Connect with us

Felietony - Cykle

W LESIE DZIŚ NIE ZAŚNIE NIKT. Horrendalny obóz niedomkniętych drzwi

W LESIE DZIŚ NIE ZAŚNIE NIKT to mroczny slasher, w którym młodzieńcza arogancja spotyka się z nieubłaganą zemstą w gęstym lesie.

Published

on

NETFLIX zapowiada kolejne polskie filmy i seriale, w tym W LESIE DZIŚ NIE ZAŚNIE NIKT 2

Gęsty las. Duszny, niebezpieczny, przede wszystkim ogromny. Stąd nie ma ucieczki. Niczym w kultowych Płomieniach z 1981 roku, kiedy to morderczy obozowy poszukiwał zemsty, a twórcy korzystali z tego samego motywu campingu. Obok niego – mroczna historia, w teorii mrożąca krew żyłach, z początku kompetentnie budująca background zabójcy wpisanego w konwencję typowego horroru. I ci młodzi, oni zawsze się pojawiają. Mniej lub bardziej charyzmatyczni. Bezsprzecznie niezależni. Do tego dziarscy, przecież nie boją się wyzwań. W ich mniemaniu są po prostu nieomylni.

Advertisement

Może nie wszyscy, ale – w tym przypadku – kontakt z rzeczywistością online sprawił, że mają się za bogów. Herosów, którym po prostu wolno. Wszystko wolno, bo takie są nasze realia. „Ich” realia. I za to muszą ponieść karę, za arogancję połączoną z brakiem pokładów jakiejkolwiek empatii. Przeżyją najsilniejsi. Ci „finałowi”, jak to mówią zasady poprawnie skonstruowanego slashera.

Widz otrzymuje każdy z elementów prostej slasherowej układanki, które mają się następnie złożyć w całość i zafundować mu porządną rozrywkę na kolejne półtorej godziny. Polscy twórcy mieli te fragmenty wręcz podane na tacy przez amerykańskie wzorce. Do tego dysponowali środkami, niesamowicie poprowadzoną reklamą i wielkimi nazwiskami (co jest paradoksem, bo nigdy nie zdarza się to w przypadku tego gatunku). Ten projekt mógł zdobyć wiele, a co najważniejsze, podbić nasze serca. Był w stanie zaszczepić w nas miłość do tego dość zapomnianego gatunku. A pamiętajmy, że nie udało się tego dwóm poprzednim tytułom: Legendzie (2005) i Porze mroku (2008).

Advertisement

Oczekiwania były ogromne, „ejtisowy vibe” objawiał się w zwiastunie, a całość robiła wrażenie, o dziwo, przemyślanej, sprawnie zrealizowanej, tworzonej przez prawdziwych pasjonatów, ludzi rozumiejących dany gatunek. Kiedy odwołano premierę z powodu pandemii, cieszyliśmy się (tak, objawiam się tutaj jako przedpremierowy entuzjasta), że jest to słuszna decyzja; szkoda by było, gdyby ten produkt nie otrzymał należytego zwrotu finansowego. Parę dni później film wylądował na Netfliksie, a wszelkie pozytywne oczekiwania zostały rozwiane. Można rzec, że w rytm historycznego cytatu: „Żadnych marzeń, panowie, żadnych marzeń”. ..

W lesie dziś nie zaśnie nikt startuje bardzo powoli – Bartosz M. Kowalski ze spokojem przedstawia nam obóz „Adrenalina” (mający na celu wprowadzenie uczestników w tryb offline), jego zróżnicowanych uczestników, dodatkowo raczy odsłonić kawałek tajemnicy związanej ze zmorą zamieszkującą tytułowy las. Podążając za już i tak archaicznymi stereotypami, dostajemy nerda przy kości (Michał Lupa), tajemniczą Zosię (Wieniawa) i nieco rozpieszczoną Anielę (Gąsiewska).

