RECENZENT KONTRA ŚWIAT, czyli czym krytyka filmowa dziś jest i czym być powinna
Recenzja filmowa, przynajmniej w wydaniu profesjonalnym, musi, jak się wydaje, prędzej czy później stać się reliktem przeszłości. Jaki jest bowiem cel istnienia tego typu formy, szczególnie w Internecie, w którym możliwość wyrażenia swojego zdania w o wiele prostszy sposób stanowi niezbywalne prawo? Czy tekst krytyczny ma jakąkolwiek przyszłość w świecie, w którym publicznie oceniać i krytykować – konstruktywnie lub nie – może każdy?
Chciałoby się powiedzieć: tak, ma! Chciałoby się spojrzeć w ową przyszłość z optymizmem i wiarą – wiarą w to, że owa przyszłość istnieje, z ufnością, iż nowoczesny świat może w istocie – jak pragną to widzieć jego entuzjaści – dostarczać nam coraz więcej możliwości do prowadzenia inteligentnej dyskusji na temat kina. Chciałoby się, ale rozum się buntuje. I przypomina, że niestety – wszystkie znaki na niebie i ziemi, a przynajmniej ich większość – wskazują na to, że będzie dokładnie odwrotnie. Bo wartość konstruktywnej krytyki, opartej na starannie dobranej argumentacji, przemyślanej formie i biegłości językowej drastycznie spadła i spada wciąż. Po co bowiem dbać o środki, gdy liczy się cel, po co zabiegać o zysk długofalowy i wspólny, skoro można – w o wiele łatwiejszy sposób – zadowolić się zyskiem chwilowym i wyłącznie własnym? Skoro autorytety straciły dziś swoją moc, a w dobie Internetu niemal każdy może wystąpić w roli eksperta, czyż nie kuszącym jest stwierdzić, że tekst krytyczny to przeżytek, skoro i tak każdy wyraża swą opinię publicznie w dowolny sposób, jej wartość zaś pozostaje najczęściej nigdy nie zweryfikowana?
Zacząć należy jednak od tego, iż dobry tekst krytyczny to nie tylko wyrażenie subiektywnej opinii. To też, a może przede wszystkim dzielenie się – swoim doświadczeniem, swoimi emocjami, swoją wiedzą. To akt, w dużej mierze, altruistyczny, bowiem przekazując czytelnikowi wyżej wymienione wartości, piszący nie oczekuje niemal niczego w zamian – poza poświęceniem uwagi i wnikliwą lekturą swojego tekstu. A jeśli nawet oczekuje – choćby docenienia czy popularności – prędko odkryje, iż w rzeczywistości Internetu to pierwsze uzyskać bardzo trudno, bowiem wśród milionów nazwisk i tak najpewniej pozostanie się w dużej mierze anonimowym, to drugie zaś jest obecnie wyjątkowo niewymierne i mało realne w niezbyt cenionym dziś zawodzie krytyka.
Płaszczyzna dzielenia się płynnie przeistacza się w płaszczyznę rozmowy. Krytyka sztuki, niezależnie od tego, jaką konkretnie jej dziedziną się zajmuje, to w istocie rodzaj rozmowy, rozmowy na temat kultury i doświadczeń z nią związanych. Co mnie w filmie poruszyło, co zniesmaczyło, co zainspirowało? Co wzbudziło mój zachwyt, co wprawiło w osłupienie? Recenzja czy też analiza krytyczna to nic innego właśnie, jak monolog na ten temat. Słowo “monolog” nie implikuje tu jednak patetycznej, pozbawionej życia, nużącej dla słuchacza mowy. To raczej rodzaj opowieści – oceniając dane dzieło, nie tylko je opisuję i opiniuję, lecz również pozwalam mojemu czytelnikowi poczuć jego charakter, wczuć się w jego klimat, zbliżyć się do świata jego bohaterów i zawartych w nim idei. Moim zadaniem jest więc nie tylko wykonać względnie plastyczną deskrypcję utworu, ale także ożywić dzieło przed odbiorcą. Zwizualizować obraz, powołać go do życia w wyobraźni czytelnika mojego tekstu. By tego dokonać, mam zaś do dyspozycji jedynie słowa. Dobry tekst krytyczny nie może zatem istnieć bez odpowiedniego doboru słów. Odpowiedni dobór słów zaś bez… odwagi.