Starość PANA KLEKSA jest odchodzeniem „niewinnego” pokolenia. Jak odbiera się go po 40 latach?
Akademia pana Kleksa Krzysztofa Gradowskiego miała premierę 40 lat temu, dokładnie 30 stycznia. W październiku dopiero miał pojawić się Terminator, a Legenda i Labirynt były jeszcze w powijakach. Na szczęście mieliśmy już Ciemny kryształ oraz zapomnianego już dzisiaj Pogromcę smoków. A w polskim fantasy? NIC NIE BYŁO, nie licząc Rycerza Lecha Majewskiego i bardzo low fantasy Pierścienia księżnej Anny Marii Kaniewskiej. Akademia pana Kleksa przecierała więc szlak i zrobiła to fantastycznie, nowatorsko, angażująco, pozostając w pamięci na lata. Obiektywnie nie była jednak wizualnym osiągnięciem, więc naturalnie się zestarzała. Była za to genialną adaptacją prozy Jana Brzechwy skierowaną do dzieci chowanych w polskiej rzeczywistości lat 80. I to jest najważniejszy powód nieodwracalnego zestarzenia się Akademii, bo tamtych beztroskich dzieci, tamtego świata oraz ich rozumienia, czym jest bajka, już nie ma. Nie ma więc kto z widzów tak patrzeć na film, dlatego on naturalnie starzeje się, a jeśli nie ma szczęścia stać się chociaż niszowo kultowy, umiera.
I wchodzi TEN nowy. Wyczekiwany od lat film – umiejętnie nabierający widzów, że jest inny, piękniejszy, jak brzydkie kaczątko, któremu wstawiono silikonowe pośladki, żeby bardziej amortyzowały uderzenia zawiedzionych, sentymentalnych widzów. Nieproporcjonalne, duże tyłki są teraz modne, a nie klasyka proporcji zdrowego ciała, która mówi, że między talią a spojeniem łonowym powinna się zmieścić głowa człowieka, a nie głowa trolla. Podobnie w świecie filmu – treść znika na rzecz teledyskowego montażu i rokokowego przepychu w używaniu efektów specjalnych, zamiast realnie istniejącej scenografii. Dialogi jakoś się napisze, bo wszak nie wiadomo po co twórczość pisarzy fantasy charakteryzuje się tak rozbudowanymi opisami, wnikliwymi dialogami i generalnie milionami znaków dzielonymi na wielotomowe serie.
Skoro stary pan Kleks umarł, bo nie ma już dla niego wystarczająco młodej widowni, wszedł ten NOWY. Film, który powinien stanowić most dla kilku pokoleń, bo odwołuje się do symbolu popkulturowego. Konstrukcja tej produkcji zrodziła się w głowie ludzi uważających, że to oni wiedzą, jak współczesne dziecko powinno rozumieć bajkę, a właściwie bajkowość. A bajkowość to nie tylko sposób obrazowania rzeczywistości, jak sobie wyobraża większość dzisiejszych twórców fantasy. Nikt z młodszych widzów jednak nie zaprotestuje, bo jeszcze nie znają innych bajkowości niż ta landszaftowa, a nie wrażeniowa, semantyczna. Wspomniałem przecież, tamtych dzieci z lat 80. już nie ma. Wydorośleli, co nie oznacza jednak, że z niegdysiejszego Pana Kleksa wyrośli. Na tym jednak polega zmiana, że nawet jeśli wciąż Akademię cenią i darzą sentymentem, nie przebiją się przez skomplikowaną machinę tworzenia remake’u zgodnego z obecnymi założeniami, z obecną hermeneutyką prozy Jana Brzechwy dopasowywaną do właściwości interpretacji umysłów dzieci urodzonych maksymalnie 15 lat temu. Dlatego jest tak ważne, żeby tę dzisiejszą wizualną bajkowość umieć wypełnić pracą wyćwiczonej czytaniem wyobraźni. To dziecku zawsze da podstawy do stworzenia refleksji, poznawczego dystansu, co Brzechwa oczami Gradowskiego umiał odbiorcom przekazać.
I tak jest nie tylko ze starzeniem się Akademii, ale i wszystkich innych kiedykolwiek nakręconych w historii kina filmów. Oczywiste jest, że starzeją się one estetycznie – efekty specjalne, montaż, założenia gry aktorskiej, nawet używany przez aktorów akcent. Są to atrybuty starzejące się, które są wtórne do głównej przyczyny starzenia, a więc zmiany odbioru dzieła artystycznego u widza. Innymi słowy: filmy starzeją się, bo starzeją się widzowie (ich interpretacja kultury), a nie dlatego, że starzeją się środki formalnie użyte do realizacji owych produkcji. Bez odbiorcy w sensie epistemicznym (poznawczym) nie byłoby tych filmów. One znaczeniowo by nie istniały, więc to tylko odbiorca decyduje o ich młodzieńczej wartości lub starczej zbędności. Kolejne pokolenia widzów tracą „niewinność”, bo zmieniają się w czasie.
Celowo nie napisałem, że dojrzewają, bo chodzi mi o utratę niewinności polegającej na byciu dzieckiem w latach 80. w stosunku do bycia dzieckiem w latach 20. XXI wieku oraz byciu dorosłym w tychże czasach. Bycie dojrzałym jest kategorią o wiele szerszą. Można być niewinnym i mimo to dojrzałym lub niedojrzałym. Kolejne pokolenia dzieci są coraz mniej niewinne, nie będąc jednak dojrzałymi. Można więc dzisiaj utyskiwać na linki wystające z kukiełki szpaka Mateusza i w ogóle na to, że jest on kukiełką, a nie animacją w ultra HD z ray tracingiem na piórach. Można narzekać na liczbę wierszowanych piosenek, na sztuczne wystrzały z armaty i klejone do ściany schody, na brak kreatywnego oświetlenia, płaskie plany, odklejające się piegi z twarzy Kleksa, szczątkową scenografię warsztatu Golarza Filipa, tandetne manekiny, mające udawać zaawansowane roboty, a nawet niedopasowanie legendarnych hełmów i kirysów noszonych przez podobnież legendarne wilki, których tak się baliśmy. Ale to nie o to chodzi, że najnowsza Akademia pana Kleksa zrobiła to wszystko lepiej. Zmienił się odbiorca filmu. Jego „niewinność” jest inna, zwłaszcza ta w zakresie 7–12 lat, czyli wieku najlepszym, żeby kiedyś cieszyć się filmem Krzysztofa Gradowskiego, ale czy dzisiaj odpowiednim, żeby zrozumieć przekaz Akademii nakręconej przez Macieja Kawulskiego? Albo inaczej, czy dziecko w tym przedziale wiekowym, ale z lat 80. byłoby w stanie cieszyć się bajkowością filmu Gradowskiego? Kontekst rozumienia zależy od kontekstu czasów, w których się żyje. Ów kontekst rozumienia definiuje proces starzenia się filmów. Zdefiniował starą Akademię jako film przestarzały i niezrozumiały dla współczesnych dzieci, o ile rodzice nie włożą ogromnej wiedzy w proces jej reinterpretacji oraz cały czas nie wkładają w prowadzenie swoich dzieci przez zmienność symboliki kulturowej w czasie, ucząc od zarania, że za symbolem zawsze stoi coś racjonalnego, co można zmierzyć, opisać i zrozumieć symbolizujący mechanizm, a jednocześnie magicznego, co wymknie się uzbrojonemu w lupę oku. Chwycić ten balans sensu, to sztuka, ale i cel dojrzałej niewinności.
Starzenie się, inaczej: stawanie przestarzałym i bezużytecznym, to jednak wcale nie taki zły pomysł biologii czy też ogólniej rzecz ujmując, fizycznej natury świata. Jeśliby coś się nie starzało, cały czas by było potrzebne, użyteczne, używane, a więc nic ani nikt, żadna nasza myśl, uczucie i narzędzie nigdy by się nie rozwinęły – jedynie by nieskończenie trwały. Dlatego wszystko, co nas otacza, starzeje się wraz z nami, w różnym tempie, ale niewątpliwie i nieodwracalnie, przestaje pełnić swoją funkcję, aż znika i zostaje zastąpione czymś innym, młodym i nowym. Twory sztuki, więc np. książki, obrazy i filmy, starzeją się (zmieniają) bardziej emocjonalnie niż funkcjonalnie (praktycznie). Wraz z płynącym czasem albo tracą pierwotnie zaplanowaną przydatność, albo uzyskują status eksponatu, którego wartość czasem niebotycznie rośnie, czasem spada, ale funkcja często przestaje być powszechna, zamieniając się w ograniczony dla wybranych odbiorców elitarny, ekshibicjonistyczny i na dodatek płatny sentyment.
Postarzała się więc w ten jedyny w swoim rodzaju sposób bajkowość Akademii pana Kleksa, bo dziecięcy odbiorcy dysponują innym wachlarzem ideałów, zainteresowań, wyuczonych schematów zachowania, inną wrażliwością oraz wiedzą na temat fantasy w ogóle, a nie dlatego, że efekty specjalne są gorsze. 8-letnie dziecko z lat 80. nie miało świadomości istnienia tak wielu produkcji fantasy, jak ma jego rówieśnik dzisiaj. Nie grało w gry. Jego rodzice o wiele rzadziej niż rodzice dzisiejszych dzieci interesowali się fantasy w jakimkolwiek wydaniu. Dziecko z lat 80. nie miało porównania – ja nie miałem porównania. To, czego nie wiem, czego nie zobaczyłem, czego nie rozumiem, czego nie mam świadomości, że jest możliwe, nie istnieje dla mnie. Nie istnieje dla każdego widza, a dziecko jest widzem jakże ważnym dla filmu, bo widzem, który dorośnie i poniesie te wszystkie dziecięce ideały oraz empirie dalej, do tzw. dorosłego kina. Może się nie podobać starym, że starość pana Kleksa, jego przestarzałość jest naturalnym odchodzeniem „niewinnego” pokolenia widzów. Mają do tego prawo – ja mam do tego prawo, zwłaszcza gdy porównuję, co również jest naturalne, możliwości rozumienia literatury dziecięcej i w ogóle dzieciństwa zmarłego w 2021 roku Krzysztofa Gradowskiego i mojego rówieśnika, reżysera najnowszej wersji przygód pana Kleksa Macieja Kawulskiego. Mam wrażenie, że z nim właśnie, moim równolatkiem, dzieli nas przepaść, a jedynie jakimś osobliwym paradoksem wymykającym się sensownemu wyjaśnieniu jest, że właśnie on zrealizował remake Akademii. Podkreślam, remake, bo kolejnym paradoksem jest, że po 40 latach polskie kino fantasy stać tylko na remake, ładny, efektowny, ale tylko remake, a nie odkrywczą adaptację, która zostanie z widzami po obejrzeniu na całe życie, jak garbaty estetycznie film Krzysztofa Gradowskiego z 1983 roku. I niech piosenka Sanah będzie koronnym dowodem tej bolesnej odtwórczości.