Kto stworzył FILM i co najbardziej nas w nim kręci?
Niby nie warto patrzeć za siebie, ale czasem jest to niezbędne do tego, by zrozumieć obecną chwilę. Praca w muzeum nauczyła mnie, że w przeszłości kryje się wiele odpowiedzi na nurtujące nas pytania. Jedno z nich frapuje nas, kinomanów, choć niespecjalnie potrafimy na nie odpowiedzieć. Bo czym tak naprawdę jest film? W jaki sposób zaistniał w kulturze?
Miałem w ostatnim czasie okazję przeżyć bardzo ciekawe doświadczenie, z punktu widzenia zarówno mojej pracy jako dziennikarz filmowy, ale też jako muzealnik, zbratany na co dzień z historią. W ramach podcastu przeprowadziłem wywiad z profesorem Wojciechem Otto, filmoznawcą, dyrektorem Instytutu Filmu, Mediów i Sztuk Audiowizualnych UAM. Tematem naszej rozmowy były początki kina. Pretekstem z kolei były obchody 175 rocznicy urodzin Ottomara Anschütza, niemieckiego fotografa, wynalazcy i pioniera kina, który mieszkał i działał w moim rodzinnym mieście, Lesznie (cały wywiad do odsłuchania TUTAJ).
Swego czasu miałem okazję przybliżyć wam jego sylwetkę na łamach tego portalu (przeczytajcie TUTAJ). Pisałem wówczas, jak bardzo zaskoczony byłem faktem natrafiania na ślady działalności Anschütza w Lesznie oraz uzmysłowieniem sobie, jak wielką odegrał rolę w rozwoju kina. Nie zaszkodzi, jeśli i w tym miejscu przypomnę, w czym tkwi wyjątkowość tej postaci. Ottomar Anschütz urodził się 16 maja 1846. Prowadził w Lesznie zakład fotograficzny, przejęty po swoim ojcu. Fotografii uczył się jednak także od najlepszych, pobierając praktyki w Warszawie, Berlinie, Monachium i Wiedniu. Choć wcześniej parał się także malarstwem dekoracyjnym i był nauczycielem rysunków w lokalnym gimnazjum, to jednak w fotografii odnalazł swój żywioł, wprowadzając w jej dziedzinie znaczące unowocześnienia.
Do czasu, gdy Anschütz nie zaczął eksperymentować z dostępną technologią, klienci podczas robienia im porterów musieli siedzieć do pół godziny bez ruchu, aż zostali sfotografowani. Gdy w latach 80. XIX w. wykorzystał w swych aparatach migawkę szczelinową, służącą do kontrolowania dopływu światła, a co za tym idzie, uchwycenia obiektów pozostających w ruchu, dała ona piorunujące rezultaty. Migawka dawała wówczas czas naświetlania nawet 1/1000 sekundy, dzięki czemu w końcu możliwe było wykonanie zdjęć biegnącemu zwierzęciu, idącemu człowiekowi czy rozpościerającemu swe skrzydła ptakowi. Dobrze myślicie – za sprawą tej innowacji słynne fotografie bocianów okazały się bardzo przydatne do stworzenia pierwszego projektu maszyny latającej.
W jaki jednak sposób Ottomar Anschütz wywarł wpływ na kino? Robienie ostrych zdjęć obiektom przebywającym w ruchu doprowadziło w 1887 roku do sytuacji, w której nasz wynalazca zaprojektował tzw. szybkowidz, a dokładniej elektrotachyskop. Czym było to urządzenie? Na obrotowej tarczy umieszczano zdjęcia ukazujące kolejne fazy ruchu, które po wprawieniu w obroty wywoływały wrażenie „ożywionego obrazu”. Najprościej mówiąc, był to więc prototyp kinematografu, urządzenia braci Lumière, urządzenia, od którego nazwy wywodzi się nazwa filmowej sztuki. Sęk w tym, że wynalezienie i popularyzacja szybkowidza nastąpiły lata przed pamiętnym 1895 rokiem, uznanym za rok pierwszego publicznego pokazu zainicjowanego przez Francuzów. Historia lubi być przewrotna.
