POLOWANIE na PEDOFILA. O dokumencie Sekielskiego, “Klerze” i Michaelu Jacksonie
I Sekielski ma na wszystko dowody i argumenty. Ma nie tylko relacje ofiar, ale też wyznania samych przestępców (nie bójmy się tego słowa), wymowne wywiady z kościelnymi dostojnikami z mediów masowych, bezpośrednie nagrania z konfrontacji z innymi księżmi, którzy nie są skłonni do udzielania niewygodnych informacji.
Podobne wpisy
Ba, Sekielski nie bał się także wbić szpili w nieskazitelny, czczony w Polsce wizerunek Jana Pawła II. Pomimo miejscami przesadnie patetycznej muzyki reżyser i scenarzysta w jednej osobie nie szuka taniej sensacji. Jest solidnie przygotowany, merytoryczny i zaangażowany. Pozwala nawet wypowiedzieć się pani psycholog, która czyni ważne rozgraniczenie — nieistniejące w przestrzeni publicznej, a szkoda — pomiędzy pedofilem, czyli osobą z zaburzeniami psychoseksualnymi, a osobą zastępującą nieobecne (lub w tym przypadku niemogące zaistnieć) relacje intymne z dorosłymi wykorzystywaniem niewinnych i nieświadomych dzieci.
Po co ta przydługa refleksja? Po to, by pokazać, jak Tylko nie mów nikomu dokłada swoją cegiełkę (albo i dużą cegłę) do prób uświadomienia opinii publicznej w sprawie molestowania nieletnich, zwłaszcza w tak delikatnej sferze jak duchowieństwo, nie będąc bezzasadnym i niekonkretnym atakiem na Kościół. Jest głośno, na temat dokumentu Sekielskiego wypowiadają się kardynałowie, biskupi, politycy, ale przede wszystkim zwykli ludzie. Cała masa zwykłych ludzi. I odzew jest w większości pozytywny. Głęboko wierzę, że rośnie świadomość i że choć niektórzy ludzie zaczynają dostrzegać, że ksiądz to też człowiek, a nie anioł. Może być dobry, może być zły. Może też okazać się zwyrodnialcem.
Gdzie w tym wszystkim miejsce zeszłorocznego Kleru? Otóż film Wojciecha Smarzowskiego jest dla mnie swoistym wstępem do dyskusji na temat pedofilii i tego, że potworną krzywdę może wyrządzić nawet osoba, której ufamy, a którą może nawet stawiamy sobie za wzór. Dobrze, że powstał przed Tylko nie mów nikomu, a nawet przed Leaving Neverland, którego obecność w tym tekście, mam nadzieję, nie wydaje się „od czapy”. Wszystkie trzy filmy poruszają temat szalenie ważny, wciąż za mało dyskutowany i przepracowywany. Kler był dobrym preludium, bo to film fabularny. A taki widzowi łatwiej przyswoić, nawet jeśli traktuje go z dystansem, bo to przecież fikcja. Zwłaszcza że Smarzowski posługuje się osadzonym w polskiej rzeczywistości, ale jednak silnie estetyzującym warsztatem. Także Kler bywa przerysowany, ale sądzę, że jego szalona popularność dała impuls. Nie filmowcom, bo trudno sądzić, że inspiracją dla amerykańskiego HBO było najnowsze dzieło twórcy Wesela. Mam na myśli po prostu zwykłych ludzi, których być może filmy Smarzowskiego i Sekielskiego skłonią do refleksji. A gdy reakcja będzie oddolna, to nawet ci na górze będą mieć trudniej w ukrywaniu zbrodni. Amerykanie mają swoje Leaving Neverland, dobre i to; tam zresztą kult jednostki dotyczy innej sfery życia. My za to dostaliśmy filmy adekwatne do problemów, o których w Polsce nadal mówi się niewystarczająco. Mamy szansę na ważną zmianę, bylebyśmy tylko nie zapomnieli o jej wdrażaniu. Na co dzień.
Kończąc, chcę zwrócić uwagę na jeszcze jedną kwestię, która, w moim mniemaniu, może gdzieś zniknąć w całym tym rozgardiaszu. Jest w Klerze kilka scen, w których podejrzewany o pedofilię ksiądz grany przez Arkadiusza Jakubika spotyka się z narastającym ostracyzmem ze strony swojej parafii. W punkcie kulminacyjnym zagrożone jest nawet jego życie, mimo że dowodów jego winy właściwie nie ma. To niebezpieczeństwo, na które zwracam uwagę i w odniesieniu do Tylko nie mów nikomu, i Kleru. Dużym mankamentem tego ostatniego było dla mnie właśnie jednostronne podejście. Nie było u Smarzowskiego choćby jednego księdza, który byłby po prostu dobrym kapłanem z powołania, dobrym człowiekiem. Celem dokumentu Sekielskiego nie jest oczywiście przekrój stanu duchownego, toteż trudno byłoby upatrywać w nim takiej postaci — wyjątkiem może być jedynie autor jednego z przytaczanych listów, molestowany w dzieciństwie, który sam został księdzem, by przestrzegać innych przed podobnym horrorem. Wiem, że są duchowni, którym na samą myśl o pedofilii robi się niedobrze. Którzy są ludźmi z wadami, ale nie tak koszmarnymi. Mam nadzieję, że przywołane filmy sprowokują zmianę i zdejmą ludziom klapki z oczu bez zakładania nowych — takich z napisem: „Każdy ksiądz to bestia”.