Drugie Dno #14: Ottomar Anschütz i tajemnica dziesiątej muzy
Zauważyłem, że w naszym podejściu do ulubionych kulturowych dyscyplin, w tym filmu, obca jest nam jedna perspektywa – nie zastanawiamy się bądź nie przykładamy wagi do tego, jak lub dlaczego w ogóle powstały. Bo ilu z was, drodzy czytelnicy, w fascynacji oddawanej filmowi, choć raz pokwapiło się, by przybliżyć sobie jego praprzyczyny? Lub też zastanowiło, dlaczego właściwie zwie się dziesiątą muzą? W genezie filmu można odnaleźć niekiedy zaskakujące informacje i fakty. Ja na przykład, za sprawą przybliżenia sobie historii mojego miasta, odkryłem na nowo przyczyny oraz drugie dno powstania filmu. Inspiracją do napisania tego felietonu było zarówno to odkrycie, jak i początkowe rozdziały Sekretów filmu K.T. Toeplitza.
Każdy z nas rozumie, na czym polega wyjątkowość języka filmu i jasne są także sposoby oddziaływania tego języka. To dzięki temu film jest najpopularniejszą sztuką na świecie. I także ja regularnie poświęcam swój czas tej sztuce, i to od dzieciństwa. Jak oznajmiłem w moim poprzednim felietonie dotyczącym brzemienia wiedzy filmowej, które czasem trudno jest nosić pasjonatowi, do filmu podchodzę nieco skrupulatniej niż przeciętny „niedzielny widz”. Nie spodziewałem się jednak, że moja wiedza dotycząca filmu, w tym przede wszystkim jego historii, po latach okaże się niewystarczająca bądź niepełna. Uświadomiło mi to odkrycie jednego faktu, który na nowo zdefiniował tę sztukę w mojej świadomości. To zaskakujące, jak wiele tajemnic może kryć się w historii regionu lub miasta, w którym żyjemy. Zacznijmy jednak od początku.
Jak już niejednokrotnie wspominałem na łamach mojego cyklu, jedną z najważniejszych funkcji sztuki było i jest upamiętnianie świata w celu przekazywania tegoż „odbicia” przyszłym pokoleniom. Wiąże się to z tym, iż starożytna bogini Mnemozyna była patronką pamięci, a także matką dziewięciu muz olimpijskich. Te odzwierciedlały najważniejsze gałęzie sztuki świata antycznego, m.in. poezję, epikę, tragedię, taniec, a także astrologię i geometrią. Twory, którymi opiekowały się muzy, upamiętniały obrazy różnego rodzaju: wydarzenia, kolory, przeżycia wewnętrzne człowieka. Od zawsze jednak istniała jedna bariera, której żadna ze sztuk przełamać nie potrafiła, a związana była z podstawowym doświadczeniem człowieka. Chodzi o barierę ruchu. Bo choć prehistoryczne malunki naścienne, a także rzeźba dyskobola i sekwencyjne płaskorzeźby Partenonu obrazują ruch w jednej z jego faz, to na jednoczesne przełamanie czasu i przestrzeni musiano poczekać jeszcze setki lat, a dokładnie do XIX wieku.
A wszystko zaczęło się od oszustwa. Brzmi to przewrotnie, ale nie chodzi mi o oszustwo w dosłownym rozumieniu tego słowa. Już w starożytności, przyglądając się strukturze ludzkiego oka, zauważono, że ma zdolność do zatrzymywania ruchu. Określono to mianem „zamykania obrazów pod powieką”. W XIX wieku, na skutek doświadczeń najwybitniejszych obserwatorów (w tym m.in. Leonarda Da Vinci) oraz udoskonalenia założeń camera obscury, ze sztuk wizualnych wykrystalizowała się fotografia. Choć stała się najdokładniejszym sposobem przechowywania w pamięci obrazów rzeczywistości, wciąż brakowało w tym pomyśle metody na to, by doprowadzić do ożywienia obrazów, jak faktycznie i harmonijnie odbywa się to pomiędzy poszczególnymi fazami ludzkich mrugnięć. Gdzie zatem to oszustwo, zapytacie? Ano w tym, że gdy już doprowadzono do odtworzenia pierwszego filmu – sekwencji klatek puszczonych w przyspieszonym tempie – z założenia nie był on przecież niczym innym, jak oszustwem dostarczonym oku, w swej niedoskonałości niepotrafiącego wyłapać ciągu szybko zmieniających się obrazów. Tak powstała iluzja ruchu. W niedługim czasie osiągnięcie to potocznie zaczęto określać mianem dziesiątej muzy, czyli brakującego ogniwa sztuki.
Jeśli idea filmu jest już znana i klarowna, przejdę teraz do postaci, które jako pierwsze potrafiły ją wykorzystać. Skrywa się w tym dość zaskakująca, przynajmniej dla mnie, niezgodność. Nie jest bowiem jednoznaczne to, kto jako pierwszy film stworzył. Być może wynika to z tego, że jak zasugerowałem we wcześniejszych akapitach, szukanie metody uchwycenia ruchu jest stare tak, jak stara jest sztuka sama w sobie.
