W KINIE Z PRZYJACIELEM. Dzieląc filmową pasję

Dla tej, która zmienia codzienność w baśń
Mieć przyjaciela — to jeden z najważniejszych, a zarazem najwspanialszych aspektów życia każdego z nas. Nieważne, czy jest nim rodzic, brat, siostra, partner(ka), czy po prostu osoba, na którą mniej lub bardziej przypadkowo natknęliśmy się na swojej drodze. I coś zaiskrzyło, pojawiły się jakieś wibracje, nawiązała się nić porozumienia, która z czasem stawała się coraz grubsza, aż w końcu zaczęła przypominać solidny, żelazny łańcuch. O tym, czym dla człowieka jest przyjaźń, można by zapewne napisać niejedną książkę, a to nie miejsce na takie wywody. W tej chwili ważniejsze jest to, co dzieje się, gdy nasz nowy przyjaciel okazuje się takim samym pasjonatem kina jak my.
Zainteresowanie filmem mojej przyjaciółki nie mogło być dla mnie niespodzianką. W końcu poznaliśmy się na studiach filmoznawczych. Dopiero później okazało się, jak ogromną miłością darzy sztukę filmową (nawet na tego rodzaju kierunku nie zdarza się to aż tak często). Nie minęło wiele czasu od naszego pierwszego spotkania, gdy wybraliśmy się razem do kina. Wybitne to nie było, ale że zbliżały się Oscary, a główną rolę grała aktorka, którą oboje lubimy, postanowiliśmy pójść razem. Od tamtego czasu na wiele filmów chadzamy do kina wspólnie, w miarę regularnie. Zazwyczaj na produkcje, które oboje chcemy zobaczyć, a od czasu do czasu „na zaproszenie” jednego z nas. W końcu żaden seans nie jest czasem zmarnowanym, zwłaszcza z kimś takim u boku. Dziś kino jest jednym z naszych najbardziej zajmujących tematów rozmów.
Chodzenie do kina z przyjacielem nie wyczerpuje się oczywiście na samym oglądaniu. To najbardziej wyrazisty punkt takiego doświadczania filmów, wokół którego dzieje się jednak znacznie więcej wyjątkowych rzeczy. Niemniej sam seans w towarzystwie kogoś bliskiego jest zupełnie inny niż samotne oglądanie. Chociaż w trakcie projekcji do końca sobie tego nie uświadamiamy, to jak się nad tym zastanowić, oglądanie filmu z przyjacielem daje wyjątkowe poczucie wspólnego przeżywania ekranowej przygody. Pomijam oczywiście obecność innych widzów, którzy prawie zawsze przebywają z nami w zaciemnionej sali. To anonimowi nieznajomi, z którymi, jeśli już czujemy jakąś korespondencyjną więź, to nie jest ona nawet w połowie tak silna, co ta odczuwana z bliską osobą siedzącą w fotelu obok. A ją przecież dobrze znamy i niejednokrotnie potrafimy nawet domyślić się, jakie emocje wywołuje w niej oglądany obraz.
Podobne wpisy
Sam seans jest jednak paradoksalnie najmniej niezwykłym elementem dzielenia filmowej pasji z drugą osobą. Nie zrozumcie mnie źle — każdy film to przeżycie, mniejsze bądź większe, ale jednak indywidualne. Tymczasem najciekawsze pod kątem przyjaźni miłośników kina dzieje się po projekcji (przed nią zresztą też). Ileż to razy zdarzyło się, że po wyjściu z sali ujrzeliśmy na twarzy naszego kompana łzy wzruszenia? Szeroki uśmiech zadowolenia? Grymas zdradzający zawód lub zniesmaczenie? Wspólne doświadczanie filmów pozwala nam przede wszystkim z prawdziwie kinomańską fascynacją dzielić się wrażeniami i przemyśleniami o nich. Gdy moja towarzyszka ma podobną opinię do mojej, możemy wymienić się zachwytami albo wręcz przeciwnie — z dziką satysfakcją wyśmiać ekranową szmirę czy też wzajemnie pomarudzić na rozczarowującą produkcję.
