search
REKLAMA
Recenzje

AMBULANS. Tylko zdrowi umierają szybko…

Odys Korczyński

22 marca 2020

REKLAMA

Warto zwrócić uwagę na Bakera w kontekście samego Erica Robertsa. Mniej więcej w tym okresie w życiu osobistym aktora znów pojawiły się narkotyki i oddziaływały na to, jak się zachowywał. Przez nie nabawił się częściowej afazji, stracił dykcję, zaczął się jąkać i zostały mu wyłącznie filmy klasy B, takie jak Ambulans. W roli Josha Bakera musiał naprawdę się starać, żeby dać radę – stąd ta gestykulacja, imperatywny ton głosu, rozbiegany wzrok, usilnie kontrolowany, jednak bezskutecznie, i wiele innych cech w zachowaniu świadczących o uzależnieniu i problemach osobowościowych. Ogólnie jednak dał radę, a bardzo pomogła mu w tym ekranowa partnerka, policjantka Sandra Malloy (Megan Gallagher), wykreowana stylistycznie na kwintesencję lat 80., co w niczym nie umniejsza jej ówczesnej atrakcyjności. Sandra była równowagą dla Bakera, a właściwie Robertsa. Film dzięki temu zyskał, chociaż, żeby go całkiem wyciągnąć z szamba klasy B, trzeba by o wiele więcej.

Np. dokręcić jeszcze z pół godziny, inaczej zmontować film, dać szansę Ericowi Robertsowi, żeby nieco się uspokoił i nad niektórymi scenami jeszcze raz popracował, no i przede wszystkim pogłębić charakterystykę antagonisty, czyli tajemniczego doktora z misją uratowania świata od cukrzycy – zapewne wtedy Ambulans okazałby się filmem co najmniej dobrym, a tak jest sentymentalnie znośny z całym bagażem niedoskonałości i żenady. Jedynie zdjęcia, światło i muzyka przetrwały próbę czasu.

Za dystrybucję filmu w latach 90. odpowiadało NVC (Neptun Video Center). Firma uchodziła za jedną z lepszych, przynajmniej w mojej osiedlowej wypożyczalni. Nie był to oczywiście dystrybutor tak wyszukany jak np. ITI czy później Best Film, ale w porównaniu z Video Rondo wyglądał jak rasowy, angorski królik miniaturka. Taki jest też Ambulans. Nie wiadomo, po co powstał. Chodzi w kółko, bez przerwy je, gubi małe kupy, ale w gruncie rzeczy jego obecność cieszy, a nawet sprawia przyjemność, więc nie sposób się go z głowy pozbyć.

Co ciekawe, jest pewien związek między dystrybutorem (NVC) a jakością gatunkową Ambulansu. NVC prowadził w latach 90. Jacek Samojłowicz. Kiedy rynek wypożyczalni kaset zaczął nieubłaganie podupadać, z właściciela firmy dystrybuującej kultowe dzisiaj VHS-y Samojłowicz zmienił się w producenta i scenarzystę. Udało mu się wypuścić na rynek kilka projektów, głośnych raczej ze swojej kiszkowatości, a nie wartościowego dla historii kina artyzmu. Szczególny prym wiedzie tu symboliczny już gniot – Kac Wawa (2011), do którego napisał scenariusz, uhonorowany zresztą antynagrodą Wężem. Niewiele lepiej prezentują się Skorumpowani (2008) i Wojna polsko-ruska (2009), nie wspominając już o Tajemnicy Westerplatte (2013).

Jak wspominałem wcześniej, NVC aspirowało do bycia dystrybutorem znacznie lepszych produkcji niż np. Video Rondo czy Elgaz. Częściowo się to udało. Finalnie nie zmieniło się jednak w ITI czy Vision, a kiedy przestało funkcjonować, u samego jej byłego szefa gdzieś zniknęła wizja stania się producentem, który wyrwał się z tego kapitalistycznego dorobkiewiczostwa, kojarzącego się ze zwykłym spekulanctwem cwaniaczków z czasów transformacji ustrojowej oraz robieniem kasy na kiczowatym byle czym i kreowaniu tego na najwyższe osiągnięcia kultury. Wtedy, na początku lat 90., ludzie tak byli zachłyśnięci wszystkim, co zachodnie, że łykali bezkrytycznie nawet najgorszy szajs, byle miał nalepkę „made in USA”. Wymienione filmy są tego bolesnym dowodem, a Ambulans z całą jego pretensją do bycia trzymającą w napięciu sensacją z horrorem w tle wypada dzisiaj nieco śmiesznie, chociaż z upływającym czasem ma szansę na kultowość dzięki specyficznemu Ericowi Robertsowi i umiłowaniu nerdów urodzonych po 2000 roku do kultury przełomu lat 80. i 90.

A na koniec pewna refleksja. Okładki dystrybuowanych w Polsce filmów nigdy nie grzeszyły jakąkolwiek graficzną jakością. Zdarzały się jednak o dziwo perełki robione po kosztach przez studentów ASP. Okładki Ambulansu niestety żaden artysta nie dotykał, bo przoduje ona w kiczowatości i photoshopowej amatorszczyźnie, a poza tym w opisie filmu są literówki. Można powiedzieć, że grafik płakał, kiedy ją projektował, a poza tym miał w głębokim poważaniu zasady składu w języku polskim. Wspominam o tym dlatego, że warto patrzeć na projekty okładek kaset VHS, DVD i BD. Są one znakiem przemian w polskim ustroju – od bezkrytycznego zachwytu tanim efekciarstwem po z wolna kształtujące się do dzisiaj wyczucie smaku i zasad skutecznej reklamy graficznej. Z drugiej strony, kiedy się popatrzy na zachodnie plakaty Avengers, no, szkoda słów.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA