RECENZENT KONTRA ŚWIAT, czyli czym krytyka filmowa dziś jest i czym być powinna

Odwaga w połączeniu z odpowiednią dozą wrażliwości jest paradoksalnie kluczowa do powodzenia tekstu krytycznego. Dlaczego właśnie ona? Przykładów, w Internecie zwłaszcza, nie brakuje. Przykładów na to, co się dzieje, gdy słowa użyte przez piszącego nie pasują do charakteru opisywanego dzieła. Współczesna, zachodnia rzeczywistość uczy nas lęku przed wielkimi słowami i patosem, promuje komunikację opartą na uproszczonych schematach, z dynamiczną ekspansją języka potocznego, również w obszarach, w których wcześniej nie miał się on prawa pojawić. Nie brak, zwłaszcza w świecie wirtualnym, domorosłych krytyków i konformistów, którzy skupiając się w swoich tekstach na kinowej komercji niskich lotów, faszerują je słownictwem potocznym, czasem wręcz wulgarnym, oprawiając wymuszenie wyluzowanym stylem, co nieudolnie maskować ma brak realnego talentu i erudycji. Pół biedy, gdy są to jedynie fanowskie wynurzenia na temat kolejnych wytworów popkultury (choć i te prawdziwy krytyk również winien umieć analizować na odpowiednim poziomie jakościowym); gorzej, jeśli w rzekomo profesjonalnie zajmujących się kinem miejscach w taki sposób traktuje się również kino artystyczne. Jakże oddać charakter ambitnej sztuki odpowiednio sugestywnie bez użycia adekwatnego, wyrażającego jej powagę słownictwa? I dlaczego właściwie mielibyśmy to robić? Pisać o Titanicu bez użycia wielkich słów to jakby nie pisać o nim wcale. Analizować filmy Wernera Herzoga bez wyraźnych odniesień do romantycznej duchowości jego dzieł, bez liryzmu i sporej dozy literackości tekstu to nie oddać wcale ich prawdziwego charakteru i nie powiedzieć o nich nic. Pojawienie się Herzoga w tym miejscu zresztą przypadkowe nie jest. Bo to legendarny niemiecki twórca właśnie wielokrotnie podkreślał, że fundamentalna jest w sztuce umiejętność opowiadania; tekst krytyczny taką właśnie opowieść stanowi, opowieść o dziele i naszym doświadczeniu z nim, nierzadko zresztą tę pierwszą, która, odpowiednio oddając naturę dzieła, może zainspirować czytającego do sięgnięcia po nie.
Czy oznacza to, iż mój tekst na temat Idź i patrz Elema Klimowa czy Placu Zbawiciela małżeństwa Krauzów powinien wywoływać tak przygniatający emocjonalnie efekt jak same te obrazy? Czy analiza Egzorcysty powinna przerażać, jak czyni to sam film, recenzja To właśnie miłość zaś bawić i wzruszać do łez? Niewątpliwie nie – to bowiem domena samej sztuki. To, co powinny czynić teksty krytyczne na temat tych filmów jednak, to sugestywnie oddawać ich charakter tak, by na podstawie lektury rzeczonego artykułu czytelnik mógł wyraźnie odczuć, iż to właśnie takich, a nie innych emocji powinien się po dziele spodziewać.
