YODA – przereklamowany hamulcowy ze STAR WARS
Dobrotliwy był z niego mistrz Jedi, niewrażliwy na pokusy ciemnej strony mocy. Podobno też był mądry, chociaż może to tylko PR i myślenie życzeniowe, bo gdy się tak jego mądrości odniesie do tego, co robił w całej sadze, już tak mądrze nie jest. Nieważne, czy to fikcja, czy rzeczywistość, jeśli jakaś postać staje się kulturową ikoną, zwykle coś w niej śmierdzi, tylko że z wierzchu uczucie smrodu rozprasza w nas warstwa pudru i hektolitry perfum. Ikony to twory subiektywne, oblepione naszymi oczekiwaniami, słabościami i nierealnymi marzeniami. Yoda więc to taki bożek, w sumie podobny w tym do Dartha Vadera, tylko że tego drugiego nikt nie ma za anioła. A Yoda wręcz przeciwnie – jest przykładem samych wspaniałych cech, więc swój posąg wzniósł na doskonałości, chociaż po głębszej analizie można go uznać za jedno z większych zagrożeń dla zakonu Jedi w jego całej historii. Niestety nikt z rycerzy nie był w stanie go powstrzymać, zmienić itp. bo większość rycerzy Jedi to zwykli nieudacznicy. Nie przeceniajmy więc tego zielonego stworka, bo dobrotliwy staruszek może nam skoczyć do gardła i wydrzeć tchawicę. Bardziej metaforycznie rzecz jasna, ale nie mniej chytrze i podle, a co najważniejsze, w imię własnego interesu i egoistycznych przekonań na temat konstrukcji mocy.
Podobno na cześć Yody nazwano gatunek osy, chociaż znalazłem także informację, że imię zielonego mistrza Jedi nosi gatunek pluskwiaka. No, ale to Wikipedia, a tam spotkać można mnóstwo fantastycznych informacji, czasem wziętych żywcem z Nonsensopedii. W niektórych nonsensach jednak czasem można znaleźć, jeśli nie ziarno prawdy, to pewnego rodzaju alegorię – skoro ktoś pokusił się nazwać osę lub pluskwiaka imieniem Yody, to znaczy, że nasz zielony bohater potrafi boleśnie użądlić lub przeżyje nawet atak jądrowy, należycie – jak to pluskwiaki – dbając o swój biologiczny interes. Yoda o niego bardzo skutecznie dbał, za to tracili bohaterowie wokół niego. Zacznijmy jednak od wyglądu, bo z nim od pierwszych części Gwiezdnych wojen był problem, który może rzutować na stosunek do tej postaci.
Na Yodę od początku nie było pomysłu. Trochę w nim z gnoma, elfa i trolla, a i Alberta Einsteina oraz konceptualnego rysownika Stuarta Freeborna – czasami najlepiej zainspirować się sobą. George Lucas nie zdefiniował precyzyjnie rasy Yody, biografii, życia osobistego itp. W całej sadze widzimy jedynie niewielki wycinek jego życia, mało tego, zaprezentowany najpierw przez kukiełkę, potem zamienioną na CGI ze średnim jakościowo skutkiem. Powrót do kukiełki w Ostatnim Jedi finalnie niczego nie zmienił. Wydaje się, że jedynym najsensowniejszym uzasadnieniem istnienia Yody jest to, że Luke Skywalker potrzebował nauczyciela po śmierci Obi-Wana Kenobiego. Resztę już wymyślono zbyt bezzasadnie, żeby historia Yody funkcjonowała sensownie w ramach równowagi mocy, chociaż do sentencjonalności jego powiedzonek twórcy się literacko przyłożyli. Słowa lepiej jednak gdy mają pokrycie w faktach, a o ich zaistnienie trzeba zadbać, również wizualnie. Zarówno jako kukiełka, jak i postać z CGI Yoda wyglądał zatem nazbyt sztucznie. Jego mimika nie odzwierciedlała emocji, a raczej robiła to wyjątkowo źle. Był pokazywany zwykle do pasa, rzadko się poruszał swobodnie po ekranie, a jego starcie z Palpatinem w Zemście Sithów, kiedy robił przewroty w powietrzu i wywijał mieczem świetlnym tak szybko, że świetliste ostrze zacierało się na ekranie, wygląda dzisiaj technicznie niestrawnie.
