Dlaczego KOCHAMY kino POSTAPOKALIPTYCZNE? Eskapizm i podniecanie się czyjąś śmiercią
Mówi się, że to pandemia COVID-19 wpłynęła na nagły wzrost zainteresowania kinem postapokaliptycznym, ale to nie do końca prawda. Kino opowiadające o zagładzie świata i życiu na jego gruzach było popularne również wcześniej, tyle że nie pełniło tak ważnej terapeutycznie roli w życiu widzów, pomagając im znosić trudy epidemicznej izolacji. Oczywiście wzrost zainteresowania był, ale nie lawinowy, że miliony siedziały przed telewizorami i oglądały Delicatessen, lecz czasowy. Firmy producenckie zapewne jeszcze kilka dobrych lat będą korzystać z tego społecznego rozpędu gustów, żeby jak najlepiej sprzedać swoje postapo produkty. Potem ten czas im minie. Pozostanie jednak wciąż niezmiennie wysokie zainteresowanie widzów apokalipsą, które trwa od dziesiątków lat w kinematografii, a współczesne możliwości techniczne umożliwiają coraz głębsze oddanie się eskapizmowi, czyli temu wszystkiemu, czego wolimy realnie nie doświadczyć, ale w pokrętny sposób potrzebujemy. Czemu więc kochamy kino postapokaliptyczne?
Źródło leży poza kinem, jak to zwykle w procesie tworzenia sztuki, która jest odpryskiem naszych umysłowych podróży. Ludzie dzięki swojej samoświadomości potrafią obrócić reflektor własnej refleksji na siebie, a następnie umieścić się na osi czasu, który jest kolejną subiektywną miarą wzrostu entropii w układzie zawierającym naszą świadomość. Skoro nasz umysł widzi się w czasie, postrzega także narodziny i śmierć. Skoro postrzega własną ograniczoność i skończoność, za sprawą wyobraźni chce się z nich wyrwać, tworząc różnego rodzaju eschatologie jako metody radzenia sobie z lękiem przed KOŃCEM. Tworzenie fizycznych wizualizacji końca świata i metod przeżycia dla ludzkiego gatunku, kiedy apokalipsa już nastąpi, powoduje nieraz powstanie uczuć zupełnie innych niż strach. Literatura, teatr, a potem film toną w przeróżnych wersjach destrukcji naszej cywilizacji. W kulturze przekazywanej w sposób mówiony – czasem nawet kolokwialny – koniec świata jest tak obecny, jak narzekania, że się musi wstać rano do pracy, co także jest dla niektórych ich osobistym, „małym końcem świata”. Nie dziwmy się więc, że taką metodę radzenia sobie ze strachem przed biologiczną śmiercią, prócz wiary w Boga rzecz jasna, tak pokochaliśmy w kinie. Określenie „pokochaliśmy” zawiera w sobie również ten bardziej erotyczny aspekt zainteresowania śmiercią, która jest radykalnym końcem świadomości, ale w czasie naszego życia możemy doświadczyć jedynie jej zwiastunów – w czasie snu albo chociażby orgazmu. Wszystko zależy od tego, jak panujemy nad swoimi emocjami i jak akceptujemy ich wielorakość. To jednak opowieść na zupełnie inną okazję, inny felieton oraz związek z innymi filmami. Teraz interesuje nas najbardziej to, że w ogóle istnieje w nas taka potrzeba, żeby odczuwać coś w rodzaju przyjemności doświadczanej w czasie oglądania filmów postapokaliptycznych – przyjemność wynikająca z niwelowania lęku przed śmiercią, która jednocześnie nas podnieca na bardzo elementarnym poziomie.
