JAK WYŁADOWAĆ GNIEW, czyli nie mów do mnie teraz
Zjawisko takie istnieje, nazywa się Blue Monday. Jest to wypadający w trzeci poniedziałek stycznia najbardziej smętny dzień w roku. Mandej srandej, bądźmy szczere, są takie dni, kiedy smętny nastrój jest spełnieniem marzeń o sekundzie spokoju. Wiecie, te dni. Te, w których ma się ochotę przestawić mordę pierwszemu napotkanemu na ulicy, obojętnie, czy to dwumetrowy kark czy upierdliwa staruszka.
Bo?
Powodów jest tysiąc albo nie ma żadnego. Najbardziej banalny w przypadku płci pięknej, za którą z wysiłkiem próbujemy co dzień uchodzić, to że naraził nam się przedstawiciel płci mniej urodziwej. Przesadnie lotni nie są, i zawinić mogą myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem. Co do zasady wybaczamy, mając na względzie ich przyrodzoną ułomność, ale kiedy nadchodzi ten dzień, to niezależnie od tego, czy przyłapałyśmy go w naszej pościeli z naszą najlepszą przyjaciółką (i po to, cholera, prasujemy te idiotyczne jedwabie, żeby ta flądra się w nie wycierała?!…), czy też przy śniadaniu znowu nie docenił, że ma podane pod pysk i nie padł w podzięce na kolana, tylko zeżarł i wyszedł – jest winny. I niech odczuje nasz gniew!
Jak wiadomo, emocji nie należy w sobie tłumić. Postępujemy więc jak Bernadine Harris z Czekając na miłość (1995) – ładujemy wszystkie jego ulubione ciuchy w jego ukochane auto i podpalamy całość. Sygnał jest wyraźny, widoczny dla całej dzielnicy, i możemy mieć pewność, że tym razem do gnoja dotrze, że mamy do niego lekki żal.
Podobne wpisy
Jako się rzekło, chłop to powód banalny i bynajmniej nie w życiu przeciętnej, normalnej kobiety najważniejszy. To, co może nam od samiutkiego rana poważnie zepsuć krew, to nader elegancko przez panie porozumiewające się w language określony bad hair day. Nie ma mocnych na dziadostwo, czasem po prostu włos się nie układa i się nie ułoży, choć suszarka, lakier, sześć szczotek i prostownica w ruchu. A zegarek tyka i widmo szefa chrząkającego znacząco, kiedy po raz kolejny usiłujemy chyłkiem przemknąć koło jego gabinetu, zaczyna przesłaniać nam całkowicie horyzont myślowy. Na taki dramat wypadałoby mieć pod ręką najlepszego przyjaciela fryzjera-geja, ale, parafrazując jednego z przodków Mulan, wszyscy nie mogą być fryzjerami-gejami, z przyczyn oczywistych.
Rozwiązanie jest piękne w swojej prostocie – pozbywamy się problemu w sensie dosłownym. Jest nawet szansa, że będziemy w nowym wcieleniu wyglądały równie szatańsko seksownie, jak Furiosa (Mad Max. Na drodze gniewu – 2015), zwłaszcza jeśli uzupełnimy look o efektowny makijaż. I niech nam wtedy szef skoczy. Niech nam wszyscy skoczą, na fryzurze Furiosy kończyć się nie musi. To samo rozwiązanie zastosować możemy, kiedy fryzjer, który – pomijając już fakt, że niekoniecznie jest gejem – nie jest też naszym najlepszym przyjacielem i efekt jego działań nie tylko nas nie satysfakcjonuje, ale sprawia, że mamy ochotę wyć jak nie przymierzając Evey Hammond w V jak Vendetta (2005). W jej wypadku akurat nie bardzo było co ratować, ale dla części z nas nieudana – lekko mówiąc – fryzura może być pretekstem do drastycznych posunięć i do udowodnienia całemu światu, że jak Natalie Portman, nawet łyse wyglądamy olśniewająco.