Podobne wpisy
Wspomniana odwaga sięga zresztą o wiele dalej. Subiektywna w znacznej mierze natura recenzji bowiem powoduje, iż nieodłączną jej częścią stają się również doświadczenia i przeżycia jej autora. Cienka jest jednak linia graniczna pomiędzy dzieleniem się własnymi doznaniami a nachalnym emocjonalnym ekshibicjonizmem. Gdzie i kiedy zaś kończy się jej dobra strona? Zapewne w momencie, w którym utwór schodzi na dalszy plan, stając się jedynie pretekstem do rozważań skupionych na własnym życiu, niemających już wiele wspólnego z omawianym utworem, wydatnie prezentujących za to egocentryzm autora. Tego typu tekstów jest w sieci mnóstwo: recenzenci snują nierzadko niemówiące absolutnie nic o omawianym dziele refleksje, będące tak naprawdę kolejną odsłoną pewnej popularnej dziś postawy. Postawy, która zakłada, iż im mniej piszący ma na dany temat do powiedzenia, tym mówi więcej i tym chętniej wypełnia tekst różnego typu ekshibicjonistyczno-megalomańskimi wynurzeniami, kompletnie niepasującymi do opisywanego utworu „błyskotliwymi” i „zabawnymi” (w przeciwieństwie do pomysłowo wykorzystanych elementów satyrycznych czy celnej ironii, które stanowią zjawisko jak najbardziej pożądane) aluzjami i porównaniami. Dopóki jednak nie znajdziemy się po „złej stronie” owej granicy, własne, indywidualne doświadczenie może być, ba, nawet powinno – ważnym elementem tekstu krytycznego. Im bardziej personalnie jesteśmy bowiem w stanie odebrać dany obraz, im silniejsze wywoła w nas skojarzenia, im bardziej wyraziste wspomnienia przywiedzie nam na myśl, tym, paradoksalnie, lepiej świadczy to o uniwersalności i mocy jego wydźwięku. Bo jeśli, mimo odległej fabuły i bohaterów niepodobnych do znanych mi osób, film jest w stanie obudzić we mnie głęboko osobiste skojarzenia i emocje, dlaczego nie miałby ich wywołać również w moim czytelniku?
W całym subiektywizmie recenzji nie można jednak zapomnieć o jej bardziej „wymiernej” stronie wykorzystującej pewne względnie obiektywne kategorie. Rzecz jasna nie mówimy tu o obiektywizmie naukowym, rygorystycznym i możliwym do ujęcia w ramach pewnych „mierzalnych” kategoriach. Nie wszystko jednak w krytyce filmowej jest kwestią własnego spojrzenia i osobistych sympatii bądź antypatii. Wygodne i kuszące jest niewątpliwie dla wielu potraktowanie recenzji jako czysto subiektywnej aktywności: unikamy w ten sposób wszakże kłopotliwych kwestii związanych z naszą realną filmową (i nie tylko) erudycją. Tekst krytyczny to jednakże znakomity weryfikator wiedzy i umiejętności jej wykorzystania. Nie chodzi tu zresztą wyłącznie o podkreślenie owych bardziej „wymiernych” kategorii, jak kwestie techniczne, gra aktorska czy oryginalność dzieła. Mowa również, a może przede wszystkim, o budowaniu kontekstu. Oczywista prawda, iż cała kultura opiera się na kontekstach, znajduje tu swoje wyraziste odzwierciedlenie. Kontekst gatunkowy, kulturowy, światopoglądowy, kontekst historii kina i innych sztuk – bez nakreślenia ich choćby po części recenzja pozostaje tekstem martwym, fragmentarycznym, częścią nienaturalnie wydzieloną z większej całości. Nie oznacza to jednak, iż uważam, że właściwą drogą jest dla recenzenta pławienie się w wielopoziomowych odwołaniach i erudycyjnych „wstawkach”. Prawdziwą biegłość krytyka udowadnia bowiem nie jego zdolność autoprezentacji jako oczytanego intelektualisty, lecz umiejętność zarysowania szerszego kontekstu tak, by nie stanowił on dodatku dla konesera, lecz integralną część tekstu, naturalnie wypływającą z całości refleksji.
Do zrealizowania tych celów niezbędny jest rzecz jasna odpowiedni dobór słów. Krytyka filmowa, choć do literatury pięknej nie należy (ale może zawierać jej elementy), podobnie jak wykorzystuje całą mnogość środków językowych, by przekazać określone treści. I podobnie jak ona jest tekstem o określonej dynamice i melodyce, określonej przemyślanej konstrukcji, tym, co oczywiste – lepszym i bardziej oddziałującym – im większa jest językowa swoboda i świadomość piszącego.