search
REKLAMA
Plebiscyt

NAJGORSZE POLSKIE FILMY W HISTORII. Sprawdź wyniki plebiscytu!

Jakub Piwoński

16 września 2018

REKLAMA

5. Gulczas, a jak myślisz?

2001, reż. Jerzy Gruza

Popularność pierwszej edycji Big Brother w Polsce zaskoczyła zapewne nawet producentów tego reality show, dlatego bardzo szybko ktoś wpadł na pomysł, by tę popularność zmonetyzować. Namówiono więc jakimś cudem Jerzego Gruzę, by ten nakręcił pseudokomedię z obsadą złożoną w dużej mierze z uczestników pierwszej, historycznej edycji polskiego Big Brothera. Liczono zapewne na świeżość, a tymczasem wyszła z tego trudna do zniesienia namiastka filmu, w której nakręcone zapewne przypadkiem scenki zastępują pełnoprawną fabułę. Pozbawionych talentu uczestników reality show próbują wspierać m.in. Radosław Pazura i Janusz Rewiński, ale nawet oni nie byli w stanie powstrzymać tej katastrofy… [Dawid Myśliwiec]

4. Ciacho

2010, reż. Patryk Vega

Patryk Vega, jeden z najbardziej kontrowersyjnych polskich reżyserów ostatnich lat, którego pomimo krytyki i tak wszyscy chodzą oglądać, nakręcił swego czasu komedię pt. Ciacho, która stała wówczas w kontraście do poprzednich dokonań reżysera. Niestety, nie jest to film, który da się wspominać dobrze i który można uznać za udany eksperyment. Jego problem polega nie tylko na tym, że jest nieśmieszny. Jest także po prostu głupi. I to się da wyczuć niemal w każdej scenie oraz każdej aktorskiej kreacji. Wizytówką tej głupoty jest niewątpliwie scena otwierająca, w której Tomek Karolak w iście niecodzienny sposób oświadcza się swojej wybrance, pozwalając jej wydobyć pierścionek z tylnej części swojego ciała. W dalszej części filmu ten poziom żartu zostaje utrzymany, czyniąc z Ciacha kwintesencję kloacznego humoru. [Jakub Piwoński]

3. YYYreek!!! Kosmiczna nominacja

2002, reż. Jerzy Gruza

Istna tragedia kinematograficzna. Jerzy Gruza, twórca DzięciołaPrzyjęcia na dziesięć osób plus trzy czy legendarnych Czterdziestolatka Wojny domowej, nakręcił w 2002 roku fatalny sequel fatalnego filmu – Gulczas, a jak myślisz?. Katastrofę zwiastuje już sama obsada Yyyrka!!! złożona prawie w całości z „gwiazd” wypromowanych przez program Big Brother. Reality show cieszyły się wówczas w naszym kraju ogromną popularnością, ale na wielkim ekranie ich „przygody” wypadły tak, jak w telewizji, czyli po prostu żenująco. To niemal półtorej godziny boleśnie nudnej, infantylnej i bezcelowej historii poprzetykanej jeszcze gorszymi wątkami pobocznymi, wypełnionymi niezwykle irytującymi, płaskimi jak deska bohaterami i fatalnymi dialogami na poziomie szkoły podstawowej. I jeszcze to aktorstwo! Trudno oczekiwać wybitnych ról po ludziach znanych z ośmieszania się przed milionami telewidzów, ale Yyyreek!!! to wręcz parada polskich Tommych Wiseau. Film sprawia wrażenie, jakby Gruza kręcił swój ostatni film kinowy w przerwach między zabawianiem przedszkolaków a oglądaniem kolejnego odcinka któregoś z polskich sitcomów. [Dawid Konieczka]

2. Smoleńsk

2016, reż. Antoni Krauze

Smoleńsk to film zły na właściwie każdym poziomie. Trzeba by było wykazać mnóstwo dobrej woli, aby znaleźć tu jakieś pozytywy, a i tak największym z nich okaże się niezamierzona śmieszność wywołana nieudolnością aktorską, realizacyjną, wreszcie scenariuszową, choć to ostatnie jest być może nadużyciem, bo trudno tu mówić o jakimkolwiek skrypcie. Zlepek scen, które do niczego nie prowadzą – taki jest ten film. Pomimo podejmowanego tematu całkowicie brakuje tu emocji, ciąg przyczynowo-skutkowy nie istnieje, podobnie jak przemiany zachodzące w postaciach, zaś w finale nie zostaje wyciągnięty ani jeden interesujący wniosek. Abstrahując od poglądów twórców oraz widzów, jest w tej historii potencjał na ciekawe ekranowe śledztwo, całkowicie jednak zarżnięty rwanym montażem, antypatyczną główną bohaterką i scenami z pogranicza parodii (na ciebie patrzę, szefie stacji telewizyjnej). Smoleńsk to także poważny kandydat do rankingu filmów z najgorszymi dialogami, przy których nawet polskie kabarety są wyżynami sztuki scenariopisarskiej. Bolesne doświadczenie. [Łukasz Budnik]

1. Kac Wawa

2011, reż. Łukasz Karwowski

Karwowski – być może nieświadomie, trudno ocenić – nakręcił coś po prostu szkodliwego. Jego produkcja jest szowinistyczna, niesmaczna i moralnie ohydna. W bezceremonialny sposób sprzyja najprostszym instynktom, gloryfikuje najbardziej żałosne pobudki. I nie ma to nic wspólnego z jej realizacyjną niezbornością. Po raz pierwszy w historii polskiego kina doczekaliśmy się prawdziwego filmu eksploatacji – eksploatacji wieśniactwa, obciachu, mentalnego buractwa spod znaku “fury, skóry i komóry”. (…)

Nie można więc uznać Kac Wawy po prostu za kolejną żałosną polską komedyjkę. To nie poziom Weekendu ani Ciacha. To poziom tak niski, że wymienione wyżej filmy od razu ma się ochotę docenić, pomimo wszystkich ich gigantycznych wad. Nigdy wcześniej nie miałem ochoty wysłać twórców oglądanego filmu daleko w kosmos. I chyba nigdy nie czułem się tak brudny po seansie czegoś, co miało być komedią. Z okazji premiery Kac Wawy powinno się zbudować w kinach prysznice, a widzom zapewnić darmową opiekę psychologiczną. Albo – prościej – spalić wszystkie kopie, zakazać reżyserowi zbliżania się do kamery do końca życia i spróbować zapomnieć, że tak wielkie – inaczej się tego określić nie da – gówno kiedykolwiek powstało. Dla dobra całego wszechświata. [Grzegorz Fortuna, fragment recenzji]

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA