NAJLEPSZE FILMY WOJENNE XXI wieku. Wyniki głosowania czytelników!
10. „Byliśmy żołnierzami” (2002)
Byliśmy żołnierzami to kino wojenne z rodzaju tych gorzkich, przygnębiających i opisujących bezsensowność działań na frontach. Niezależnie od tego, jakiej narodowości jest żołnierz, jego żona, dzieci, bliscy. Dla wszystkich wojna to przeżycie traumatyczne i w najlepszym przypadku pozostawiające blizny na psychice. Właśnie o tym opowiada film Randalla Wallace’a. [Przemysław Mudlaff]
9. „Dunkierka” (2017)
Wraz z niepokojącymi dźwiękami tykającego zegara doświadczamy Operacji Dynamo oczami młodych, przerażonych ewakuacją żołnierzy, pilota spitfire’a czy cywili, którzy nieoczekiwanie znajdują się w epicentrum wiekopomnych wojennych działań. Dunkierka to kolejne bezprecedensowe wyzwanie Christophera Nolana, którego efekty wizualne zdumiewają, szczególnie jeśli jesteśmy zaopatrzeni w odpowiednio duży ekran. Widowiskowa uczta dla oka, ale i odpowiednio zbalansowana narracyjnie lekcja historii, z udziałem stałej aktorskiej załogi reżysera. [Mary Kosiarz]
8. „Na Zachodzie bez zmian” (2022)
Widowiskowo zrealizowany film Edwarda Bergera, okraszony znakomitymi zdjęciami Jamesa Frienda i porażającą niekiedy muzyką Volkera Bertelmanna, tak naprawdę nie wnosi do interpretacji prozy Remarque’a niczego nowego – ale nie musi. Niejako odświeża antywojenny przekaz wielkiego pisarza i niegdysiejszego żołnierza; przekaz, który w dzisiejszej rzeczywistości wybrzmiewa wyjątkowo głośno. To jednocześnie przygnębiające i przerażające, że Na Zachodzie bez zmian to tekst nadal brutalnie aktualny. [Dawid Myśliwiec, fragment zestawienia]
7. „1917” (2019)
1917 obrosło mitem już na długo przed premierą. Machina marketingowa zawisła nad pracą Rogera Deakinsa, ukazując jego zakulisowe perypetie z kamerą. Chodziło oczywiście o to, by pokazać, warsztat i metodę na realizację całego filmu w formie piekielnie długiego ujęcia. Czy było warto? I tak, i nie. Sam Mendes, reżyser 1917, uruchamia efekt immersji, umieszczając widza tuż za plecami Schofielda i Blake’a, dwóch żołnierzy z rozkazem najwyższej wagi. Mają przedostać się za linię wroga i dostarczyć wiadomość, która ocali Brytyjczyków na froncie. Na papierze wygląda to oryginalnie i intrygująco, a nazwisko reżysera nie budzi wątpliwości. Jednak gdy zagłębimy się w tę historię i zabrudzimy ręce błotem z okopów, zauważymy, że warstwa techniczna stopniowo przytłacza scenariusz, wypuszczając powietrze z bańki, którą studio od początku napompowało. Sam byłem zaskoczony, jak potoczył się ten seans, bo on się właśnie toczy. Raz pod górkę, raz w dół, raz plącze bohaterów w nudnych lokacjach, by za chwilę zaoferować czysty surrealizm w postaci ruin, spowitych nocą i oświetlonych pięknym, aczkolwiek złowrogim światłem. [Tomasz Ludward]
6. „Przełęcz ocalonych” (2016)