Gdy Ottomar Anschütz prezentował sekwencje kilkunastu zdjęć umieszczonych na kole, inni wynalazcy głowili się, w jaki sposób usprawnić nowo powstałą technologię, w jaki sposób zaprezentować ją tak, by prócz stanowienia jarmarcznej i cyrkowej ciekawostki mogła także nieść określoną wartość artystyczną, a nawet dokumentacyjną. Pierwsze filmy, tworzone przez braci Lumière czy Georgesa Mélièsa, miały już znamiona fabuły, dlatego to od nich rozpoczynają się filmoznawcze encyklopedie, to raz, a dwa – kinematograf ma tę przewagę nad szybkowidzem, iż był urządzeniem znacznie bardziej praktycznym. Elektrotachyskop miał swoje ograniczenia – naraz nie mogło z niego korzystać wielu widzów.
Nie zmienia to jednak faktu, iż podczas rozmowy z Wojciechem Otto doszliśmy do wniosku, iż o bohaterach tamtych lat, wybitnych pionierach kina, po prostu wiedzieć trzeba, ponieważ to oni dostarczają nam kluczowej w przypadku rozważań nad filmem informacji. Bo czym tak naprawdę ten uwielbiany przez nas film jest? Z punktu widzenia technicznego jest niczym innym jak serią fotografii, które odpowiednio wprawione w ruch wykorzystują ułomność ludzkiego oka niedostrzegającego granic między kadrami, przelatującymi przed nim w prędkości 24 na 1 sekundę. Tak było przynajmniej u pierwocin. Ziścił się wówczas wielki sen artystów, przez wieki marzących o pokonaniu bariery ruchu i uwiecznieniu tego dokonania na trwałym nośniku. Z punktu widzenia filozofii filmu można jednak powiedzieć, że sens tej sztuki jest głębszy.
Mowa rzecz jasna o zetknięciu się z potrzebą autentyzmu. Podczas gdy wszelkie sztuki jarmarczne, z którymi film na swój sposób rywalizował – począwszy od występów cyrkowych, iluzjonistów, przez teatrzyki czy na objazdowych panoramach skończywszy – były sztukami pozorowanymi, film dostarczał widowni to, czego tak bardzo potrzebowała – prawdy. Można było zobaczyć prawdziwego Indianina, a nie kogoś, kto jest za niego przebrany. Można było zobaczyć prawdziwą górę, a nie tylko jej obraz. Ale przyziemność także była w cenie, ponieważ pierwsze ujęcia poświęcone były sprawom banalnym, jak wjazd pociągu na stację czy wyjście robotników z fabryki. Jak trafnie ujął to Marek Hendrykowski w książce Film w Poznaniu i Wielkopolsce – „kino od samego początku swego istnienia, kierowało się w stronę przeżyć i doświadczeń, które są udziałem wszystkich ludzi.”
Żaden opis czy rysunkowa ilustracja nie dawały ludziom tego, co dawał film. Podczas gdy fotografia zatrzymała chwilę, film poszedł za tą chwilą, ukazując kolejny jej etap. Dało to możliwość rejestracji świata wokół nas, służąc od teraz za unikalne źródło informacji. Różnie był film wykorzystywany później, naginano jego autentyzm do celów propagandowych, nastąpił romans z literaturą, fabuły z czasem zaczęły przypominać bajki, dostarczające widowni możliwości zatracenia się w ułudzie. Nie zmienia to jednak faktu, że u swych podstaw film służył do opowiadania o świecie za oknem, ale w taki sposób, w jaki nikt nigdy tego nie robił.
W świetle tych rozważań dochodzę do wniosku, że nie ma większego znaczenia w ustalaniu, kto pierwszy stworzył film. Ottomar Anschütz przetarł szlak, ale chciał dokładnie tego samego, co chcieli jego następcy, demonstrujący jego technologię w znacznie doskonalszej formie. To był bardzo dynamiczny czas, przez co warto pielęgnować pamięć o tamtych lokalnych bohaterach, ale istotne, że XIX-wiecznym wynalazcom przyświecał ten sam cel – dążyli do jak najlepszego, jak najdokładniejszego pokazania nam, widzom, jacy tak naprawdę jesteśmy; jaki jest świat, którego jesteśmy częścią. Na bazie oszukańczego procederu, tworzenia przed naszymi oczyma iluzji, jednocześnie zapraszali nas do stania w obliczu prawdy – tym była rewolucja filmowa w swej istocie. Co miało rzecz jasna poruszać, wywoływać refleksje i budzić określone emocje, o których od lat czytacie między innymi na tym portalu.