Czy KRYTYKA FILMOWA jest jeszcze komukolwiek potrzebna?
Zawsze miałem jedno niewinne marzenie, które kiełkowało od samego początku – zostać krytykiem filmowym. Ten cel tkwił we mnie przez całe życie, przeżywał swoje wzloty i upadki, ale wciąż gdzieś tam istniał. I gdy wróciłem w czerwcu tego roku do ciągłego pisania, zapoznawałem się z twórczością polskich recenzentów, czytałem rozmaite teksty i tak się zastanawiałem: Czy ktoś w tych czasach ich w ogóle słucha?
Popularne (zamiast pisania opinii) jest teraz samo wystawianie gwiazdek, mamy dostęp do milionów filmów na zawołanie, w telewizji obejrzymy klasyki, wszystko znajdziemy praktycznie w Internecie. Do tego cecha nigdy człowieka nieopuszczająca – ciekawość. Jeśli chcemy coś obejrzeć, to dlaczego tego nie zrobimy? Krytycy nie znają naszych gustów i mając taką bazę filmów w głowie, nie tyle je oceniają, ile powoli szufladkują. Najnowsze Marvele wrzucają do kosza, ulubionych reżyserów pielęgnują, faktycznie skupiają uwagę na tym, co w kinie ważne, a nie na tym, co dla widza mogłoby okazać się przebojowe. Jeśli nieprzychylnie wypowiedzą się o naszym ukochanym komediodramacie, prędko możemy przestać za nimi przepadać.
Czytamy te opinie, recenzje, artykuły, ale i tak zachowujemy się na przekór – czasem oglądamy dla sprawdzenia, czy dana produkcja okaże się tak przeokropna, jak w tekście, w którym ktoś ją obsmarował. Wciąż jednak są, wciąż egzystują, wciąż się wypowiadają, wciąż “męczą” nas swoimi opiniami i starają się zachęcić lub zniechęcić do danego seansu. A my nadal czytamy ich teksty, nadal czekamy, aż obejrzą najnowszą premierę; nieodkryta przez naukowców siła wytwarza pomiędzy nami, filmowcami, a czytelnikami niewidoczną więź, trwającą w najlepsze. Tak, krytyka filmowa jest jeszcze komukolwiek potrzebna.
Finalnie cały ten proces sprowadza się do trywialnej kwestii, jaką zwyczajnie okaże się czas. Nie mamy go wystarczająco wiele i nigdy nie zdołamy obejrzeć każdego znalezionego przez nas filmu. Krytyk zatem ma za zadanie je hierarchizować, polecać nam te godne, które moglibyśmy obejrzeć sobie przykładowo w weekend, a odrzucać gorsze, byśmy niepotrzebnie nie tracili pieniędzy na kino i liczne wypady. Oglądanie filmów to dosyć kosztowna inwestycja, jeśli będziemy chcieli obejrzeć każdą z premier na dany miesiąc. A może być ich nawet z pięćdziesiąt – nie tylko uszczupli to nasz portfel, ale i doprowadzi do zaniedbania obowiązków. Chyba nie chcemy wypruwać sobie żył dla każdego lepszego Iron Mana albo innego slashera z tym samym motywem zabijania.
Lecz przecież najważniejsze jest to, że krytyk filmowy to indywiduum, osobowość inspirująca, niebojąca się głoszenia tego, co głosić chce, a także narzucająca sobie kolejne wyzwania. Brnie on do perfekcji, ale musi mieć przy tym świadomość, że nigdy jej nie osiągnie. Żaden krytyk, który stwierdził kiedyś, że obejrzał już wszystko, nie osiągnął nic ponad normę. Nie chodzi w tym mechanizmie o to, by się wywyższał, ale żeby traktował filmy z pasją, cenił kino i wydawał rozsądne sądy. Nikt nie potrzebuje recenzenta usilnie starającego się zaniżać dane noty i zniechęcać, mistyfikatorom mówimy “do widzenia”. Zachwycamy się erudytami, osobami rozwijającymi nasze słownictwo, wiedzę, poszerzającymi horyzonty. Oni naprowadzają na nieodkryte filmowe rejony. Są jedynie ludźmi (a przy tym znawcami) i dlatego jako widzowie/czytelnicy zwracamy na nich uwagę. W swoich elokwentnych pracach prowadzą z nami dialog; na tyle autentyczny, że zostajemy z nimi na dłużej niż parę recenzji.
Podobne wpisy
Problem pojawia się, gdy jest ich coraz więcej; kiedy w samych polskich realiach znajdziemy tyle portali, że musimy selekcjonować, czyje teksty chcemy czytać. Zachęcam do znalezienia sobie – przyjmijmy – ulubionej dziesiątki recenzentów, osób sprawdzonych, często dopiero wytwarzających nasz gust filmowy. Nie opierajmy się jedynie na autorytetach i sprawdzonych nazwiskach, dajmy też szansę tym, którzy mają dopiero szansę zostać filmowymi arbitrami. Ci ludzie nas potrzebują, czują się zobligowani, aby cokolwiek napisać, dajmy im szansę się wykazać i przeczytajmy czyjś tekst. Z ręką na sercu oprócz naszego Film.org.pl polecam zerknąć na stronę przemiłych chłopaków z Watching Closely, a także poczytać teksty młodych i ambitnych z Filmawki. Wpadają tam naprawdę świetne rzeczy, to przecież kompendia wiedzy dla zagorzałych pasjonatów kinematografii. Jeżeli wolicie starsze i sprawdzone źródła, to stara gwardia wciąż ma się dobrze i pisuje fascynujące dzieła. Nazwisk wymieniać nie muszę, przecież wszyscy je znamy. I każde warte jest stałego obserwowania…
Ktoś spoza środowiska zjadaczy filmów sceptycznie zapyta, kto w ogóle czyta te wszystkie teksty, kto ma na to czas. A jednak najwyraźniej ktoś ma, skoro strony typu Rotten Tomatoes przeżywają okres swojej świetności, u nas przykładowo coraz większą popularność zyskuje polska wersja Mediakrytyka. Mówią też o tym liczby, na facebookowych fanpage’ach strony filmowe mają nawet po kilkanaście tysięcy łapek, pod sporą częścią postów wywoływane są dyskusje; użytkownicy uwielbiają “gwarzyć” z innymi, polemizować z autorami, także trochę się powyzywać i z impetem bronić własnych racji. Natomiast chodzi o sam fakt, że film i teksty o nich potrafią integrować, zebrać miłośników kina do kupy, pozwolić im prowadzić konwersacje, czasem pedantyczne, czasem troszeczkę o niczym. Na uwagę zasługuje jeszcze dyskusyjna specyfika przemyśleń autorów – ludzie celowo obserwują nawet ich prywatne profile, by czytać wpisy o filmach (spora część krytyków zaczęła traktować Facebooka jak swoisty pamiętnik, zbiór myśli). Do tego dochodzą prywatne blogi i mamy ogrom źródeł, do których możemy się jakoś ustosunkować.
Niech krytycy przelewają nasze myśli na swój papier, niech integrują entuzjastów kina, niech zaskakują prostotą przekazu. Pomóżcie, recenzenci, nam, widzom, dobierać odpowiednie filmy; inspirujcie niebanalnymi sformułowaniami, porwijcie potokiem słów. Ten zawód w istocie jest potrzebny. Każdy widz powinien mieć filmowego mentora. Ja kilku nieocenionych opiniodawców znalazłem, a wy?