CZARNA MAGIA W SŁUŻBIE WILKÓW – podsumowujemy Splat!FilmFest4
Splat!FilmFest 4 odbył się w dniach 26 listopada – 2 grudnia w Centrum Kultury w Lublinie, a następnie w Kinotece w Warszawie w dniach 5-9 grudnia 2018 roku. Dziękujemy organizatorom za zaproszenie oraz wszelką udzieloną pomoc podczas imprezy.
Tegoroczny Splat!FilmFest rozbił bank nie tylko bogatym programem, w którym obok całkowitych nowości, filmów już głośnych oraz tych całkowicie nieznanych, znalazło się miejsce dla kilku klasyków w nowych odsłonach. Zremasterowana w 4K Suspiria Daria Argenta, oryginalny Halloween Johna Carpentera z lektorem na żywo, Maciejem Gudowskim, czy też pokaz Wilczycy z udziałem reżysera, Marka Piestraka – każdy z tych seansów mógłby być osobnym, specjalnym wydarzeniem. Ale w takim razie w jakich kategoriach odbierać przyjazd Lloyda Kaufmana, założyciela słynnej wytwórni Troma, oraz mały przegląd ich najsłynniejszych filmów? Na polskiej mapie festiwalowej, nieważne, czy dotyczącej kina grozy czy innego, była to wizyta bezprecedensowa, zwłaszcza że Kaufman uczestniczył w stołecznej edycji Splata od początku do samego jej końca. No właśnie, już nie tylko Lublin, ale również Warszawa. Czwarty rok stworzonego przez Monikę Stolat festiwalu można uznać za przełomowy – dwie edycje w dwóch miastach, z międzynarodowymi gośćmi, wśród których był legendarny już twórca Toksycznego mściciela i ponad setki innych filmów, oraz programem wymarzonym dla każdego miłośnika horrorów i kina gatunkowego.
Trudno ogarnąć całe to dobro w jednym tekście, ale podobnie jak w zeszłym roku moje podsumowanie dotyczyć będzie jedynie nowych tytułów z programu, który podzielony był na kilka sekcji. Najważniejsza z nich, „Strach i terror”, prezentowała przykłady światowego horroru, starające się przerazić widza na różne sposoby, „Strasznie śmiesznie”, jak sama nazwa wskazuje, koncentrowała się na grozie podbitej komedią, a „WTF” proponowała dziwne, oryginalne i często kompletnie absurdalne podejście filmowych twórców do opowiadanych historii.
STRACH I TERROR
Festiwal otworzył Wiatr, film grozy w oprawie westernowej, w reżyserii debiutantki, Emmy Tammi. Pozycja naprawdę udana, wyraźnie inspirowana dramatem Wicher z 1928 roku (w oryginale oba filmy noszą tytuł The Wind) z Lillian Gish, gdzie młoda kobieta osiedla się na prerii, lecz pod wpływem panujących tam warunków oraz pozornej wrogości ze strony innych ludzi popada w szaleństwo. U Tammi mamy dwie kobiety – nauczoną życia na pustkowiu i w samotności Lizzy, a także nowo przybyłą z miasta Emmę. Film otwiera śmierć jednej z nich, po czym naprzemiennie cofamy się i wracamy, aby poznać, w jaki sposób doszło do tragedii, ale również dostrzec symptomy choroby psychicznej u drugiej z kobiet. A może to tytułowy wiatr, niosący przerażającego demona, który straszy nocami i potrafi przyjąć postać każdego człowieka? Elementy horroru są tu eksponowane nader rzadko, ale gdy już się pojawią, są podane w na tyle dosadny sposób, że łatwo uwierzyć w działanie sił nadprzyrodzonych. Jednocześnie grająca główną rolę Caitlin Gerard ma silną ekranową prezencję, dzięki czemu szczerze mamy nadzieję, że nieszczęścia rzeczywiście są sprawką demona, a nie oszalałych kobiet. Wiatr wybornie oddaje pustkę i beznadzieję życia na bezdusznej pustyni, gdzie łatwo wmówić sobie największe głupstwo, następnie pielęgnować w sobie chore myśli i czekać na krwawy efekt końcowy. Być może jednak to wiatr jest wszystkiemu winien.
