RESIDENT EVIL powróci w nowej odsłonie!
Chyba nikt nie liczył na to, że tytuł ostatniej części serii Resident Evil będzie miał cokolwiek wspólnego z rzeczywistością. Nie musieliśmy długo czekać na ogłoszenie oficjalnej wiadomości informującej nas, że po mającym premierę w styczniu filmie Resident Evil: Ostatni rozdział wkrótce powstaną kolejne adaptacje słynnej gry komputerowej Capconu. Przypuszczenia się potwierdziły – szykowany jest reboot.
Oczywiście nie powinno nikogo dziwić, że na chwilę obecną o projekcie niewiele wiadomo. Nieznane są zatem ani fabularne podstawy szykowanej produkcji, ani też odpowiedź na pytanie, czy z rebootem będzie miał cokolwiek wspólnego Paul W. S. Anderson – producent, scenarzysta i reżyser większości filmów serii – oraz jego żona, Milla Jovovich – gwiazda serii. Mimo wszystko warto jednak pochylić się na moment nad ogłoszoną na festiwalu w Cannes wiadomością o odświeżeniu tego cyklu.
Należy zadać sobie bowiem fundamentalne pytanie brzmiące ni mniej, ni więcej, tylko tak: czy ktokolwiek z nas w ogóle czeka na to wznowienie?
Jak by nie patrzeć, popularność marki wciąż przekłada się na zyski. Pomijając niezadowolenie krytyków, a także złośliwe docinki fanów, filmowa seria Resident Evil okazała się wielkim sukcesem finansowym. Jej pochód rozpoczął się w 2002 roku, gdy na ekrany kin wszedł pierwszy film (notabene, przez wielu uznawany za najlepszy z całego cyklu). Powstało w sumie sześć filmów, z których żaden nie okazał się wyraźną finansową klapą – wbrew spełnianym artystycznym warunkom. Choć dwie ostatnie części na świecie sprzedały się gorzej, to jednak chiński rynek zrekompensował ewentualne straty. Podsumowując – łączne wpływy całej serii przekroczyły miliard dolarów, dzięki czemu stała się ona najbardziej kasową filmową serią powstałą w oparciu o grę komputerową.
Jak już sugerowałem w tekście o fenomenie gry komputerowej Resident Evil, wbrew pozorom filmowy reboot słynnej serii może się powieść. Wystarczy, że twórcy nie popełnią elementarnych błędów.
Według mnie, w pierwszej kolejności od projektu powinno się odsunąć Paula W. S. Andersona. Choć darzę jego twórczość dużą estymą, to jednak nie oszukujmy się – chłop swoją szansę na zaadaptowanie Residenta wykorzystał już z nawiązką (poznał nawet na planie swą przyszłą żonę). Zresztą by reboot był faktycznie rebootem, z zasady powinien wiązać się przyjęciem na pokład nowej załogi, by uniknąć błędu chociażby takiego Hitmana, w przypadku którego scenariusze – zarówno pierwszego filmu z 2007, jak i wznowienia z 2015 – napisane zostały przez tego samego autora, Skipa Woodsa. To oczywiste, że takowy „nowy początek” nie ma wówczas najmniejszego sensu (ale ta zasada ma też swój wyjątek, co najlepiej obrazuje przykład Mad Maxa).
Podobne wpisy
Najważniejszą kwestią jest jednak to, w jakim kierunku stylistycznym i fabularnym powinni pójść twórcy wznowienia Resident Evil. Myślę, że ciekawą drogę zaproponowała siódma część gry. Wrócono w niej bowiem do korzeni serii, porzucając dynamiczną akcję i dając ponownie graczom możliwość przeżycia autentycznej grozy. Jestem zdania, że jeśli nowy film potrafiłby równie umiejętnie poprzestawiać klocki i z akcyjniaka stać się klimatycznym horrorem, przykrywającym sztandarowe elementy fabuły – złowrogi wirus czy korporację Umbrella – płaszczykiem tajemnicy, wówczas uwaga widza zostałaby zdobyta.
A jak wy myślicie? Czy filmowy Resident Evil ma w sobie jeszcze potencjał? Dzielcie się swoimi przemyśleniami w komentarzach.