Według wersji powszechnie nam znanej kino narodziło się dzięki braciom Lumière. Francuzi w 1895 roku opatentowali kinematograf, czyli urządzenie służące do odtwarzania ruchomych obrazów i jeszcze w tym samym roku doprowadzili do pierwszego publicznego pokazu. Twórcy ci w swoich filmach skupiali się raczej na odpowiednim wykorzystaniu efektu „ruchomych obrazów”, dotychczas publiczności nieznanemu, pomijając całkowicie silenie się w kwestiach treści. Błysk magii pojawił się dopiero za sprawą twórczości innego francuza, Georges’a Méliès’a, którego historię znamy z filmu Scorsesego Hugo i jego wynalazek. Zasłynął tym, że jako pierwszy zaczął stosować liczne triki filmowe (jak zniknięcie postaci), które z powodzeniem były wykorzystywane przez wiele następnych lat. Najważniejsze jest jednak to, że film stał się wówczas artystyczną pasją. A jak się ona rozwinęła, obserwujemy do dziś.
Tyle wie każdy zainteresowany tematem. Cofnijmy się jednak w czasie kilka lat, do roku 1886. Może się wówczas okazać, że bracia Lumiere kinematografii wcale nie zapoczątkowali, a jedynie ją spopularyzowali. Ale po kolei. Gdy podjąłem pracę w Muzeum Okręgowym w Lesznie, począłem uczyć się najważniejszych treści związanymi z eksponatami. Jednym z tych, który od razu zwrócił moją uwagę, był aparat fotograficzny niejakiego Ottomara Anschütza. Dowiedziałem się, że był on fotografem i wynalazcą urodzonym w Lesznie. Działał m.in. w Berlinie i Monachium. Jak się okazało, zasłynął niezwykłą rzeczą: na początku lat 80. XIX wieku stworzył migawkę szczelinową. Urządzenie to, umieszczone w aparacie, umożliwia rejestrację obiektów w ruchu. Dzieje się to za sprawą możliwości wyjątkowo krótkiego czasu naświetlania. W 1886 roku z kolei skonstruował prototyp kinematografu – swoistego pudła, w którym mógł „ożywić” swoje obrazy, odtwarzając je sekwencyjnie. I zrobił to przed słynnymi braćmi! I tak też dowiedziałem się o tym, że w moim rodzinnym mieście urodził się człowiek, który wyłożył podwaliny pod dziedzinę sztuki, którą interesuję się ja i cały okrągły świat. Tak, moi drodzy, to Anschütz jako pierwszy upamiętnił ruch!
Choć zasługi Anschütza dla formułującej się kinematografii są niepodważalne, to jednak w moim mieście wyjątkowo słabo rozpowszechniona jest wiedza o tym człowieku. A na należyty rozgłos przecież zasługuje. Anonimowość tej postaci pokazuje jednak, jak silne w kulturze są utrwalone schematy historyczne. Gdzie raz przyjęte, pozostają nie do ruszenia.
Nie wiem, dlaczego to właśnie braci Lumière uznaje się za pionierów kina. Chętnie wysłucham kogoś w temacie bardziej obeznanego. Prócz Anschütza był przecież jeszcze słynny Thomas Edison ze swoim kinetoskopem. Polska także miała swego przedstawiciela w osobie Stanisława Jurkowskiego, fotografa, który wynalazł migawkę mniej więcej w tym samym czasie co Anschütz (ale według innych źródeł). Ale wszystkie te odkrycia miały miejsce przed braćmi Lumière. Przesłanki wskazują jednak na to, że w przypadku Francuzów w grę musiały wchodzić albo wpływy, albo zaradność i umiejętne gospodarowanie swoim odkryciem. Nie bez znaczenia była także konsekwencja w działaniu i doprowadzeniu do rychłego opatentowania swego odkrycia, nie bacząc na konkurentów. Dlatego historię piszą zdeterminowani zwycięzcy. To jednak tylko moja interpretacja. Nie zmienia ona faktu, że film można uznać jako wynik postępującej ewolucji, w której trudno jest wskazać jeden, właściwy i decydujący moment wyodrębnienia się nowej sztuki, a jeszcze trudniej osobę za ten wkład odpowiedzialną.
Historia może uczyć nas jednej wersji wydarzeń nie dlatego, że jest ona prawdziwa, ale dlatego, że pojawiły się sprzyjające okoliczności do tego, by to właśnie tę wersję za takową uznać. Znane powszechnie i studiowane w szkołach początki kinematografii to tylko część o wiele szerszej prawdy. O lokalnych bohaterach całkowicie się zapomina. Moim celem było jednak otworzenie waszych oczu, pobudzenie krytycyzmu i uzmysłowienie, że dziś, w dobie powszechnej informacji, historia może zostać napisana na nowo. A my możemy być tymi, którzy sporządzają nowe podręczniki.
korekta: Kornelia Farynowska