Wątki z MESJASZA DIUNY, które mogą się pojawić w trzecim filmie z serii Villeneuve’a
Uwaga – w tekście oczywiście znajdują się spoilery dotyczące książki Mesjasz Diuny.
Przed Timothée Chalametem jako Paulem Atrydą trudne zadanie – jeśli ktoś sądził, że w Diunie Atryda stanie się kolejnym pozytywnym superbohaterem, jak na kino science fiction przystało, i będą z nim sprzedawać bibeloty w fanowskich sklepach, to się pomylił. Mesjanizm w uniwersum Franka Herberta jest wieloznaczny moralnie, przez co adaptacja serii Diuna ma szansę stworzyć genialną serię z pogranicza fantasy i SF, jakiej od lat w kinie nie było. Wszystko jednak teraz zależy od tego przejścia między książkami. Po Diunie kolejną częścią sagi jest Mesjasz Diuny. Część zgoła inna, bo o wiele mniej przygodowa, a bardziej metafizyczna, refleksyjna i moralitetowa. Dworska, można rzec, żeby nie powiedzieć, że napakowana trójkątem miłosnym. Jak więc Denis Villeneuve mógłby z jej nieco obyczajowej i intryganckiej fabuły wybrnąć? W pewnym sensie już to zrobił, kończąc drugą część Diuny.
Warto od razu na początku podkreślić, że Mesjasz Diuny nie może być żadną ekranizacją, bo się nie sprzeda, a duża część widzów się fabułą znudzi. Musi być to raczej luźniejsza adaptacja, więc fani prozy Herberta powinni już zaczynać oswajać się z tą myślą, żeby potem nie było internetowego zgrzytania zębów. Pewnie jednak i tak będzie, a to ze względu na nawyk złośliwego utyskiwania na filmy bazujące na literaturze, ale i obszerne możliwości interpretacji książki, które pobudzają do sporów – tak można nazwać tylko te kulturalne. Drugi tom cyklu ma charakter umożliwiający dyskusje i inspirujący do nich. Villeneuve z pewnością wykorzysta tę ideologiczną platformę, żeby wsadzić w kino fantastyczne swoją wizję społeczeństwa i generalnie podboju kosmosu. Jak już wspomniałem, zaczął tkać swój Diunowy świat po swojemu w zakończeniu drugiej części. Musiał jednak stworzyć do tego czasoprzestrzenne warunki, których przeniesienie z książki byłoby niemożliwe w pełnometrażowej wersji adaptacji. Inaczej mówiąc, czas musiał przyspieszyć, i to bardzo. I ten model narracji powinien być teraz utrzymany w Mesjaszu Diuny. Inaczej cały ten misternie budowany świat nagle zacznie kolapsować. Podobnie stanie się, gdy inny reżyser przejmie od Villeneuve’a stery.
Tak więc Paul Atryda, odkąd spotkał się z surowymi i bardzo antyrojalistycznymi Fremenami, mozolnie wybudował swoją pozycję przyszłego Mesjasza i został przez nich zaakceptowany jako Mahdi, na pełnię swojego sukcesu czekał mniej więcej 5 lat. W filmie ten okres został skrócony do kilku miesięcy. Niektórzy twierdzą, że kilkunastu, może 1,5 roku, lecz osobiście jestem zwolennikiem liczby maksymalnie 6, nie więcej. Co ważne, nie kilkunastu, a świadczy o tym przede wszystkim fakt, że siostra Paula Alia urodziła się w czasie jego pobytu u Fremenów – w książce. W drugiej części filmu pojawia się Anya Taylor-Joy jako Alia, lecz nie można zaliczyć tego do normalnej linii fabularnej z pełnoprawnie biorącą w niej udział siostrą Paula. Miała ona przecież niezwykle ważną rolę do odegrania w śmierci Vladimira Harkonnena, a to się nie wydarzyło. Nie chcę tu odkrywać akurat tej niespodzianki, chociaż i tak zdradzam zakończenie, więc w sumie nie powinno mieć to już znaczenia. Na przykładzie Alii łatwo jednak wytłumaczyć to przyspieszenie fabuły. Alii w finałowej rozmowie między Imperatorem, Jessiką, Paulem i Irulaną wciąż nie ma, bo się jeszcze nie urodziła. A poza tym mam nadzieję, że pamiętacie pewną scenę rozmowy Paula z Jessiką, jeszcze na Arrakis, o ile sobie przypominam, przed atakiem Harkonnenów, gdy ten domyśla się, że jego matka jest w ciąży. Nie mówiła mu o tym. Jest wyraźnie zaskoczona, że jej syn o tym wie, bo to zaledwie kilka tygodni od zapłodnienia. Musiała zajść w ciążę tuż przed wyjazdem, a więc jeszcze na Kaladanie, a Paul, dzięki swoim zdolnościom jasnowidzenia, to wyczuł. Do czego więc zmierzam? Alii nie ma. Chani zamiast zostać przy Paulu, rodzić mu dzieci i odgrywać dworską męczennicę, ucieka na pustynię z czerwiem. Dla Mesjasza Diuny takie ułożenie fabuły ma kluczowe znaczenie, a dokładnie dla uzdatnienia tej powieści do warunków trzeciego filmu, który ma się dać oglądać, a nie być męczącym traktatem filozoficznym. U Herberta w Mesjaszu Chani wraz z Paulem wracają na pustynię, tyle że dla konkubiny Imperatora oznacza to śmierć. Villeneuve ustawił te relacje w 2. części Diuny inaczej, więc jestem ciekawy, jak wybrnie z tej wcześniejszej ucieczki Chani z czerwiem, jeśli będzie chciał zamknąć Mesjasza Diuny odejściem ślepego Paula już ze spokojną świadomością, że jego dzieci żyją – Chani urodziła bliźnięta: Leto i Ganimę, po traumatycznej i przyspieszanej melanżem ciąży, trwającej zaledwie pięć miesięcy. Jeśliby reżyser chciał pokazać sytuację z Chani w czasie tzw. dworskiego życia – któremu Herbert poświęcił trochę tekstu, a dokładnie relację między Chani i Irulan oraz próby tej drugiej, żeby uśmiercić jeszcze nienarodzone dzieci Paula – Chani musi wrócić. Na razie nie wyobrażam sobie innego scenariusza. W całej tej sytuacji ciekawy jestem dodatkowo wątku niejakiego Scytale, przedstawiciela obcej rasy ludzi w uniwersum (Tleilaxanie), która nigdy nie zrezygnowała ze zdobyczy techniki, zwłaszcza tych genetycznych, podobnie jak ród Ixian. Stała się przez to potężna i niebezpieczna. Ze Scytale wiąże się pełna napięcia scena w przedostatnim rozdziale (nie licząc epilogu) Mesjasza Diuny. Dalej jest już podsumowanie historii zaskakująco dokonane przez Duncana i Alię oraz bardzo romantyczne zakończenie.
