MAM GDZIEŚ TWOJE ZDANIE. O emocjach, które prowadzą donikąd
IGNORANCJA, MON AMOUR
Każde dzieło kultury podlega interpretacjom. To, co tworzy reżyser, malarz, muzyk, jest bezpośrednio powiązane ze znaczeniami, które oni sami nadają swojej twórczości. Forma i treść nie abstrahują więc od tego, co chce powiedzieć artysta. Filmowiec (najczęściej reżyser, ale też scenarzysta, często operator) chce opowiedzieć konkretną historię, z jego punktu widzenia, za pomocą środków, które on uważa za adekwatne do treści. Malarz przenosi na płótno swoje emocje, uczucia, wiedzę na określony temat, swoją interpretację rzeczywistości. Muzyk słyszy świat również w określony sposób, przekuwając swoją wrażliwość w dźwięki, które mają wywołać określone emocje u słuchaczy.
Czy można fakt nadawania znaczeń zignorować? Czy można powiedzieć „mam to w dupie, widzę co widzę i nic nikomu do tego”? Pewnie można, pytanie tylko, czy tak być powinno i czy warto ignorować intencje artysty? Skoro są one immanentną cechą jego sztuki – dlaczego nie dostrzegać tego faktu, nie usłyszeć go, nie dawać mu dojść do głosu? Dlaczego nie dawać SOBIE szansy na poznanie dzieła?
Bo na przykład.
Oczywiście nie zawsze ta komunikacja na linii artysta–odbiorca się udaje. To jasne, że forma dobrana do treści bywa zwodnicza, nachalna, przewidywalna, intelektualnie mizerna. Pewnie, że są złe, słabe, nieudane filmy. To każdy może ocenić przez porównanie do tego, co już widział, słyszał, przeczytał.
Ale miarą krytycznej dojrzałości jest uwzględnienie istotnych kontekstów – intencji twórcy, gatunku, formy, treści. Innymi słowy, trzeba mieć otwartą głowę, wyobraźnię i gotowość do konfrontacji własnych emocji – obcowanie z kulturą zawsze je wyzwala – z… faktami, czy ogólnie, wiedzą.
CZY ROZUMIESZ, CO DO CIEBIE MÓWIĘ?
Odnoszę wrażenie, że osobista wrażliwość zaczyna iść w parze z oceną jakości. I jest to niebezpieczna droga, bo to dowód na to, że bardziej lub mniej intencjonalna ignorancja, czasami niezrozumienie, na pewno też uprzedzenia zaczynają dominować. Że to subiektywne emocje (które mogą zależeć od wielu czynników) decydują o tym, co jest dobre, a co złe, kompletnie olewając to, czym jest tak naprawdę ten film, do czego się odwołuje, co cytuje, dlaczego tak śpiewają i tańczą, dlaczego nie straszy jak inne horrory, dlaczego bywa tak banalnie, jak jest pokazane. To jest ważne, nie do pominięcia, bo wyjście poza własną strefę komfortu (czyli dyktat emocji) nadaje głębię znaczeń, otwiera w głowie nowe drzwi.