Advertisement

Trzeba rzec jedno, pomysł brzmi niby kompetentnie, każda z osób (w domyśle) jest w stanie wnieść coś od siebie do zespołu, a ich ilość pozwala widzowi z łatwością kalkulować, kto pierwszy zginie, a komu uda się dotrwać do samego końca. Z drugiej strony – a wie to każdy obcujący z kinem – nigdy nie było łatwo zmieścić sporej zawartości w tak krótkim czasie. Kowalski, podkreślam, próbuje jak najszybciej zobrazować szerokie spektrum bohaterów (oj, wielu ich!), a co za tym idzie, niemrawo zmierza ku katastrofie. Popełnia błąd, którego nie popełniano czterdzieści lat temu! Spędza czas na przedstawianiu postaci, a nie na częstszym zagęszczaniu akcji.

Trudno bowiem komukolwiek dopingować w tych okolicznościach, skoro jest to rasowy slasher z definicji. Historie postaci Lupy czy Wieniawy, choć rozbudowane, są nieinteresujące. Wyrwane z kontekstu, przedstawione dla samego przedstawienia, są dosłownie nic niewarte. Bo i tak wiemy, jak dynamicznie zmieni się bieg wydarzeń, gdy na arenę wkroczy niepokojące monstrum. Działałoby to w horrorowej antologii, w czymś w rodzaju slasherowego serialu, gdzie jest miejsce na tego typu działania, gdzie możemy zżyć się z bohaterami, odczuwać emocje, kiedy walczą o przetrwanie. Ale nie tutaj.

Advertisement

Kowalski pozwala ciągnąć się akcji, zamieniającej się w tą nieśmieszną teen dramę, a przy tym znajduje jeszcze czas (choć nie mam pojęcia jakim cudem), by wprowadzić trochę autorskiego komentarza pomiędzy całym przelewem krwi. Piotr Cyrwus gra złego księdza, który jest na tropie młodzieńczego homoseksualizmu, wodą święconą kropi telefony zabrane młodzieży, a przy tym mamrocze coś pod nosem i jeździ czarnym Mercedesem, co od razu wydaje się bardziej niż wymowne. Olaf Lubaszenko jako nieporadny policjant niepotrafiący wyjąć pistoletu także staje się symbolem krytyki… naszej miejscowej policji, która woli (dosłownie!, obejrzyjcie) rozmawiać z prostytutkami niż eliminować lokalne zagrożenia.

Na chwilę pojawia się też Wojciech Mecwaldowski, parodiujący obozowy fanatyzm, a potem – tak po prostu – znika z ekranu tak, jak nasza ułudna już frajda. I nie byłoby w tych niespotykanych osobliwościach nic złego (bo możemy je nazwać małymi oryginalnościami), gdyby cokolwiek wnosiły do slasherowej narracji i synchronizowały się z prawami rządzącymi tym filmowym światem. A nie wnoszą nic, mają rozluźnić atmosferę, rozbawić widza, ale to humor kompletnie przestrzelony, który jawi się jako nieskutecznie wprowadzony suplement. Robi się z tego niesmaczna mieszanka, raczej zabijająca nasze szare komórki (nie tym sposobem, co trzeba) niż trzymająca w pełnym napięciu. Brakuje tu polotu, tajemniczości, absurdu, który również jest znaczącą częścią budowy dobrego slashera.

Advertisement

Wracając do praw rządzących filmowym światem, warto napomnieć, że twórcy łączą te swoje nietrafione, niemające większego sensu wstawki (ksiądz, policja itp.) z fundamentalnymi zasadami wykreowanymi wówczas, kiedy gatunek dopiero powstawał. U Kowalskiego śmierć związana jest stricte z technologią, to ona staje się czymś w rodzaju ciemnego fatum zapowiadającego nadejście zła (pierwszy Piątek trzynastego mówił o ignorancji wobec przeszłości, niesławny, kuriozalny Uśpiony obóz w przesadny sposób zwracał uwagę na problem toksycznej miłości matki), jednak ten wątek potraktowano tu po macoszemu.