Dlaczego więc kochamy kino postapo? Bo z jednej strony zaspokaja ono naszą ciekawość, jaki faktycznie może być ten koniec, a z drugiej oswaja nas z nim, być może nawet ucząc, jak sobie wtedy poradzić, o ile w ogóle przeżyjemy. W kinie postapo zakładamy bowiem, że zawsze z naszego świata pozostanie coś, co będzie nośnikiem nowego życia. Oglądamy je więc z nadzieją, że nawet w obliczu końca wszystkiego przetrwamy. A poza tym lubimy oglądać, jak coś się od nowa buduje, tworzy, wręcz kreuje z niczego. To jest nasza bardzo ludzka cecha, która zdecydowała o naszym ewolucyjnym sukcesie – tworzenie. Oczywiste jest więc, że współcześnie uwielbiamy je oglądać, a także nim sterować np. w grach komputerowych typu RTS i RPG.
I tutaj dochodzimy do terapeutycznej roli filmów postapokaliptycznych w czasie pandemii. Miliony ludzi zostały pozamykane w swoich domach, ulice się wyludniły, a media wciąż trąbiły codziennie o liczbach zakażonych i zmarłych, dość celowo nieraz pomijając dane o wyleczonych. Tworzył się prawdziwy kocioł negatywnych emocji, na których niestety pewne grupy zarabiały niemałe pieniądze – i nie mam tu na myśli producentów szczepionek, raczej dystrybutorów informacji oraz uwiązany przy rządowych korycie establishment. Te refleksje jednak będą nam towarzyszyć coraz częściej, im dalej będziemy od pandemii, a czas będzie nam odsłaniał inne twarze tego, co się faktycznie wtedy zadziało ze światową społecznością, a było to prawdziwe i masowe poddanie się lękowi przed końcem. Oglądanie zaś filmów postapo w tym okresie niewątpliwie pomagało ludziom przetrwać. Działało w ten sposób, że za pomocą eskapizmu i empatii zmniejszało napięcie tak, że przenosiło uwagę z własnej sytuacji na doświadczenie postaci w filmach, które zetknęły się z sytuacjami granicznymi, z samym końcem świata. A z reguły i tak wszystko kończyło się dobrze, chociaż nie bez ofiar. Przypomnijmy sobie np. Wojnę światów albo Pojutrze. Mimo tylu trupów schodzą one na dalszy plan, kiedy widzimy, że główni bohaterowie przetrwają. Nie obchodzi nas los milionów. Obchodzi tylko nasz własny, względnie przez chwilę postaci, które polubiliśmy i się z nimi utożsamiliśmy.
Tak więc istnieje jeszcze jeden aspekt tego naszego ukochania postapokalipsy. Sprawia nam przyjemność oglądanie cierpienia innych ze względu na to, że możemy wtedy poczuć się jeszcze lepiej, ponieważ wiemy, że wszystko, co oglądamy na ekranie, nam się nie przydarzy. Zwłaszcza koniec świata, bo nawet gdybyśmy przeżyli sam moment zagłady, to z pewnością potem nie umielibyśmy sobie poradzić z zaspokojeniem elementarnych potrzeb i walką na poziomie niemal pierwotnym. Z drugiej strony wciąż czujemy w sobie potrzebę zadawania cierpienia innym, zwłaszcza rywalom, przez co zyskujemy pozycję i większe szanse na sukces rozrodczy, stąd sprawia nam poniekąd zadowolenie, że ktoś inny, a nawet cały świat cierpi, a nas to omija. To dość pokrętne przeniesienie emocji na obiekt zastępczy, lecz charakterystyczne dla samoświadomego umysłu człowieka. Pamiętajmy bowiem, że świadomość siebie to również zdolność do wyobrażania sobie własnego jestestwa w sytuacjach nieistniejących realnie oraz przenoszenia tych wyobrażeń na rzeczywistość. Jak więc głęboko będziemy w ich imieniu mogli wpłynąć na świat, paradoksalnie będzie oznaczać, jak blisko jest nasza upragniona i jednocześnie znienawidzona apokalipsa. Jak widać, nie ma od niej ucieczki, czy to w filmach, czy we własnych głowach. Warto jej jednak aż tak nie kochać, żeby chcieć ją zobaczyć za oknem o poranku, gdy cały wcześniejszy wieczór spędziliśmy na podniecaniu się przygodami Ellie i Joela w The Last of Us.