Początek jednej z najsłynniejszych horrorowych serii jest filmem bardzo zaskakującym. Typowe dla serii elementy, jak hokejowa maska czy maczeta, nie grają tu pierwszych skrzypiec. Ba, nie można mieć też pewności, czy faktycznie za morderstwami stoi słynny Jason. Legenda ma się dopiero narodzić, a my mamy okazję oglądać jej zalążki. Twórcy, chcąc podbić napięcie, niczym w Szczękach ukazali momenty ataków okiem napastnika. Niewiele z zastosowanych technik wykorzystano później w kontynuacjach, dlatego pierwszy Piątek trzynastego warto też obejrzeć chociażby w ramach ciekawostki. I dla młodziutkiego Kevina Bacona, w roli beztroskiego obozowicza. [Jakub Piwoński]
Szalony nadprzyrodzony horror Sama Raimiego z jego „sprzedspidermanowych” czasów to czyste horrorowe złoto. Mamy tu ikonograficzny klasyk tego gatunku: chatkę w lesie, w której rozgrywa się niesamowita walka z tytułowym złem. Martwe zło słusznie wymienia się wśród najbardziej ikonicznych horrorów i to nie tylko tych z lat 80. Raimi zmieszał tu gore z okultyzmem, wyrazistą przemoc z dynamiczną akcją i świetnie zarysowanym głównym bohaterem, który doczekał się nie tylko dwóch sequeli filmowych, ale i własnego, nakręconego po latach serialu! Martwe zło to kwintesencja filmowej rozrywki spod znaku kina grozy: trochę straszno, trochę śmieszno, ale przede wszystkim z przytupem! [Dawid Myśliwiec]
Nie można odebrać morderczej laleczce kultowego statusu, gdyż jest ona rozpoznawalna na równi z Freddym Kruegerem czy Jasonem Voorheesem z serii Piątek trzynastego. Co by nie mówić, Chucky jest charyzmatyczny i posiada niesamowitą osobowość, manifestującą się poprzez poszczególne zbrodnie. Przejawia w ich popełnianiu swoisty kunszt, którego nie powstydziłby się żaden morderca, a jednocześnie brak jakiegokolwiek wyrafinowania. Czyni go to mordercą antypatycznym i złym do szpiku kości. [Gracja Grzegorczyk, fragment tekstu rocznicowego]
Spokojny dom państwa Freelingów stał się nagle areną działania poltergeistów, złośliwych duchów. Zrazu tajemnicze i zabawne sytuacje przybrały dramatyczny obrót, kiedy 5-letnia Carol Anne, najmłodsza córka Freelingów, została uprowadzona „na druga stronę”, a jej rozpaczliwe wołanie o pomoc stało się słyszalne tylko w telewizorze, wyświetlającym brak sygnału. Zrozpaczeni rodzice wezwali na pomoc specjalistów od zjawisk paranormalnych. Lecz do skutecznego okiełznania złych mocy zdolna była dopiero Tangina, kobieta-medium. Jej wiedza i determinacja rodziców Carol Anne doprowadziły do starcia z siłami ciemności, kryjącymi się w dziecięcym pokoju. Lecz czekała ich jeszcze niespodzianka w postaci cmentarzyska, na którym postawiony był ich dom…
Poltergeist to już klasyka horroru (oficjalny polski tytuł Duch brzmi jakoś tak niepozornie, poza tym kojarzy się z filmem „Ghost”, nieważne, że przetłumaczonym jako Uwierz w ducha…). Horroru dość nietypowego. Spielbergowska sielskość przedmieść, widok ładnych domków, układna rodzina, pocieszne sytuacje codzienne, ciepło i humor, to wszystko skutecznie usypia czujność widza. Usypia na tyle mocno, że kiedy złe moce uruchamiają drzewo za oknem, usiłując porwać i pożreć małego Robbiego, nie do końca dajemy wiarę temu, co dzieje się na ekranie. Dopiero gdy mała Carol Anne zostaje wciągnięta do szafy w swym pokoiku, a jej głos zaczyna dobiegać z telewizora, poczucie zagrożenia jest po obu stronach ekranu takie samo. (fragment archiwalnego tekstu)