Ludzie tworzący naszą rodzimą produkcję mieli pełne pole manewru. Motyw offline mogli rozwijać z większym wyczuciem, w pełni nakreślić odcięcie od internetowego świata (w praktyce kończy się to na dwóch dialogach o Instagramie i YouTubie), a przy tym nie spajać go z walką o przetrwanie w tak fatalny sposób; zetknięcie z telefonami komórkowymi, wynikające z nielogicznych albo losowych postępowań bohaterów, zazwyczaj kończy się bliskim spotkaniem z ludobójczą kostuchą. Jest to kara za łamanie obozowego kodeksu, to także konsekwencja lekkomyślności (przeszłość rodziny Zosi), ale nie można było rozbudować tej kwestii? Pokusić się o jakiś końcowy metakomentarz, dodać parę ujęć urozmaicających temat? Coś, przez co moglibyśmy wspólnie stwierdzić, iż horror Kowalskiego stara się iść indywidualną drogą?

Advertisement

I niestety, polskiemu filmowi blisko jest akurat do tego drugiego slasherowego tytułu (wspomniany Obóz), karykatura goni karykaturę, a groteskowo bezsensownych rozwiązań w tej leśnej historii znajdziemy na pęczki. Zbyt przesadny brak logiki u bohaterów potrafi razić, nie dostarcza on rozrywki, bardziej męczy – ciężko czasem uwierzyć w to, co akurat twórcy próbują nam wcisnąć pod nos, z jakimi wyborami czy rozwiązaniami fabularnymi nas konfrontują. I do tego część ich propozycji garściami czerpie z klasyków: erotyzm wprowadzony w Krwawym obozie Bavy? Mamy to! Seks z kobiecą femme fatale? Jakżeby inaczej.

Odrobinka niedorzecznej fantastyki à la Martwe zło? Również, aczkolwiek poprowadzona w tak nonsensowny sposób, że tego typu zagranie scenariuszowe zdawać się może ujmą na intelekcie widza. W lesie dziś nie zaśnie nikt najwidoczniej miało być laurką stworzoną z miłości do tego rodzaju kina gatunkowego. Przypomina jednak laurkę małego dziecka, która powstała dla mamy, bo ta akurat kupiła mu nową zabawkę. Mama w tym przypadku jest kinem gatunkowym. Zabawka kasetą VHS. A laurka to hołd dla całości. Kanciasty, nierówny, wykraczający poza linie, zamknięty w wyobraźni tego małego dziecka.

Advertisement

Wszakże twórcy małymi dziećmi nie są, tylko forma ich dzieła jest niedoskonała. A może po prostu potrzebuje szerszej perspektywy, by pozbyć się tej wszechobecnej sztuczności, która od początku wylewa się z ekranu? Zamknęli się w hermetyczności paru pomysłów, pootwierali drzwi do wielu ścieżek, ale wszystkie pozostawili niedomknięte. I to właśnie oni prawdopodobnie zostali pokonani przez coś w rodzaju technologicznej pułapki XXI wieku – pozaczynali dziesięć różnych rzeczy, ale żadnej nie skończyli. Może zatem zamiast krytykować młodych, podobno uzależnionych, warto wziąć udział w obozie „Adrenalina” i wrócić silniejszym? I, rzecz jasna… żywym.

I jeszcze jedno, tak na sam koniec. Patrząc na całą otoczkę zbudowaną wokół „pierwszego polskiego slashera”, przypominają mi się słowa Cezarego Pazury, które wypowiedział, opowiadając o Psach 3 w podcaście Karola Paciorka. Zapytany o to, czy czyta recenzje, odpowiedział, że tak, bo każdy film traktuje jak swoje dziecko. I za każdym razem bolą go te negatywne, bo wie, że to jest dobre. Że rzecz, w której zagrał, stoi na wysokim poziomie i on, jako aktor siedzący w branży, ma pełną przytomność umysłu: wie, w czym dokładnie uczestniczył. W czymś dobrym. Może zabrzmię patetycznie, może zapachnie pretensją niczym u pewnej amerykańskiej krytyczki, może to będzie kąśliwe, ale niepokoi brak tej świadomości u twórców, jak i u samych recenzentów! W lesie dziś nie zaśnie nikt to niekompetentna afirmacja głupoty.