Najbardziej nieprzekonujące jest jednak postępowanie. Na początek więc trzeba wytoczyć działo, po którym Yoda się już nie podniesie, a więc Dartha Vadera. Każdy fan Gwiezdnych wojen zapewne zdaje sobie sprawę, że Yoda doskonale rozpoznał w Anakinie ogromną potęgę, jakiej świat mocy jeszcze nie widział. Obi-Wan wierzył, że Anakin wyszkolony na rycerza Jedi przywróci równowagę w mocy. Yoda już niekoniecznie. Widział w Anakinie niebezpieczeństwo. Wzbraniał się, żeby Anakin się uczył na Jedi, wymyślając osobliwe powody np. to, że jest za stary. Wreszcie był obecny przy boku Obi-Wana, gdy ten sam dość nieoczekiwanie stał się mistrzem (po śmierci Qui-Gon Jinna) i wziął pod kuratelę Anakina, wiążąc się z nim nie tylko jako nauczyciel, ale i przyjaciel. Patrząc na rosnącego w siłę Anakina, ciągle go blokował, tym samym katalizował jego agresję. Z psychologicznego punktu widzenia było to bardzo przemyślane działanie.
Niechcianego ucznia w końcu bierze się na nauki, ale prowadzi się ją specyficznie. Niechciany uczeń jest starszy od reszty, więc sprowadza się go do poziomu młodszych. Oczekuje od jego dojrzałości cofnięcia się, potulności jak u wytresowanego psa. Wykorzystuje się jego przeszłość, żeby poczuł się jeszcze gorzej. Celowo pomija jego zdanie, na każdym kroku udowadniając, że wie mniej niż wszyscy dookoła, a przez to nie może nic. Palpatine zjawił się więc jak anioł w życiu Anakina, na co Yoda tylko czekał, bo w swojej nieograniczonej mądrości powinien wiedzieć, że niedowartościowany uczeń z ogromną mocą przylgnie to każdego Sitha, który okaże mu zrozumienie.
Mało tego, gdy zdrada już wyszła na jaw, kary Yody dla Anakina się nie skończyły, ale specyficzne kary – zaprojektowane tak, żeby dały nadzieję na przetrwanie. W kluczowym momencie na wykonawcę wyroku na Anakinie Yoda wybrał Obi-Wana. W całej swojej mądrości powinien wiedzieć, że Obi-Wan, jeśli w ogóle pokona Anakina na Mustafar, to go również nie zabije. Oszczędzi, jeśli tylko będzie mógł, ale już nie dla jasnej strony mocy, lecz dla Imperatora Palpatine’a, który czeka w odwodzie. W całej swojej nieskończonej mądrości polegającej na mamrotaniu i buczeniu podczas zebrań Rady Jedi Yodę stać było tylko na wysłużenie się kimś, kto emocjonalnie nie jest zdolny do zamordowania Anakina. Takie działanie wygląda na daleko idące zaplanowane zaniechanie, a więc takie ułożenie wydarzeń, żeby stało się to, co jest nieuniknione – żeby Anakin przeszedł na ciemną stronę mocy, Jedi wymarli, Obi-Wan udał się na wygnanie z niszczącym poczuciem winy, a sam Yoda znalazł ciepłe miejsce na emeryturę na Dagobah. Resztę załatwią pewnie z czasem rebelianci, a Jedi jako zakon zostanie rozgrzeszony, bo… wyginął. Darth Vader jest więc tworem Yody, misternie zaprojektowanym rękami Imperium. Przecież tak wysługiwała się świecką władzą np. Inkwizycja. Ciekawe podobieństwo.
