Jak QUENTIN TARANTINO został krytykiem filmowym

Jak zwykle spóźniony. Przez całe życie robię rzeczy na ostatnią chwilę, mam notoryczne problemy z planowaniem i trzymaniem się planów. W przypadku Spekulacji o kinie Quentina Tarantino jestem jednak spóźniony podwójnie. Bo książkę kupiłem prawie dwa lata temu: w wersji anglojęzycznej, od razu po tym, jak ukazała się na rynku amerykańskim. Przeczytałem ją jednak dopiero teraz – a zatem parę miesięcy po tym, jak pojawił się polski przekład Jana Dzierzgowskiego (z tego, co słyszałem, całkiem niezły). Swoje więc Tarantino na półce przeleżał, ale może to i lepiej. W międzyczasie zdążyłem skończyć studia i pojawiło się w moim życiu, jakkolwiek absurdalnie to nie brzmi w kontekście studiów filmoznawczych, odrobinę więcej czasu na oglądanie filmów. A tego Spekulacje wprost się domagają – lektury wspieranej przez seanse.
Książka Tarantino to właściwie zbiór esejów, często poświęconych konkretnym tytułom. Klucz doboru jest prosty: lata siedemdziesiąte + prywatny gust autora. Oba kryteria są zresztą ze sobą ściśle sprzężone. Tarantino urodził się w 1963 roku – na drugą połowę lat siedemdziesiątych przypada więc jego okres formacyjny. Filmy, które wówczas obejrzał, wpisały się w jego podświadomość na stałe, stając się punktem odniesienia na całe życie. Reżyser pisze o tym wprost w otwierającym eseju zatytułowanym Little Q Watching Big Movies. Tekst jest czymś na kształt sprawozdania z dzieciństwa – dzieciństwa spędzonego w kinie, do którego nastoletniego Quentina zabierała matka albo któryś z jej stale zmieniających się partnerów. W towarzystwie dorosłych Tarantino bez problemu wchodził na filmy, których dzisiaj dzieciom już by nie puszczono – pełne seksu, przemocy oraz zakamuflowanej wietnamskiej traumy. Następnego dnia zdawał w szkole relacje kolegom i koleżankom, nieświadomie ucząc się tego, co do dziś wychodzi mu najlepiej: opowiadania.
Lata siedemdziesiąte to w historii kina amerykańskiego złoty okres, twierdzi Tarantino, i trudno nie przyznać mu racji. Gdzieś między narodzinami Nowego Hollywood, upadkiem kodeksu Haysa a początkiem ery blockbusterów – przez chwilę na dużym ekranie można było pokazać praktycznie wszystko. Na marginesie kwitło kino eksploatacji. Z jednej strony to sygnowane nazwiskiem Rogera Cormana, z drugiej – blacksploitation, po które Corman z czasem również sięgnął. Swoje eseje Tarantino poświęca jednak przede wszystkim filmom głównego nurtu: Bullittowi, Brudnemu Harry’emu, Uwolnieniu, Taksówkarzowi czy Ucieczce z Alcatraz. Zalewa nas przy tym oceanem kontekstów – to one okazują się wielokrotnie najciekawszymi elementami opowieści. Tekstowi o Taksówkarzu towarzyszy więc na przykład obszerny dodatek, w którym autor nie tylko opisuje skomplikowaną drogę, jaką przebył scenariusz Paula Schradera, ale również zastanawia się (tudzież spekuluje), jak wyglądałby film, gdyby za jego reżyserię odpowiadał Brian De Palma – pierwszy filmowiec, któremu Schrader powierzył swój materiał.
Smykałkę historyka kina Tarantino łączy z temperamentem krytyka filmowego. Język, którego używa, jest żywy i ekscytujący: pełen wulgaryzmów, skrótów, analogii seksualnych i określeń slangowych. W najlepszych fragmentach przywodzi na myśl, uwielbiane przez Tarantino, teksty Pauline Kael. W najgorszych (vide Scorsese masturbujący publiczność podczas seansu Taksówkarza) – niesławne recenzje Harry’ego Knowlesa. Każde zdanie może cię tu czymś zaskoczyć. Anegdoty i wątki historycznofilmowe ustępują nagle miejsca stanowczym opiniom, odważnym analizom i interpretacjom. Pamiętacie słynną scenę z filmu Dwoje, czyli troje? Nie oszukujmy się, o filmie Rory’ego Kelleya właściwie nikt już dzisiaj nie pamięta, ale jedną scenę znają prawie wszyscy. Oto Quentin Tarantino, jako fikcyjny Sid, wykłada podczas imprezy, o czym tak naprawdę jest Top Gun: „o mężczyźnie, który zmaga się z własnym homoseksualizmem”. Teza może wydawać się absurdalna, ale wystarczą dwie minuty monologu Tarantino, abyśmy uwierzyli – ba, nabrali pewności – że właśnie takie były intencje scenarzystów filmu Tony’ego Scotta. Z tekstami zebranymi w Spekulacjach jest podobnie: siła perswazji autora jest kosmiczna. Kiedy stwierdza on, że Steve McQueen dobierał projekty lepiej niż Paul Newman czy Warren Beatty, wierzymy mu na słowo. Kiedy pisze, że Rolling Thunder jest najlepszą kombinacją character study i kina akcji, jaka kiedykolwiek powstała – pokornie przytakujemy. Drugą z wymienionych tez postanowiłem zresztą sprawdzić empirycznie i jeszcze tego samego dnia obejrzałem film Johna Flynna: dość powiedzieć, że się nie rozczarowałem.
