search
REKLAMA
Archiwum

ADAM. Obcując z czymś wyjątkowym

Piotr Gauza

11 marca 2019

REKLAMA

Najważniejsza jest tutaj szczerość i prawdziwość, którą obserwujemy na ekranie. W przeciwieństwie do innych komedii romantycznych nie ma tutaj mowy o kreowaniu sztucznego świata, w którym wszyscy są szczęśliwi i wszystko zmierza do happy endu.

Nie od dziś filmy o osobach cierpiących na różne nieuleczalne schorzenia cieszą się dużą popularnością. Są one wyzwaniem dla reżysera, który może stworzyć dzieło dostarczające silnych emocji i wzruszeń. Wyzwaniem jest także dla aktora grającego główną rolę, który musi w przekonujący sposób ukazać chorobę, która trapi jego postać. W historii kina można znaleźć całe mnóstwo przykładów udanych filmów o tej tematyce, jak chociażby wielokrotnie nagradzane Forrest Gump czy Piękny umysł, w których swoje najlepsze role w karierze zagrali Tom Hanks i Russell Crowe. Najnowszy, wchodzący właśnie do kin Adam, zapewne nie doczeka się takiej popularności, jak podane przeze mnie arcydzieła, ale jest to film wart najwyższej uwagi.

Tytułowy Adam to chłopak cierpiący na zespół Aspergera. Jest to łagodna forma autyzmu, która powoduje spore utrudnienia w nawiązywaniu kontaktów społecznych. Główny bohater często mówi rzeczy interesujące tylko jego, nie bacząc na brak zainteresowania ze strony innych. Nie potrafi zauważyć ironii w ich słowach, a często zaskakuje także sporą bezpośredniością i brakiem zahamowań w swoich wypowiedziach. Wszystko to powoduje wyalienowanie Adama, którego dodatkowo dotykają dwie osobiste tragedie: umiera jego ojciec, będący jego jedynym żyjącym opiekunem, a później zostaje wyrzucony z pracy w fabryce zabawek. W międzyczasie poznaje jednak nową sąsiadkę, Beth. Oboje zaczynają odczuwać względem siebie coraz większe zainteresowanie, które prowadzi do próby budowania związku. Czy to jest ta prawdziwa, głęboka miłość, czy może tylko relacja oparta na wzajemnej nauce życia w tym pełnym obłudy świecie?

Fabuła nie jest może specjalnie oryginalna, jednak tak naprawdę to nie w niej jest ukryta siła tego obrazu. Najważniejsza jest tutaj szczerość i prawdziwość, którą obserwujemy na ekranie. W przeciwieństwie do innych komedii romantycznych nie ma tutaj mowy o kreowaniu sztucznego świata, w którym wszyscy są szczęśliwi i wszystko zmierza do happy endu. Życie nie oszczędza głównego bohatera, nawet najbliższa mu, ukochana osoba, może okazać się kimś skłonnym do mijania się z prawdą. Zresztą kłamstwo, niemożność porozumienia i niechęć do rozmowy stanowią motywy przewijające się przez cały film, wśród wszystkich postaci. Beth jest osobą, która dopiero co skończyła poprzedni związek, wciąż nie mogącą się wyrwać spod jarzma własnego ojca, który próbuje prowadzić ją przez życie. On sam jest oskarżany w sądzie o nielegalne interesy, na temat których nie był z najbliższymi zupełnie szczery. Jest jeszcze najlepszy przyjaciel Adama, Harlan, który w czasach młodości pozostawił ukochaną, gdy dowiedział się o jej błędzie i nigdy więcej się do niej nie odezwał, czego potem bardzo żałował. Jak widać, problemy związane z  porozumieniem się z drugą osobą dotykają każdego z nas.

Film broni się pod względem aktorskim. Hugh Dancy, który dotychczas przewijał się w tle w takich produkcjach jak Helikopter w ogniu i Król Artur, a większe role zagrał w filmach pokroju Wyznań zakupoholiczki, tutaj pokazuje się z absolutnie fenomenalnej strony. Od razu widać, że jego postać jest  zamkniętym w sobie chłopakiem, trzymającym się ciągle gdzieś na obrzeżach społeczeństwa, sprawiającym wrażenie wystraszonego obecnością innych. Dopiero gdy może z wielką pasją opowiadać o kosmosie, albo kiedy obserwuje szopy mieszkające w parku, widać na jego twarzy prawdziwą fascynację, zachwyt i radość. Partneruje mu piękna, znana z serialu Układy, Rose Byrne, która znakomicie ukazuje niezwykle trudne relacje łączące ją z Adamem oraz z jej ojcem. Cała historia jest dobrze sfotografowana i okraszona łagodną, ujmującą ścieżką dźwiękową Christopha Lennertza.

Pod koniec ubiegłego roku zachwycił mnie niezależny film 500 dni miłości. Adam to kolejne niezależne dzieło, które głęboko zapadło mi w pamięć. Jest to mądry, piękny i wzruszający film, ale mam jednak wrażenie, że ze względu na mało popularnych aktorów i znikomą liczbę nagród (i to nie tych najważniejszych) przepadnie w naszych kinach. Warto jednak go zobaczyć, gdyż już od pierwszych chwil, w których mamy bardzo zgrabne nawiązanie do “Małego księcia”, ma się wrażenie obcowania z czymś wyjątkowym. Takie małe wielkie kino!

Tekst z archiwum film.org.pl (12.02.2010).

REKLAMA