KRWAWY FESTIWAL PRÓŻNOŚCI. Nowe zasady przyznawania Oscarów
Przypomina mi się sytuacja zupełnie niezwiązana z Oscarami, ale z naszymi rodzimymi pomnikami, które stawiamy masowo od czasów upadku PRL-u, żeby sztucznie stworzyć sobie jakąś szerszą antykomunistyczną martyrologię. Tu walniemy karykaturalnego Jana Pawła II, tam stumetrowego Jezusa, a za rogiem znowu Piłsudskiego albo Jacka Kaczmarskiego, który powinien być raczej wzorem pijaka i psychopaty niż bohaterem poezji narodowej. Co do Piłsudskiego też można by dyskutować, podobnie jak o dwóch pierwszych wymienionych. I tak wszystkie te wzorce okazują się miałkie, kłamliwe, z czasem pozbawione masek upadają, a gdzieś w jakimś szpitalu umiera realnie zamęczone poparzeniami i biciem niewinne dziecko, stając się „medialne po śmierci”, bo za życia właściwie nie istniało, bo państwo okazało się wobec niego indolentne i wolało wydawać publiczną kasę m.in. na stawianie tych „złotych cielców” w postaci pomników i walkę ideologiczną niż na ochronę wychowawczą nieletnich w patologicznych rodzinach. Z Oscarami po tzw. lewej stronie jest podobnie. Są owym krwawym pomnikiem udawania, że się coś robi i zmienia świat na lepszy jako ten demokratyczny superbohater w postaci nowych zasad ich przyznawania, które w pełni wchodzą w życie od 2024 roku. To również pomnik wystawiony dla świętego spokoju, lecz prowadzący do jeszcze większej rasowej nienawiści. Niewinni ludzie nadal umierają i nic ich nie obchodzi, ilu będzie w filmach czarnoskórych i gejów razem wziętych. Szacowna Akademia już zresztą pokazała, na co ją stać w sprawie wojny w Ukrainie. Co na to więc Spike Lee? I dlaczego Richard Dreyfuss nie może zagrać czarnego?
Stan tej Oscarowej pomnikozy nazywa się tumiwisizmem establishmentu, bo niewątpliwie na razie wizerunkowo się to opłaca. Dreyfuss natomiast pewnie może zagrać czarnego, ale pewne środowiska go za to zlinczują, no i Oscara na pewno za taką rolę nie dostanie. A Spike Lee może mieć duży problem. Będzie musiał zatrudnić więcej białych, kobiet i niepełnosprawnych. Nowe zasady przyznawania Oscarów precyzyjnie określają, jak wielokolorowe, wielonarodowe, wieloseksualne i wielopłciowe powinny być obsady i – co bardziej kuriozalne – nawet ekipy, żeby jakiś film zakwalifikował się do walki o nagrodę główną. Rzygam takim pozoranctwem w zmienianiu świata podobnie jak Richard Dreyfuss. To etyczna i artystyczna paranoja i skrzywienie lewicowości jako takiej, która zapewnia takimi pomysłami doskonałą pożywkę wszelkim prawicowym totalizmom. Niezależnie od narodowości i kultury wciąż mity są dla nas ważniejsze niż realne życie, dlatego jesteśmy gatunkiem zupełnie nieprzydatnym naszej planecie, a sztuczna inteligencja zdominuje nas w ciągu następnych 100 lat.
A teraz wyobraźmy sobie, że Polska Akademia Filmowa wymyśla sobie swoje zasady przyznawania Orłów, które polegają na spełnieniu przynajmniej jednego z trzech warunków w zakresie „reprezentacji na ekranie, tematyki i motywów narracyjnych”. Celowo upraszczam te zasady, żeby pokazać ich absurd. W polskim przemyśle filmowych dodanie kolejnych warunków do spełnienia przez ekipę filmową, przemysł filmowy i marketing właściwie przekreśliłoby sens kręcenia filmów i rozgrywania konkursów filmowych. 1. Przynajmniej jeden z aktorów pierwszoplanowych lub istotnych drugoplanowych reprezentuje jakąś polską mniejszość etniczną. 2. Przynajmniej 30% aktorów drugoplanowych i epizodycznych musi reprezentować co najmniej dwie z tych grup – kobiety, mniejszości rasowe, osoby LGBTQ+, osoby z niepełnosprawnością fizyczną lub intelektualną, niedosłyszące. 3. Fabuła musi być związana z co najmniej jedną z tych grup – kobiety, mniejszości rasowe, osoby LGBTQ+, osoby z niepełnosprawnością fizyczną lub intelektualną, niedosłyszące.
Tak więc chyba zabrakło nam aktorów o odpowiednich korzeniach. Z drugim punktem być może byśmy sobie jakoś poradzili, np. angażując studentów, organizując idiotycznie nazwane castingi – np. poszukujemy homoseksualnych aktorek i aktorów do drugoplanowych ról w produkcji Bogowie. Trzeci punkt należałoby jeszcze doprecyzować, jeśli chodzi o np. udział kobiet. Jeśli są to tylko zalecenia ogólne, to tym lepiej dla treści, ale i tak scenarzyści musieliby się nieźle nagimnastykować. To wszystko jest bez sensu. Jak można wymuszać na jakichkolwiek dziełach artystycznych taką, a nie inną tematykę, konstrukcję, a nawet skład ekipy. Niestety, ale pachnie to zasadami panującymi w ustrojach totalnych typu komunizm i faszyzm, gdzie każda domena działalności ludzkiej, a zwłaszcza wolności artystycznej, musi być kontrolowana i projektowana zgodnie z przyjętym kanonem wartości dopuszczonych jako te właściwe i godne naśladowania.
