2016, reż. Witold Orzechowski
Jeśli w filmie padają kwestie w rodzaju „Jak to na co się leczę? Na nerwy, kurza dupa!”, a „twarzami” projektu są Michał Lesień i Joanna Liszowska, to przecież nie można spodziewać się wspaniałego widowiska. Można jednak liczyć na choć odrobinę profesjonalizmu i zachowania elementarnych standardów sztuki filmowej – można, ale wtedy będzie się mocno zawiedzionym. Kobiety bez wstydu to film, który nie powinien trafić nawet do telewizji – to przykład marnotrawstwa czasu, pieniędzy i miejsca w kinowym repertuarze. Od żenującego aktorstwa i pomysłu wyjściowego – bo najwyraźniej Witold Orzechowski wszystkie kobiety uważa za nimfomanki i kretynki – po fatalną pracę kamery – w Kobietach bez wstydu nie ma niczego, co można by uznać za choćby znośne. [Dawid Myśliwiec]
2003, reż. Mariusz Pujszo
To nie jest polska odpowiedź na sukces słynnego Blair Witch Project. Z tym tytułem „dzieło” Mariusza Pujszo łączy jedynie stylistyka mockumentu, czyli filmu, który dokument tylko udaje. Cała reszta grzęźnie w bardzo głębokim rowie żenady. Pujszo pewnie myślał, że pod przykrywką tworzenia czystej amatorki, której ani przez minutę nie próbuje zataić, wywinie się od jednoznacznej oceny krytyki. Gdy jednak tworzy się kicz, ale w takiej najgorszej, pozbawionej wyobraźni wersji, nie ma taryfy ulgowej. Do nikogo nie trafiła ta metafilmowa przykrywka – jeśli czegoś nie da się oglądać, dobre chęci twórcy nie grają roli. [Jakub Piwoński]
1996, reż. Andrzej Żuławski
Wiele złego powiedziało się przez lata o filmie Andrzeja Żuławskiego. Dość powiedzieć, że jest on regularnie wymieniany w gronie najgorszych polskich filmów w historii. Krytycy nie zostawili na filmie suchej nitki, widzowie przesądzili z kolei o kinowej klapie filmu. Aktorka grająca główną rolę, Iwona Petry, nigdzie już później nie wystąpiła. Czy jednak Szamanka faktycznie zasłużyła sobie na miejsce w gronie największych przegranych? Szamankę widziałem lata temu, ale od tamtej pory nie mogę wyprzeć z głowy wrażenia rażącej po oczach pretensjonalności filmu Żuławskiego. Reżyser zawsze lubił ryzyko, ale tym razem się ono nie opłaciło. W tym wypadku tak bardzo inaczej i oryginalnie starał się opowiedzieć o tym co zwykłe, starał się tak bardzo przekuć bijący ze scenariusza Manueli Gretkowskiej banał w nutę artyzmu i głębi, że osiągnął efekt odwrotny od zamierzonego. Jego „dzieło” jest w obyciu wręcz nieprzyjemne. Szamanka to zlepek wielu przedziwnych scen, zachowań i dialogów, niosących tylko pozorną wartość i sens. [Jakub Piwoński]
2001, reż. Marek Brodzki
Smutna nauczka na przyszłość: udane produkcje fantasy wymagają kasy. A oprócz kasy Wiedźminowi zabrakło przede wszystkim klimatu i atmosfery. Nie ma czym oddychać w tym dusznym zlepku chaotycznych i pozbawionych sensu scen. I tylko tego Żebrowskiego żal – nadawał się idealnie, to mogła być jego rola życia. Zamiast scenariusza zaoferowano mu jednak zabijanie gumowych potworów, a do towarzystwa dano dokonującego zamachu na Jaskra Zamachowskiego i siłą przywleczoną ze szkolnego teatrzyku Ciri. Wiedźmin pozostaje jednak fantastycznym guilty pleasure – pamiętacie scenę jak dzielny Stępień szarżuje na najpiękniejszego smoka w historii kinematografii? [Katarzyna Kebernik]
2011, reż. Przemysław Angerman
Tak, jak lubię Tomka Kota, tak za tę rolę należy mu się soczysty opier… Jakim cudem zgodził się na zagranie w tej abominacji, tego nigdy nie zrozumiem, ale skoro już się zgodził, to może trzeba było się przyłożyć i choć spróbować być śmiesznym? Najwyraźniej nie pozwolił mu na to scenariusz filmu Przemysława Angermana (gość, który wcześniej nakręcił Jak to się robi z dziewczynami – powinienem był to sprawdzić…), który jest zlepkiem kretyńskich gagów i stereotypowych przekonań o tym, jak to jest w delegacji. [Dawid Myśliwiec]