazywał im odpowiedzialnej za główne ujęcia). Amerykańskie graffiti to dzieło o innowacyjnej formie i słodko-gorzkim wydźwięku. Czas, w którym ma miejsce jego akcja, nie został wybrany przypadkowo – rok 1962 był przełomowy nie tylko dla młodych bohaterów, ale i dla całej Ameryki. Echo ówczesnych wydarzeń politycznych odbija się niejednokrotnie podczas filmu, szczególnie pod koniec zostawiając widza z mieszanką mocno odmiennych uczuć. Z pewnością warto tego doświadczyć.
korekta: Kornelia Farynowska