Wilkołak Adriana Panka, jedyna polska pozycja konkursowa, zdobył na tegorocznym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni laury za reżyserię oraz muzykę dla Antoniego Łazarkiewicza. Zwłaszcza ta pierwsza nagroda wydaje mi się całkowicie zasłużona, gdyż dzieło Panka (który pojawił się na Splacie wraz z operatorem, Dominikiem Danilczykiem) wspaniale sprawdza się na kilku poziomach, zarówno jako trzymający w napięciu (i to jak!) dreszczowiec o zamkniętych w wielkim domu dzieciach, które bronią się przed stadem wygłodniałych wilczurów, jak i obraz zdziczenia człowieka po koszmarze II wojny światowej. Z jednej strony jest realistycznym i brutalnym filmem grozy, z drugiej tę grozę utożsamia z metaforycznym zwierzęciem zamkniętym w nas samych. Już dawno nie zdarzyło mi się nienawidzić ekranowego bohatera tak bardzo, jak w Wilkołaku – o ile łatwo mi zrozumieć krwiożercze, wytresowane na bestie psy, o tyle widok dziecka, które knuje, zdradza i pozostawia na śmierć swoich kolegów, jest dla mnie niepojęty. Być może dlatego humanistyczny wydźwięk finału trochę mnie rozczarował. Po filmie, który przez cały czas nie pozostawia mi złudzeń wobec bezlitosnej natury człowieka, spodziewałem się zakończenia rodem z Nędznych psów, idąc psią analogią. Mimo to thriller Panka jest przykładem kina, które sprawdza się w swoim gatunku, a dodatkowo przekracza go.
Innym wilczym tytułem w sekcji “Terror i Strach” był Wilczy dom, poklatkowa animacja z Chile i Niemiec. Uciekinierka z sekty znajduje schronienie w domu w lesie, zamieszkiwanym jedynie przez dwie świnie. Kobiecie udaje się zamienić zwierzęta w dzieci, lecz zamiast szczęścia spotyka ją tylko strach oraz paranoja. Niełatwy to film, inspirowany prawdziwą historią niemieckiej sekty w Chile, ukazujący niemożliwość ucieczki przed przeżytym koszmarem niewoli, który sprawia, że cała rzeczywistość jawi się jako niestała i krucha. Dodatkowo już na początku dowiadujemy się, że historia ta jest zaprezentowana przez lidera kultu jako ostrzeżenie dla jej członków, naprawdę zaś służyć ma indoktrynacji. Tym samym seans filmu Cristóbala Leóna i Joaquina Cociñy uderza jawnym i ukrytym przekazem, a przy tym działa na widza otępiająco. Kino trudne, straszące obrazami oraz nieprzyjemną atmosferą, ale ważne jako świadectwo niekończącego się horroru tych, którzy jedynie fizycznie wyrwali się ze szponów sekty.
Meksykańskie Tygrysy się nie boją łączy brutalny realizm wojen narkotykowych, gdzie ofiarami są również ci, którzy przeżyli – pozbawione swoich rodzin dzieci – z elementami fantasy i baśni. Reżysera i scenarzystkę, Issę López, interesuje perspektywa najmłodszych, pozostawionych samych sobie, niezdolnych do przeciwstawienia się grozie dnia powszedniego bez typowo dziecięcego myślenia. Dlatego potężniejszą od pistoletu bronią stają się w rękach małej Estrelli trzy magiczne życzenia. Kiedy jednak wykorzystuje pierwsze z nich, aby przywrócić do życia swoją matkę, ta objawia się pod postacią straszącej zjawy. Spełnienie kolejnych życzeń będzie miało jeszcze tragiczniejsze skutki. Najciekawsze w filmie López nie jest jednak nałożenie płaszczyzny fantastycznej na rzeczywistość, które ma przynieść jakąś pociechę dla dziewczynki, lecz obraz dzieci zmuszonych żyć niczym bezdomni i czerpać przyjemność z najbanalniejszych nawet rzeczy. Ich śmierć jest zawsze niesprawiedliwa i okrutna, nie bardziej jednak niż świadomość tego, że nikt z dorosłych nawet nie zechce im pomóc. Echa Labiryntu fauna są tu wyraźne, nieprzypadkowo zatem Guillermo del Toro uznał Tygrysy się nie boją za jeden z najlepszych filmów 2017 roku. Jest to również jeden z najlepszych tytułów tegorocznego Splata.
Niedawno zrecenzowane przez Tomka Bota Lato ’84 jest niepozbawioną nostalgii stylizacją na tamtą dekadę, najbliższą klimatowi Stranger Things, ale zamieniającą potwory z innego wymiaru i tajne eksperymenty na seryjnego mordercę dzieci. Tym samym jest nieco mroczniej, lecz gdy z głośników słyszymy muzykę wygrywaną na syntezatorach, a na ekranie nastolatkowie paradują na rowerach, beznadziejnie zakochani w swoich sąsiadkach, trudno nie brać tego wszystkiego w cudzysłów. Reżyserskie trio – François Simard, Anouk Whissell, Yoann-Karl Whissell – odpowiedzialne wcześniej za bardzo udanego Turbo Kida, zmienia jednak optykę tego obrazka w finale, odrzucając znajomy kostium na rzecz okrutnej prawdy, że w starciu z dorosłymi dzieciaki nie mają szans. Ich film zaczyna się jak młodzieżowa wersja Na przedmieściach (z paroma scenami żywcem wyjętymi z kultowej komedii Joe Dantego), kończy zaś koszmarnym przebudzeniem się z młodzieżowego snu. Nadaje to niespodziewanej wagi całości. Bardzo dobra rzecz.