Produkcja, która nosi miano pełnoprawnego „sequela” do części pierwszej, to twór komediowy przesiąknięty do cna czarnym humorem i krwistymi fragmentami, które na stałe kojarzą się już tylko z tym filmem. Choć z pozoru jawi się jako rutynowy horror, jednak im dalej w las, tym większa szansa na to, że przypadkowy widz już dawno go sobie odpuści, zaś wytrawni horrorowi gracze będą prosić o więcej. Nikomu nie trzeba mówić, że to dość wyrafinowana satyra, która jednak dla wielu osób będzie w złym guście. Ale na szczęście to mocna strona produkcji, która nie bawi się w półśrodki. To historia opowiedziana przy pomocy niesamowitych efektów praktycznych. Mamy więc tańczące szkielety, wirujące głowy, opętane ręce, które nawet po odcięciu żyją własnym życiem itd. Krew tryska, wnętrzności walają się po podłodze, szlam jest wypluwany przez bohaterów. Jeśli ta wyliczanka nie zrobiła na was większego wrażenia, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że będziecie się świetnie bawić podczas seansu. [Gracja Grzegorczyk]
Clive Barker osiągnął sukces zarówno jako pisarz grozy, jak i reżyser. Jego filmowy opus magnum to Hellraiser, eklektyczny i awangardowy przedstawiciel nurtu gore, czyli ekranowej obrzydliwości. Czego tu nie ma! Tajemnicza piekielna kostka, stylizowana na mityczną puszkę Pandory – źródło wszelkiego zła; rasa sadomasochistycznych cenobitów, których główny przedstawiciel, Pinhead, ze swoim wizerunkiem głowy nabitej gwoździami zapisał się w annałach popkultury, nawiedzony dom gdzieś w Anglii i niezdrowe relacje rodzinne. A jednak, Barkerowi udało się połączyć wszystkie te elementy w zgrabną i spójną całość, a jego fantazja wydaje się nie mieć granic – seans tego horroru to istna eskalacja makabrycznej pomysłowości. Dodatkowo, Wysłannik piekieł ma jedną z najgenialniejszych ścieżek muzycznych w historii nie tylko gatunku, ale kina w ogóle! Partytury Christophera Younga zostają w pamięci długo po zakończeniu filmu – razem ze scenami krwawej rekonstrukcji ludzkiego ciała. Mocna, doskonała rzecz i początek jednej z najbardziej charakterystycznych horrorowych serii. [Szymon Skowroński]
Mucha Davida Cronenberga zapisała się w historii kina jako kameralny horror ze znakomitymi efektami specjalnymi i charakteryzacją. Wszystko to stanowi tylko część filmu, bo tak naprawdę jest piękną i poruszającą historią miłosną z tragicznym finałem. Gdyby przerażającą transformację zamienić w scenariuszu na przykład na nowotwór, Mucha byłaby po prostu dramatem o związku dwojga ludzi, z czego jedno z nich zapada na śmiertelną chorobę i powoli umiera na oczach ukochanej osoby. Sam reżyser wspomina w wywiadach, że ponieważ to był horror, nikt nie zauważył, jak depresyjna była fabuła. Nikt nie zauważył, jak bardzo przypomina spektakl teatralny lub operę (która swoją drogą powstała w 2008 roku). Tworząc niejako pod przykrywką określonego gatunku, Cronenberg mógł pozwolić sobie na więcej – stąd makabryczne efekty – i opowiadać historię według własnej koncepcji. Efekt końcowy to połączenie romansu i horroru cielesnego, gdzie najważniejsze nie są wypadające zęby i paznokcie, tylko miłość dwojga ludzi, których rozdzieliła śmiertelna choroba. [Jan Dąbrowski]