Advertisement

To film wystawiający naszą cierpliwość na próbę, pokazujący, jak bardzo odstajemy poziomem od światowej kinematografii. Kiedy czytam, że „Polacy zrealizowali horror, którego nie powstydziłaby się żadna hollywoodzka wytwórnia”, łapie mnie poczucie, że tak, żadna wytwórnia by się go nie powstydziła. Po prostu prędzej wyrzuciłaby scenariusz do kosza, aniżeli obdarowała twórców zastrzykiem gotówki. Inne zapadające w pamięć zdanie brzmi następująco: „Ma też szansę stać się dziełem kultowym, do którego chętnie będzie się wracać”.

Puste, niedźwięczne, jakby było napisane na zlecenie, wymyślone na szybko przez dystrybutora; brzmi jak rezonowanie myśli, które zwyczajnie nie należą do autora, wyczuwalna jest sztuczność, patos; są jak puste hasła niczym niepodpięte w reszcie tekstu (a kuszą czytelnika, zachęcają go!). Nie wiem, czy kultowością będzie można nazwać fakt, że jedyne, czym ten film się stanie, to tanią horrorową pozycją za 4,99 zł w pobliskim supermarkecie. I to nie ma być prześmiewcze, ten realny scenariusz ma prawo się spełnić i w żadnym wypadku taka sytuacja nie napawa optymizmem.

Advertisement

Drodzy autorzy, jeżeli chcecie, by nasze kino powstało z nóg, #wlaczciesamoswiadomosc. Nie tolerujcie takiego kina. Kina, które widzów zyska dzięki autopromocji (swojej i waszej), a nie dzięki wartościom filmowym, dodatnim. Od paru lat stoimy w miejscu. Obecnie polski widz lawiruje między patosem a tandetą. Przeszłościowe kompleksy stają naprzeciw bzdurnemu, generycznemu kiczowi. Spotkajmy się w połowie.

W produkcji, która pokaże, że ambitniejsze polskie filmy nie muszą kojarzyć się tylko i wyłącznie z wystarczająco już smutną historią naszego kraju. W tytule, który zbierze niebotyczną liczbę widzów, ale nie będzie kolejną komedią zahaczającą o nieprzyzwoity romantyzm. Czymś takim było Boże Ciało. Czy ciąg dalszy nastąpi? Wszystko zależy od nas (i was).

Advertisement

Doktorant ( Film Studies ) na uczelni King's College London w Wielkiej Brytanii, aktualnie pisuje dla portalu Collider, The Upcoming, Talking Shorts, Interii Film, Przeglądu, MINT Magazine, Film.org.pl i GRY-OnLine. Publikował na łamach FIPRESCI, Eye For Film, WhyNow, British Thoughts Magazine, AYO News, Miesięcznika KINO, Magazynu PANI, WP Film, NOIZZ, Papaya Rocks, Tygodnika Solidarność oraz Filmawki, a także współpracował z Rock Radiem i Movies Roomem. Przeprowadził wywiady m.in. z Adamem Sandlerem, Alejandro Gonzálezem Iñárritu, Paulem Dano, Johanem Renckiem, Lasse Hallströmem, Michelem Franco, Matthew Lewisem i Irène Jacob. Publikacje książkowe: esej w antologii "Nikt Nikomu Nie Tłumaczy: Świat według Kiepskich w kulturze" (Wydawnictwo Brak Przypisu, 2023). Laureat Stypendium im. Leopolda Ungera w 2023 roku. Członek Young FIPRESCI Jury podczas WFF 2023.