NETFLIX I (OCENZUROWANE) PAPIEROSY. Jarmusch ma przechlapane!
No i stało się, Netflix dopełnił formalności i idąc z duchem czasu, zapowiedział, iż odtąd promować będzie wśród swoich widzów zdrowy tryb życia. Jak? Odbierając swoim bohaterom papierosy. Na zawsze. Tylko czy to zbawi świat (filmu)?
Streamingowy gigant, który od kilku ładnych lat sponsoruje także produkcję filmów i seriali, wydał takie oto oświadczenie:
„W przyszłości wszystkie nowe przedsięwzięcia, w których pojawiają się oznaczenia TV-14 w przypadku seriali lub PG-13 lub niżej w przypadku filmów, będą wolne od palenia papierosów i e-papierosów. Wyjątkami są przypadki, w których palenie ma uzasadnienie historyczne lub odnosi się do istotnych faktów”.
Włodarze firmy podkreślili przy tym, jakby chcąc od razu uspokoić swoich odbiorców, że ta zasada nie odbije się w żaden sposób na wizji artystycznej filmowców – jeśli ci odpowiednio uzasadnią sięganie postaci po fajka, ten zostanie w kadrze. Pytanie jednak: po co? Papieros to w sumie taki sam rekwizyt, jak każdy inny i jeśli odtąd trzeba się będzie z niego tłumaczyć fabularnie, to równie dobrze możemy zacząć ocenianie scenariuszy pod kątem wypitego alkoholu czy ilości zjedzonego czerwonego mięsa. Jak i w ogóle robić spis przedmiotów w danej scenie i poddawać go cenzurze. A stąd już tylko krok do wskrzeszenia kodeksu Haysa.
Jasne, w Hollywood nie jest to żadne novum. Wszak już blisko dekadę temu Johnny Depp chwalił się na dużym ekranie, że i owszem, pali, ale tylko elektronicznego. Taka moda. Odtąd w filmach, przynajmniej tych skierowanych do najmłodszej publiki, szlugów coraz mniej. Teoretycznie.
Na początku lipca br. stowarzyszenie Truth Initiative ujawniło wyniki badań na temat ukazywania w telewizyjnych produkcjach młodzieżowych scen palenia wyrobów tytoniowych. Wg nich aż 92% zawiera takie sceny, co stanowi wzrost względem roku poprzedniego. Także w dziełach sygnowanych nazwą Netfliksa było w czym wybierać, bo wg raportu w okresie 2016-2017 pojawiło się tam aż 866 scen palenia tytoniu. Oczywiście wnioski są jasne – w filmach palą, więc dzieci to chłoną i też palą. Nihil novi. W końcu filmy (do spółki z grami komputerowymi) wydatnie promują wśród najmłodszych także przemoc, narkotyki i rock’n’roll, prawda?
Podobne wpisy
Oczywiście, że nie. Ostatnią rzeczą, która przekonuje nastolatki do palenia, jest kino i trzeba być naiwnym, żeby sądzić inaczej. Palimy nie dlatego, że właśnie obejrzeliśmy film, tylko dlatego, że palą starsi koledzy, którym chcemy dorównać; nasi rówieśnicy, z którymi chcemy się kumplować, więc robimy to, co oni; albo dlatego, że chcemy być jak dorośli, a dorośli przecież palą (i nie tylko). W końcu sięgamy też po fajka, żeby spróbować, jak to się je. Skoro palą wszyscy wokół, to my też możemy – zwłaszcza gdy jest to pozornie zakazany owoc, który może nas wpędzić w kłopoty, jeśli ktoś nas z nim namierzy. Bunt i ciekawość stoją u progu tego doświadczenia. I ten najważniejszy czynnik: wolność wyboru. Wiem, bo sam to przerabiałem w podstawówce, gdzie przy kolejnym sztachu nikt nie myślał o tym, że palenie (a najczęściej podpalanie, nie oszukujmy się – zaciągał się co drugi z nas co trzeci raz) magicznie zamieni go w Martina Riggsa, który, żeby było śmieszniej, w trzeciej części swoich przygód rzucał palenie na rzecz psich czipsów (swoją drogą bardzo smacznych – to również przerabiałem. I nie, nie przez wzgląd na film). Dokładnie tak samo sprawa ma się z alkoholem i narkotykami, po które sięgnięcie z perspektywy dorastającego szczyla jest wręcz nieuchronne i przy okazji wcale nie oznacza jednoznacznego popadnięcia w nałóg. A nawet jeśli, to nie prowadzą do niego filmy.