Mel Gibson się w tańcu… nie ogranicza. Kameralne produkcje ogląda pewnie na festiwalach lub u przyjaciół, bo sam konsekwentnie stawia na rozmach na każdej płaszczyźnie swoich filmów. Wojna pojawiła się u Gibsona już wcześniej, za sprawą solidnego Byliśmy żołnierzami, w którym wystąpił. Dopiero jednak w Przełęczy ocalonych reżyser Pasji zamyka wojenny dyptyk, opowiadając historię Desmonda Dossa, amerykańskiego żołnierza i sanitariusza z czasów II wojny światowej, który jako pacyfista odmówił noszenia i używania broni, ale mimo to uratował wiele istnień podczas bitwy o Okinawę. I choć Przełęcz ocalonych to kwintesencja hollywoodzkiego kina, wydaje się, że Gibsonowi najbardziej zależało na jednej, kluczowej sekwencji, w której Doss w imponujący i dramatyczny sposób ratuje swoich braci (sic) broni. Zasłużone miejsce w stawce, bo – co ciekawe – podobnych filmów w niedawnych latach przestaliśmy doświadczać. [Tomasz Ludward]
5. „Wróg u bram” (2001)
Jean-Jacques Annaud, twórca takich klasyków lat 80., jak Walka o ogień (1981), Imię róży (1986) i Niedźwiadek (1988), wkroczył w XXI wiek ze spektakularnym filmem wojennym. Wróg u bram to w dużej mierze ekscytujący thriller, czerpiący zarówno ze źródeł historycznych dotyczących II wojny światowej, jak i klisz hollywoodzkich i legend wykreowanych przez propagandę rosyjską. W centrum opowieści znajdują się dwaj snajperzy – Wasilij Zajcew (Jude Law) i major Erwin König (Ed Harris). Ten pierwszy pełni funkcję propagandowego narzędzia mającego podnieść morale radzieckich żołnierzy – w związku z tym ich pojedynek przedstawiony jest jako walka klasowa (pasterz z Uralu kontra bawarski arystokrata). Bardzo solidnie zrealizowane widowisko z dużą dawką batalistyki i pełnych napięcia akcji snajperskich. Nie ma tu wielkich kreacji aktorskich, ale Bob Hoskins w roli Nikity Chruszczowa mocno zapada w pamięć… Tym, którzy oczekują wiarygodnej historii z czasów bitwy stalingradzkiej 1942 rok, można polecić nakręcony osiem lat wcześniej Stalingrad (1993) w reżyserii Josepha Vilsmaiera. [Mariusz Czernic]
4. „Furia” (2014)
David Ayer zapragnął nakręcić film wojenny. Potrzebował czołgu, Brada Pitta i prawie 70 milionów dolarów budżetu. To wystarczy, by przyciągnąć do kin widzów. To wystarczy, by inwestycja się zwróciła. Niestety, Furii bardzo wygodnie siedzi się w gatunkowych koleinach wyżłobionych przez starsze produkcje – reżyser Bogów ulicy sprawdził jedynie ich drożność. Ayer nie chciał mocować się z konwencją, zaproponować cokolwiek nowego, uciec z rozpoznanego pola bitwy, spojrzeć w innym kierunku, wywrócić estetyczne ramy do góry nogami (tak jak nie bał się tego zrobić Komasa w Mieście 44). Wojenne kino postspielbergowskie, poststone’owskie niewątpliwie trzyma się bardzo dobrze, a Furia jest tego idealnym przykładem. [Maciej Niedźwiedzki, fragment recenzji]
3. „Pianista” (2002)
Niezapomniany film Romana Polańskiego z każdym kolejnym seansem dobitnie uświadamia, że w gatunku kina wojennego właściwie nie ma sobie równych. Adrien Brody wiele poświęcił, by wiarygodnie oddać okupacyjny wycinek z życia Władysława Szpilmana, a efekt jego pracy niezmiennie imponuje i stawia go w rankingach jako jednego z najlepszych zwycięzców Oscara w głównej kategorii aktorskiej. Poruszające fortepianowe kompozycje stanowią tu tło dla umierającej, opustoszałej Warszawy, a pamiętnej sceny z balladą Chopina odegraną przed niemieckim oficerem, raz obejrzanej, już nic nigdy nie wymaże z pamięci. Pianista to prawdziwa duma polskiego kina, nakręcona w duchu przetrwania, miłości i walki o choćby najmniejsze szczęśliwe chwile. [Mary Kosiarz]