W moim ulubionym eseju, zatytułowanym Second-String Samurai, Tarantino odchodzi na moment od kina sensu stricto i skupia się na postaci pierwszorzędnego krytyka drugorzędnego – Kevina Thomasa. Thomas przez większość swojego zawodowego życia pisał dla „Los Angeles Times”. Był tzw. krytykiem uzupełniającym, co oznacza, że do jego obowiązku należało recenzowanie filmów, które krytyk główny, mniej lub bardziej świadomie, pomijał. Z czasem Thomas wyspecjalizował się więc w relacjonowaniu osiągnięć kina klasy B – niczym dziennikarz sportowy regularnie skanował wzrokiem stajnię Rogera Cormana w poszukiwaniu najbardziej utalentowanych jednostek. „Wypatrując tego jednego gracza z wystarczającym talentem i potencjałem, aby przedostać się do wyższej ligi”. Odkrył w ten sposób m.in. Jonathana Demmego, którego aktywnie wspierał od samego debiutu.
Tarantino zauważa w kontekście Thomasa coś bardzo ważnego. Podziwiając warsztat pisarski krytyka, wspomina, że pisane przez niego recenzje potrafiły być lepsze od filmów, których dotyczyły. Dobrze napisany tekst działał jak przynęta – w kinie nieraz czekało na młodego widza rozczarowanie, bo scena, o której czytał i którą zdążył już sobie wyobrazić, nie dorastała temu wyobrażeniu do pięt. Szczerze mówiąc, trudno w przypadku krytyka filmowego o większą nobilitację. Dobre recenzje, artykuły i eseje rozszerzają nasze filmowe doświadczenia, najlepsze – potrafią stać się ich surogatami. Dlatego przy konfrontacji tekstu z ekranową rzeczywistością może pojawić się uczucie lekkiego zawodu, będące pokłosiem wysokich oczekiwań. Oglądając niektóre z filmów, o których wspomina Tarantino, miałem podobne doznania. Ucieczka gangstera okazała się ciekawą, bo nieszablonową historią miłosną, ale średnim filmem sensacyjnym. Ucieczka z Alcatraz, w porównaniu z Dziurą albo Ucieczką skazańca, jest jedynie przyzwoitym filmem więziennym. Siostry De Palmy rażą dzisiaj kiczem i przeciągniętą kulminacją, zbudowaną wokół serii banalnych retrospekcji. O wszystkich tych filmach Tarantino nie pisze co prawda bezkrytycznie, ale z entuzjazmem i miłością, których po seansie podzielić nie potrafię. Co innego w trakcie lektury Spekulacji: wówczas gorące uczucia autora stają się zaraźliwe. Przez moment spoglądamy na kino cudzymi oczami.
Gabriel Krawczyk przewidział przyszłość. Pamiętam, jak w 2019 roku czytałem jego świetny tekst pt. Tarantino: O filmowcu, który mógłby stać się krytykiem. Jak nietrudno się domyślić: autor wysnuwał w nim tezę, zgodnie z którą reżyser Pulp Fiction, gdyby tylko nie został filmowcem, spełniałby się zawodowo jako enfant terrible amerykańskiej krytyki filmowej. „Zamiast szokować canneńską publiczność swoimi tekstami, rozsadzałby strony kulturalnych czasopism”. Spekulacje o kinie są najlepszym dowodem na to, że tak właśnie by było. Tarantino, i trudno mieć mu to dzisiaj za złe, postanowił jednak obrać inną drogę – nie otarł się o krytykę filmową tak jak francuscy i brytyjscy nowofalowcy, Paul Schrader czy Peter Bogdanovich. Z ogarniętego obsesją kinofila, pracownika wypożyczalni wideo awansował na scenarzystę, a w końcu na reżysera. W kontrze do wszystkich: najpierw został filmowcem, a dopiero później krytykiem.