Dlaczego PRZYJACIELE wcale nie są tacy ZABAWNI?
A poza tym fabuła musi trwać, goście muszą przychodzić, potwierdzając swoją obecnością aktualnie najpopularniejsze aktorskie marki, medialne produkty ze stajni NBC czy też inne formaty, które Warner promuje. Pierwszym przyczynkiem nieśmieszności Przyjaciół jest więc obyczajowa monotematyczność i nie pomogą w tym nowoczesne wstawki o pokazywaniu siusiaków albo parze lesbijek wychowujących dziecko Rossa (David Schwimmer), bo to udawane ukłony w kierunku libertynów. Do nich zaraz wrócę.
Drugim przyczynkiem jest tzw. świat przedstawiony, czyli babcine kanapy. Może ktoś z was przyglądał się, co się dzieje na drugim i trzecim planie, zwłaszcza w kawiarni o wdzięcznej nazwie „Central Perk”, gdzie Przyjaciele spędzają pół życia, co ciekawe, pijąc głównie kawę jak kujony z dawnych, licealnych czasów. W tym przybytku oczywiście jest wielka kanapa. Zmieścić na niej może się cała serialowa kamaryla i nic sobie nie robiąc z gości, w najlepsze dyskutować. Natomiast żeby zauważyć, co się dzieje dalej, za nimi, przy barze, innych stolikach, itp., trzeba obejrzeć przynajmniej kilkanaście odcinków sitcomu. Statyści głównie przytakują, a robią to tym bardziej nerwowo i intensywnie, gdy dochodzi do jakiejś slapstickowej kulminacji u przyjaciół. Co do kanap zaś, serial przypomina grę z niezliczoną liczbą poziomów, tyle że rozgrywaną na kilku planszach, głównie na kanapie w mieszkaniu Moniki dosłownie jak w grze Battle City. I generalnie ten sam zarzut mam i do Alfa, i do Świata według Bundych, i wszelkich innych amerykańskich sitcomów. Ich estetyczna wartość jest miałka, monofoniczna oraz nudna, co w połączeniu z ciągle eksploatowanym żartem sytuacyjnym po jakimś czasie męczy, zwłaszcza po 10 sezonach.
Alfowi udało się w pewnym zniwelować tę monotonię poprzez samą postać kosmity, którego żarty nie bazowały jedynie na wodewilowo-chaplinowskich gagach. Świat według Bundych nadrabiał chamstwem Ala Bundy’ego oraz patologicznymi relacjami z resztą rodziny, całkiem zresztą skutecznie dla widza niechcącego w swoim rozwoju osobniczym przeskoczyć w końcu na poziom wyżej. Całe szczęście, że Przyjaciele już w XXI wieku zaczęli wprowadzać więcej lokacji (w nich również były kanapy), podobnie jednak urządzonych i oświetlonych na zasadzie minimum kreatywności, gdy chodzi o cieniowanie.
Sitcomowość zawsze w pewnym sensie będzie nużąca, podobnie jak pokój Ferdka Kiepskiego. Wypracowanie estetycznego stylu to sztuka. Jest mimo wszystko jeden serial, który dobrze sobie z tym poradził – ‘Allo, ‘Allo!. Wielka w tym zasługa świetnej scenografii, zróżnicowanego oświetlenia scen (czego w Przyjaciołach próżno szukać) oraz pewnego rodzaju gawędziarskości żartów. Ani Joey, ani Monica, a tym bardziej Phoebe nie potrafili nigdy obrócić się do widza i poprowadzić go przez jakiś śmieszny, krótki stand-up. Nie potrafili snuć dowcipnej opowieści, jak to robił René Artois (Gorden Kaye). Potrafili jedynie tworzyć krótkie gagi bez żadnego tła, ciągłości czy też bardziej skomplikowanej metaforyki. A przecież z takich żartów również można się śmiać, chociaż pointa jest nieco bardziej odsunięta w czasie i wymaga więcej intelektualnego wysiłku, chociażby takiego jak z Teorii wielkiego podrywu. Jednym słowem w Przyjaciołach zabrakło finezji, chociaż często poruszano odważne tematy. No właśnie, ale czy nie była to ze strony scenarzystów udawana odwaga? Bo gdy tak się spojrzy na zachowanie przyjaciół, a nie na to, co mówią, są oni bardzo zamknięci, konserwatywni i pełni stereotypów.
Ja to właśnie Amerykanie, którzy uwielbiają udawać postępowych, a denka od ich umysłowych konserw trzeba otwierać młotkiem i śrubokrętem, bo zwykły otwieracz wymięka. Tak więc dotarliśmy do trzeciego przyczynku nieśmieszności, a są nim wyświechtane żarty czy też truistyczne pointy. Kto z młodych nie lubi żartów z brodą? Ale umówmy się, że oglądając film, niezbyt bawi to, z czym jesteśmy osłuchani w rzeczywistości. A takie są żarty w Przyjaciołach. Joey czy Chandler uwielbiają grać męskich, heteroseksualnych, białych mężczyzn, ale gdy po raz enty udają, że mogliby nimi jednak nie być i się ogromnie tym przejmują, to już nie śmieszy. Wegetarianizm i wycofanie Phoebe z czasem staje się kulą u nogi nie tylko dla przyjaciół, a niedociumanie Rossa, polegające na smętnym podążaniu za kolejnymi myślami jego adwersarzy, często ze słabym zrozumieniem, w 8 czy 9 sezonie zna się na pamięć.