Nagrodę dla najlepszej aktorki drugoplanowej otrzymała Regina King za film Gdyby ulica Beale umiała mówić, pokonując obie panie z Faworyty oraz Amy Adams, która po raz kolejna musiała obejść się smakiem. Najlepszym aktorem drugoplanowym został z kolei Mahershala Ali za Green Book – to druga statuetka tego aktora w tej samej kategorii, w tym roku obsadzonej piekielnie mocno. Do Mahershali nie dołączył jego kolega z planu, Viggo Mortensen, bowiem Oscara dla najlepszego aktora zgarnął Rami Malek za rolę Freddiego Mercury’ego w Bohemian Rhapsody. Najlepszą aktorką została Olivia Colman, która jak zwykle porwała publiczność swoją spontaniczną, entuzjastyczną przemową.
Oscara za najlepszy scenariusz oryginalny otrzymało zwycięskie w głównej kategorii Green Book, a za adaptowany –Czarne bractwo. BlacKkKlansman, co pozwoliło Spike’owi Lee po raz pierwszy w historii odebrać statuetkę. Pierwszy człowiek, według wielu niezwykle pokrzywdzony film jeśli chodzi o liczbę nominacji, zabrał do domu nagrodę za efekty specjalne. Inne kategorie techniczne zostały podzielone głównie między Czarną Panterę, a Bohemian Rhapsody. Najlepszym filmem animowanym zostało Spider-Man Uniwersum, co bardzo mnie cieszy, bo sam chętnie uhonorowałbym tę produkcję wszystkimi możliwymi nagrodami.
Zimna wojna niestety wyszła z gali z niczym, każdorazowo przegrywając na rzecz Romy. To był wspaniały wieczór dla Alfonsa Cuaróna, który właściwie w pojedynkę zdobył trzy Oscary.
Dobrą decyzją okazało się zrezygnowanie z prowadzącego – dzięki temu gala była dynamiczna i nie zmęczyła. Nie pogniewałbym się, gdyby to właśnie stało się nową tradycją. Myślę, że całościowo można spojrzeć na tegoroczne rozdanie jako uczciwe – jest kilka niewielkich rozczarowań (jakkolwiek lubię rolę Maleka, tak sam nagrodziłbym Mortensena), ale trudno mówić tu o obrabowaniu kogoś z należnej statuetki.
Łukasz Budnik