Co zaś do pobytu Yody na Dagobah, ciepłej, bagnistej miejscówce poza zasięgiem Imperium, rebelia nie pojawiła się nagle. Rosła w siłę stopniowo, a Yoda siedział w swojej norze i odpoczywał. A może kontemplował, układał strofy na temat życia, mocy i wojny jak Jaskier spisywał poczynania Geralta z Rivii? Unikał walki, chociaż – jak się okazało w starciu z Palpatinem – był niezwykle sprawnym wojownikiem. Ukrył się jednak wraz z całą swoją wiedzą, biernie czekając, aż ktoś z rebelii, wyjątkowy dla mocy, podobnie jak niegdyś Anakin, się u niego pojawi. To ciekawe, dlaczego Yoda aktywnie nigdy nie wspierał rebeliantów, prawda? Nie kiwnął palcem, żeby pomóc stworzyć jakiekolwiek struktury ruchu oporu. Może nie zdawał sobie sprawy, że w ogóle ruch oporu jest w stanie przeciwstawić się Imperium? Podobnie, jak nie wiedział, że pod jego nosem działa niejaki Darth Sidious pod postacią dobrotliwego i zaangażowanego w demokratyczną politykę Palpatine’a?
Wiem, że filmy często są tak skonstruowane, że widz musi zobaczyć więcej niż osadzeni w fabule bohaterowie, bo inaczej nie bylibyśmy w stanie odpowiednio mocno się z nimi związać, jak i komfortowo poruszać się po przedstawianej historii. Tak przynajmniej sądzą scenarzyści, reżyserzy i producenci. Mają nas zawsze za wszechwiedzących narratorów. Jest to jakaś odpowiedź na naszą próżność, która kieruje naszymi działaniami w taki sposób, że w ogóle oglądamy filmy. Bo wyobraźcie sobie, z obiektywnego punktu widzenia, czy sensowne i racjonalne jest pasjonowanie się oglądaniem historii, które nie istnieją? Są one uzupełnieniem naszych życiowych braków, marzeń, których nie zrealizujemy nigdy. Przez czas trwania filmu jesteśmy nie tylko tu, ale i poza kotarą fikcji, na ekranie jak w Bohaterze ostatniej akcji, tyle że tam Arnold Schwarzenegger zetknął się z odwrotnością tej sytuacji. Co to więc ma wspólnego z Yodą?
Otóż, idąc tym tokiem myślenia, Yoda mógł nie wiedzieć o działalności Dartha Sidiousa. Wiedział za to widz i emocjonował się całą tą sytuacją. Są jednak granice tej niewiedzy, a raczej racjonalnego jej uzasadnienia. Brak prawidłowej oceny sytuacji z Palpatinem jest jedną z cegiełek pogrążających Yodę jako bohatera, który był do czegoś w Gwiezdnych wojnach przydatny. Chyba jednak nie był, skoro umknął mu również Sidious. Na to wychodzi, że umknęło mu wszystko, co ważne, natomiast słowa, które głosił, były wyjątkowo przepełnione autorytatywnie podaną mądrością.
Nie przepadam za postacią Yody. Jego nauki może są efektowne językowo i semantycznie, ale nieprawdziwe w praktyce. Pokazuje to, jacy byli jego uczniowie – Hrabia Dooku po ciemnej stronie. Mace Windu, któremu brak było elementarnych zdolności oceny niebezpieczeństwa ze strony Sithów, Luke Skywalker, najbardziej udany uczeń, lecz również naznaczony ciemną stroną, wpadł Yodzie całkiem przypadkiem na padawana, Kit Fisto, pokonany przez Palpatine’a jak uczniak w walce 4 na 1. Yoda potrafił tylko snuć mądre słowne refleksje – z perspektywy całej sagi jego postać nie była w stanie niczego zmienić, a wręcz umożliwiła ciemnej stronie rozwinięcie się. Darth Vader nigdy by bez udziału Yody nie powstał, potem w konsekwencji Obi-Wan by nie zginął.
Hamulcowy Yoda najlepiej stał na straży, żeby ciemna i jasna strona mocy nie uzupełniały się, nie współpracowały ze sobą. Żeby zachowane było wiekowe status quo, czyli podział na dobrych i złych, którzy nawzajem uzasadniają swoje życiowe role pogromców strony przeciwnej. Żeby przypadkiem nie okazało się, że zło staje się złem, bo dobro chce być dla niego zbyt ekspansywnie dobre. Zło więc w istocie złem nie jest, lecz obroną, przeciwstawieniem się, próbą odkrycia własnej ścieżki.