Mesjasz Diuny jest o wiele skromniejszą powieścią niż Diuna. Ma nieco ponad 250 stron, a Diuna ponad 620, nie licząc dodatków. Materiału jest więc więcej oraz jest on podany przez Herberta w sposób o wiele bardziej przygodowy, szeroki, akcyjny. W Mesjaszu Diuny jest spokojniej. Fabuła skupia się na kreowaniu spisków, z wielu stron, żeby zgładzić Paula. Kto wie, czy nawet sam przywrócony do życia Duncan jako gwola (gwoli) w pewnym momencie nie planował zdrady, wprost lub nie wprost. Skoro już do niego dotarłem: przywrócony do życia Duncan Idaho jest wdzięcznym materiałem na bohatera tragicznego, a nawet konkurencyjnego dla Paula, zważywszy na zakończenie powieści. Osobowościowo jest to poza tym ciekawie zarysowana postać, gdyż czuje się Duncanem, a jednocześnie kimś innym, niezależnym, uwolnionym. Z pewnością byłoby to wyzwanie, ulepić go w filmie tak, żeby nie stał się dramatycznie pretensjonalny, górnolotny itp. Piszę to dlatego, że brakuje mi w Mesjaszu Diuny przeniesienia akcji do 12-letniej wojny, którą rozpętał Paul Atryda. Coś o niej możemy przeczytać w tym tomie tylko dzięki skrótowej relacji Bronsa z Ixa. I chętnie bym się założył, że Villeneuve poszerzy 3. część Diuny o relację z tego wykańczającego wszechświat międzyplanetarnego konfliktu, w którym zginęło ponad 60 miliardów ludzi.
A nie był to zwykły konflikt, tylko wojna typowo religijna. Myliłby się ktoś, gdyby po pierwszej Diunie uznał Paula Atrydę za kogoś ewoluującego w stronę lepszą niż baron Vladimir Harkonnen lub sam Szaddam IV. Główna refleksja filmu Villeneuve’a być może mogłaby polegać właśnie na analizie sensu takiej wojny przez pryzmat przeżyć Paula Atrydy, żyjącego wciąż w cieniu spisków na swoje życie na dworze w Arrakis. Podbił wszechświat, rozniósł religię Fremenów po nim ogniem i pożogą, a jednak nie mógł ochronić siebie na swoim złotym tronie. Symbolicznie musiał utracić wzrok, żeby zacząć widzieć oczami innych, w tym swoich dopiero co narodzonych dzieci. Musiał także stracić Chani i dać się pochłonąć melanżowej pustyni, widząc w tym dla siebie jedyną karę za eksterminację swojego gatunku. W imię czego? W imię ochrony przyprawowego biznesu? Czy utrzymania sensu działalności Bene Gesserit, dla którego także stał się wyrzutkiem? Historia Paula Atrydy jest skomplikowana, wieloaspektowa, a najtrudniejsze jeszcze przed Villeneuve’em lub innym reżyserem, jak poprowadzić Paula na wygnanie, lecz tak, żeby nie stał się ani kolejnym sztampowym złoczyńcą, ani również cukierkowo zaprezentowaną ofiarą własnych superbohaterskich wizji. A już argument, że musiał wojować, bo inaczej utraciłby kontrolę nad wydobyciem przyprawy, a bez niej wszechświat pogrążyłby się w niekontrolowanych skutkach ubocznych kuracji odwykowej, zupełnie mnie nie przekonuje.
A teraz mi powiedzcie, czy cechą charakterystyczną gatunku science fiction są rozbudowane wątki trójkątów, a więc w tym przypadku Irulan, Paula i Chani. W Mesjaszu Diuny znajdziemy wiele rozmów między nimi, a także refleksji narratora, który snuje w umyśle widza przeróżne wątpliwości i scenariusze, opisy reakcji oraz wątpliwości, jakie ma ta trójka, wojująca ze sobą na bardzo wysublimowanej platformie emocjonalnej. To dramat psychologiczny i romans, a nie fantastyka naukowa. Przed Denisem Villeneuve’em trudne więc zadanie. No i kim są dystransi, którzy znudzili się Tleilaxanom? Widzę tu ciekawą rolę dla Petera Dinklage’a.
Jak więc Denis Villeneuve wybrnął z tej romansowej dworskości, czy też: dramatyzmu psychologicznego Mesjasza Diuny, i otworzył sobie wrota o wiele bardziej przygodowe do kolejnego filmu? Uczynił z Chani otwarcie silną kobietę, podczas gdy Frank Herbert jako dziecko swoich czasów jej siłę ukrywał w pasywnych czynach.