GLADIATOR kończy 20 lat. Czy to już PONADCZASOWY klasyk?
Od mojego pierwszego seansu uważam, że Gladiator ma w sobie pewną zarażającą energię. Jest ona obecna choćby w finale, gdy naprzeciw siebie stają panujący cesarz, Commodus, i ulubieniec Rzymian, Maximus. Rozwiązanie konfliktu dostarcza odpowiednią ilość satysfakcji, podnosi na duchu, ale wprowadza również wrażenie przesilenia, zespala duchowość z fizycznym cierpieniem. Podniosła pointa nie wydaje się więc przesadzona. Pracuje na nią przełomowość zdarzeń w wymiarze ustrojowym i skala ostatecznego poświęcenia tytułowego bohatera. Ridley Scott już nie raz udowadniał, że jest mistrzem w operowaniu patosem.
Jednak od samego momentu, gdy Maximus wbija sztylet w szyję Commodusa, wolę krótki, estetycznie przeszarżowany (kiczowaty?) moment, kiedy ta dwójka, otoczona przez pretorianów, wyjeżdża na arenę Koloseum. Oślepiające światło i kontrastujące z blaskiem krwistoczerwone płatki róż. Podniosła muzyczna aranżacja i krzyk tysięcy gardeł: Maximus! Maximus! Maximus!. Razem to zjawiskowa audiowizualna kompozycja, zapewniająca adrenalinę, jaką muszą czuć piłkarze wsłuchujący się w hymn Ligi Mistrzów przed finałem.
Nawet Commodus zdaje sobie sprawę z ogromnego dramatycznego potencjału tej sceny. To długo wyczekiwany climax: z dumą trzeba w nim uczestniczyć i się nim delektować. Młody cesarz trwa w nim z niekrytą przyjemnością, inscenizuje go, konsekwentnie podnosi stawkę i poziom trudności (trochę tortur, sztylet wbity w żebra przeciwnika). Gladiatora nie sposób czytać jedynie jako kolejne widowisko filmowe, z sukcesem powracające do hollywoodzkiej mody na Ben-Hurów, Kleopatry czy Spartakusów. Bo choć film Ridleya Scotta to już pełnoprawny sandałowy klasyk, jest on także dzieckiem postmodernistycznego kina lat 90., sięgającym po metatekstualną narrację i chętnie mrugającym do widza.
Podobne wpisy
Commodus niejednokrotnie więc przyjmie rolę reżysera. W finale wyjdzie na scenę, ale wcześniej na makiecie Koloseum postawi dwie figurki, zapowiadając nam z dużym wyprzedzeniem nieuchronne zakończenie. Maximus wykrzyczy słynne „Are you not entertained!?”, kierując je nie tylko do widzów na trybunach areny w Zanzibarze, ale również do tych rozsiadłych w wygodnych kinowych fotelach. Rzymski generał chce się dowiedzieć, czy rozlał już wystarczająco dużo krwi i było brutalnie w sam raz, czy powinien odciąć jeszcze jedną kończynę. Gdzie indziej natkniemy się na kolosalnych rozmiarów rzeźbę stopy. To hołd dla profesji gladiatorów, ale także jasny sygnał, że wszystko może być niczym więcej jak tylko Wielką Inscenizacją. Bohaterowie mogą być tylko przesuwanymi po planszy pionkami, a cała intryga zaprogramowanym z góry spektaklem. Gladiator to nowoczesne kino, choć niemanifestujące swojego modernizmu tak jawnie, jak słynniejsze w tym aspekcie produkcje Lyncha, Coenów czy Tarantina.
Uwielbiam w Gladiatorze rozgrywający się w Germanii pierwszy akt. To wyczerpujące studium charakterów, zaznaczające liczne konflikty wartości i interesów. Rozstrojona mentalnie po utracie męża Lucilla nie może pozwolić sobie na ucieczkę od toksycznie zakochanego w niej brata. Despotyczny, chorobliwie ambicjonalny i zakompleksiony (brak władzy, brak miłości, brak szacunku, brak odwagi) Commodus jest bohaterem definiującym wizerunek Joaquina Phoenixa, aktora wyspecjalizowanego w niuansowaniu zbłąkanych i rozbitych emocjonalnie postaci.
Nie mniej ciekawy jest zmęczony i pełen goryczy Marek Aureliusz, z którym szybko się pożegnamy, ale jego obecność będzie wyczuwalna do ostatnich minut filmu, będzie ciągłym punktem odniesienia. Otwarcie Gladiatora brawurowo zawiązuje akcję, przywołuje skojarzenia z antyczną tragedią, a w warstwie realizacyjnej wprowadziło nowe standardy co do tego, jak powinna wyglądać batalistyczna sekwencja w kinie historycznym. Tym samym dla XX-wiecznych konfliktów zbrojnych był słynny początek Szeregowca Ryana.
Maximus od początku jawić się może jako postać niezłomna, dobra i oddana swoim przekonaniom. Tytułowy bohater jednak na przestrzeni całego filmu delikatnie ewoluuje. Z czasem poza osobistą vendettą coraz większe znaczenie ma dla niego kontekstowo szerszy, polityczny wydźwięk podejmowanych przez niego decyzji. Z rozsadzanego wewnętrznie gniewem żołnierza przemieni się w figurę symboliczną. Nigdy nie patrzyłem na Maximusa jak na zwykłego śmiertelnika, ale bardziej jak na postać mityczną. Podobnie jak wcześniejsi Herkules czy Achilles egzystencjalnie zawieszony jest między Teraz a Wiecznością.
Czy wciąż jest za wcześnie, by uznać Gladiatora za film ponadczasowy? Oscar za najlepszy film roku oczywiście pomaga w osiągnięciu tego statusu, ale nie jest najważniejszy. Kluczowa jest jego stała obecność w telewizyjnych ramówkach i ciągłość wznowień fizycznych wydań na każdy nowo pojawiający się format oraz przypominanie o nim w dyskusjach i rankingach, tych organizowanych dla krytyków i dla widzów. Wizerunki Maximusa czy Commodusa automatycznie kojarzą się z konkretnymi wartościami i zbiorem cech, a określenie kilku scen ikonicznymi nie wydaje się nadużyciem. Nie potrafię odmówić Gladiatorowi jego znaczeniowej i (pop)kulturowej nośności. Byłbym mimo to ostrożny z określaniem Gladiatora mianem kina bezbłędnego i całkowicie spełnionego. Dobrze jednak wiemy, że historia kina w masowej świadomości nie jest pisana tylko przez nieskazitelne arcydzieła.