Najprzyjemniejszy i najbardziej pasjonujący wariant wydarzeń jest jednak nieco inny. To upływający czas, w którym razem rozkładamy dzieło na czynniki pierwsze, zagłębiamy się w kolejne warstwy sensów (oczywiście pod warunkiem, że jest w czym drążyć). Wzajemnie tłumaczymy sobie zawiłości i szczególnie trudne do zrozumienia wątki, jedno zwraca uwagę na detale, które umknęły drugiemu, aż w końcu dochodzimy do momentu kulminacyjnego. Zrobione, udało się. Wspólnymi siłami rozebraliśmy całe dzieło, przyjrzeliśmy się dokładnie każdemu z jego elementów i złożyliśmy je do kupy. Czasem trwa to kilkanaście minut, czasem kilka dni. Bywa, że któreś z nas nazajutrz od wizyty w kinie ujawni swoją nową, rewolucyjną interpretację, która przyszła mu do głowy podczas nocnych rozmyślań. „Teraz to wszystko ma sens! Widzisz? Nie pomyśleliśmy o tym wcześniej!” A co jeśli zdania nasze i naszej bliskiej osoby różnią się? Na szczęście to nie internetowy krzykacz, który zmiesza nas z błotem i zwymyśla naszą matkę, bo nie podoba nam się jego ukochany film. To bratnia dusza, z którą możemy wymienić się odmiennymi odczuciami, być może przekonać siebie nawzajem do pewnych opinii, czasem wręcz trochę posprzeczać. Ale tu nikt nie strzeli przysłowiowego focha, jeśli gusta nie pokryją się w stu procentach. Nie chodzi przecież o to, czyja racja jest „najmojsza”, jak wrzeszczeli telewizyjni politycy w Dniu świra.
Powiedzieliśmy już sobie o danym filmie wszystko, co było do powiedzenia, przynajmniej na razie. Nie bez powodu jednak w tytule tego felietonu widnieje słowo „pasja”. Powinno być napisane przez wielkie P. Bo miłość do dziesiątej muzy przenika naszą codzienność i nawet jeśli akurat nie wybraliśmy się razem do kina, to przecież mamy do czynienia z filmami na co dzień. Wspominam tu nieustannie o seansie kinowym, ale refleksja tyczy się również oglądania choćby w domowym zaciszu. Zawsze znajdzie się więc jakiś pretekst, by znów razem zanurzyć się w tym magicznym świecie. Jeśli obejrzeliśmy coś, o czym nasz filmowy kumpel nie słyszał, polecimy mu zapoznanie się z owym obrazem lub też przestrzeżemy przed miernotą. A jeśli widzieliśmy to, co już zna, tym lepiej — można zaczynać kolejną zajmującą dyskusję. I wspólnie czekać. Na kolejne dzieła, zwiastuny, nowinki. Razem pochłaniać tę sztukę, doceniać ją, zachwycać się, krytykować, analizować, ekscytować się i rozczarowywać. Ekranowe światy są niezliczone i nieporównywalnie cudowniejsze jest przemierzanie ich z kimś, kogo po prostu kochamy.
Nie tak dawno, kiedy mieliśmy z przyjaciółką około półtorej godziny czasu wolnego pomiędzy obowiązkami codzienności, zaczęliśmy zagłębiać się w nową Suspirię. Odkrywaliśmy kolejne poziomy znaczeniowe filmu Luki Guadagnino, szukaliśmy symboli, analizowaliśmy, co nie do końca zagrało. Dziewięćdziesiąt minut zleciało jak pstryknięcie palcami, a my byliśmy naładowani energią, by stawić czoła rzeczywistości. Przyjaciel to prawdziwy skarb i jego obecność w niezliczonych momentach życia jest nie do przecenienia, a gdy dodatkowo możemy z nim dzielić naszą największą pasję… może być coś piękniejszego? Każdy powinien kogoś takiego mieć.
Mam nadzieję, że i wy macie.