2. „Bękarty wojny” (2009)
Doskonale pamiętam, że gdy podczas seansu w kinie rozpoczęły się napisy końcowe Bękartów wojny, moje dłonie bezwiednie złożyły się do oklasków. Już wiele osób napisało tę myśl w sieci, ale słowa, które mówi bohater Brada Pitta na końcu – a więc o tym, że stworzył arcydzieło – mogłyby zostać wypowiedziane przez samego Quentina Tarantino. Bękarty zachwycają już od samego prologu, będącego dopiero pierwszą z kilku scen, na których siedzimy na krawędzi fotela. Reżyser jest tu w szczytowej formie, tak pod względem dialogów, jak i akcji, satysfakcjonujących rozwiązań oraz postaci. O Hansie Landzie w wykonaniu Christopha Waltza napisano już chyba wszystko, a wydaje się, że to wciąż za mało. Wybitna postać i wybitna rola. [Łukasz Budnik]
1. „Helikopter w ogniu” (2001)
Podobno Helikopter w ogniu to jedyny film wojenny, na który dziewczyny szły chętnie ze swoimi chłopakami – w nadziei na ujrzenie na ekranie przystojnego Orlando Blooma. Ciekawe, ile z nich w trakcie seansu doceniło to absolutnie doskonałe kino wojenne. Akcja filmu dzieje się w latach 90. w Mogadiszu i opowiada o nieudanej misji amerykańskiego oddziału 120 Delta, który miał za zadanie porwać dwóch przywódców wojsk somalijskich. Operacja zaplanowana na niewiele ponad godzinę po zestrzeleniu dwóch helikopterów Black Hawk przerodziła się w kilkunastogodzinną akcję ratunkową, w której zginęło 18 żołnierzy oddziałów Delta Force i Rangers. Po stronie somalijskiej szacowano nawet kilkaset ofiar. Na bazie tej dramatycznej historii Ridley Scott stworzył film, który po ponad dwudziestu latach od premiery nie zestarzał się nawet o sekundę. Zagrało w nim bowiem wszystko – od prawdziwej, przejmującej historii, poprzez wspaniałą muzykę niezawodnego Hansa Zimmera, brutalne, realistyczne, skąpane w sugestywnej żółci zdjęcia Sławomira Idziaka, aż po doskonały dźwięk. Ten ostatni element zwłaszcza budzi mój nieustanny zachwyt, zawsze będę twierdziła, że oglądanie Helikoptera na małym ekraniku bez odpowiednich głośników, które każde uderzenie łopatek spadającej maszyny wtłaczają widzowi prosto w serce, to zbrodnia. No i aktorstwo, oczywiście. Orlando Bloom zbyt wiele się nie napracował, ale żeby wymienić wszystkich, którzy każdym swoim pojawieniem się na ekranie odwalają kawał fantastycznej roboty, trzeba by zrobić kopiuj-wklej z zakładki obsada na stronie filmu. Zresztą, to dodatkowy smaczek – będąc pod kolosalnym wrażeniem filmu jako całości, wrócić do niego po latach i odnaleźć w nim Jaimego Lannistera czy Lucjusza Malfoya. Eric Bana. Ewan McGregor. Josh Hartnett. Tom Sizemore. William Fichtner. Sam Shepard. Jason Isaacs. Nikolaj Coster-Waldau. Tom Hardy. Boyd Kestner. Kim Coates. Hugh Dancy. Ioan Gruffudd. Zeljko Ivanek. I tak, także Orlando Bloom. Dzięki, panowie, i do zobaczenia wkrótce, jeszcze nie raz. [Agnieszka Stasiowska]