Celowo przytoczyłem metaforę ze wznoszeniem pomników, bo to kosztuje najmniej wysiłku, prócz oczywiście pieniędzy i ich zdobycia, ale tym raczej władze stawiające monumenty się nie przejmują, bo wykorzystują tu pieniądze, które nie są ich. Zasady przyznawania Oscarów są czymś w rodzaju pomnika. Mają na celu zapewnić szanse tym, którzy tych szans do tej pory nie mieli. Zakłada się jednak, że nie dostali ich ze względu właśnie na kolor skóry, płeć, orientację seksualną itp. Jest tak i nie jest zarazem. Sytuacja nie jest zerowo-jedynkowa, podczas gdy zostaje stworzona zasada, która jest zerowo-jedynkowa. Ów pomnik bardzo łatwo postawić, zamiast zadbać o edukację, równy dostęp do opieki zdrowotnej dla najbiedniejszych, zmniejszyć systemowo nierówność płac, wychowywać ludzi do dojrzałego korzystania z wolności i akceptowania inności. A tego się w USA nie robi, czego dobitnym przykładem jest wciąż utrzymywany dostęp do posiadania broni. Zbiorem sztucznych zasad chce się wymusić na twórcach multikulturowość, podczas gdy ona powinna wynikać z naturalnej dynamiki relacji międzyludzkich. To prosta droga do stworzenia jeszcze większych podziałów społecznych, właśnie na tle rasowym, zdrowotnym, seksualnym. Każdym z wymienionych tu w ramach grup, których prawa mają zostać respektowane.
Powinny być, to oczywiste i nigdy nie ukrywałem, że jestem zwolennikiem pluralizmu kulturowego, lecz nigdy na siłę w ramach działalności artystycznej, ale co najwyżej, i to w sposób przemyślany, w zakresie prawa. Twórczość to zupełnie coś innego niż wypełnianie zadań społecznych, życie codzienne w ramach systemu dającego pracę oraz zabezpieczającego potrzeby życiowe. Rzecz jasna artyści również powinni się trzymać jakiegoś elementarnego systemu praw, ale bardziej intuicyjnego, gatunkowego, naturalnego, a nie stworzonego w ramach jakiejś ideologii. I tutaj twórcy nowych zasad przyznawania Oscarów nie widzą różnicy między naturalną dynamiką człowieka – przejawiającą się w tworzeniu jako takim np. filmów – a prawem stanowionym, które zabezpiecza rudymentarne właściwości istoty ludzkiej, zapewniając bezpieczne tło do uprawiania owej twórczości.
Mądra wypowiedź Richarda Dreyfussa dotyczy dwóch stron barykady. To sztuka. Nikt nie powinien mówić mi jako artyście, że powinienem odzwierciedlać to, czym jest aktualnie moralność. Co ryzykuję? Urażenie czyichś uczuć? Tego się nie da uregulować. Życie to życie. Wybaczcie, nie sądzę, że w kraju jest mniejszość lub większość, którą trzeba się w ten sposób zajmować. Słowa te powinni wziąć sobie do serca wszelkiej maści wolnościowcy, antyglobaliści, walczący o wolność upadłych na ziemię owoców, bo cierpią, ale i namiętni czytelnicy portalu Fronda, członkowie grup modlitewnych będący na każde zawołanie, kiedy tylko widzą ciężarówkę z odpadami medycznymi z oddziałów położniczych. Wymieniam przykładowo, co mi w tej chwili mój umysł z bardziej „kolorowych” okazów społecznych podpowie. Rasizm nie ma koloru skóry, a Auschwitz nie spadło z nieba. O tym powinnyśmy pamiętać, kiedy będziemy oskarżać kogokolwiek o coś tak nieistotnego i wyssanego z palca jak obraza uczuć religijnych, stworzenie niemoralnej sztuki, wymalowanie pomnika na tęczowo czy też o taki niewinny żart, który się robiło w szkole z odwracaniem krzyży do góry nogami. I do takich wydarzeń z przeszłości wraca się z uśmiechem na ustach, więc to jasne, co daje szczęście, a co je odbiera. Pomniki go nie dają. Nowe zasady przyznawania Oscarów również nie dadzą.
Wciąż te pomniki. Film to również taki rodzaj pomnika, który stawia się w imię idei, wydarzenia, osoby itp. Warto zdawać sobie sprawę jednak, gdzie jest rzeczywistość, która często boleśnie weryfikuje fantazję, zwłaszcza tę historyczną. Dlatego wybieram raczej Barbie niż Oppenheimera, a Oscary mnie już nie obchodzą. Pomniki niech sobie stoją i nie zasłaniają przyrody, byle płacili za nie ci najbardziej zainteresowani – z własnych pieniędzy, a nie z moich.