Dlaczego IO Jerzego Skolimowskiego zasługuje na nominację do Oscara
Zanim obejrzałem IO Jerzego Skolimowskiego podczas seansu otwarcia ostatniej edycji festiwalu Nowe Horyzonty, nie miałem wobec tego dzieła żadnych oczekiwań. Wynikało to między innymi z tego, że nie czytałem żadnych informacji na temat filmu Skolimowskiego, nie wspominając o recenzjach. Wiedziałem jedynie, że bohaterem jest tu pewien osioł – a to można było wywnioskować już z plakatu – ale ten znikomy poziom wiedzy wystarczył, by mnie zaintrygować. Dziś IO jest oficjalnym polskim kandydatem do Oscara i wielu rodaków zadaje sobie pytanie: czy na to zasługuje? Poniżej przeczytacie, dlaczego ja odpowiadam na to pytanie twierdząco.
Międzynarodowy wymiar narracji
W swym najnowszym filmie, który wydaje się próbą zdystansowania się od świata ludzkiej brutalności, Jerzy Skolimowski przyjmuje postawę prawdziwego Europejczyka. Tytułowy osiołek Io zostaje wyrwany ze swojego dotychczasowego środowiska, jakim był polski cyrk (dosłownie i w przenośni!), i w krótkim czasie los rzuca go w różne części Starego Kontynentu. Słychać tu różne języki, grają tu utalentowani Polacy (Sandra Drzymalska, Mateusz Kościukiewicz) i europejscy aktorzy (Francuzki Isabelle Huppert i Lolita Chammah, znany z netfliksowego Pod słońcem Amalfi Lorenzo Zurzolo), ale paleta ludzkich zachowań – od bezinteresownej czułości po bezmyślną brutalność – zdaje się taka sama w każdym miejscu, do którego trafia Io. Geograficzna różnorodność oślej przygody nadaje jej bardziej uniwersalnego i zarazem przystępnego wymiaru.
Nauczmy się czułości
W materiałach promocyjnych filmu Jerzy Skolimowski wspominał o niezwykłym wzruszeniu, jakie towarzyszyło mu podczas seansu Na los szczęścia, Baltazarze (1966) Roberta Bressona, dzieła, którego głównym bohaterem również jest osioł. O ile jednak francuski mistrz surowego kina filozoficznego unikał skupiania się na emocjach i ich wywoływaniu, Skolimowski nie ukrywa, że IO miało przemawiać głównie emocjami właśnie – i to widać niemal w każdym kadrze. Kamera wielokrotnie spogląda głęboko w oczy Io, który zdaje się widzieć i rozumieć więcej niż ludzie wokół niego. Wnikliwy ośli obserwator staje się wysłannikiem reżysera, który nie ma zbyt wiele dobrego do powiedzenia o ludziach. Uczy nas jednak czułości, z którą spogląda na niewinne, wierne i piękne zwierzę, znoszące z godnością nawet największe nieprzyjemności, które spotykają go ze strony ludzkich bohaterów.
Formalny eklektyzm
Choć filmowcom wieku wypominać nie wypada, bo przemawia za nich dorobek, a nie metryka, to jednak gdy 84-letni reżyser wykazuje się inwencją w doborze rozwiązań formalnych, należy mu się podwójne uznanie. Tak łatwo byłoby przecież nie wysilać się i kopiować sprawdzone schematy z poprzednich dzieł! Skolimowski tego jednak nie robi. Zamiast tego decyduje się połączyć realistyczne – by nie napisać: naturalistyczne – kadry z polskiej prowincji z impresyjnymi, baśniowymi sekwencjami snów wykreowanych w świadomości osiołka. Raz patrzymy okiem kamery na zwierzęcego bohatera, innym razem to jego niewinnymi oczami obserwujemy świat. Skolimowski eksperymentuje z kolorem – czerwień znana z canneńskiego plakatu pojawia się tu wielokrotnie – światłem i kamerą, a wyjątkowa, miejscami orkiestralna muzyka Pawła Mykietyna staje się dla tej uniwersalnej, ponadterytorialnej przypowieści doskonałym akompaniamentem.
Dajcie mu już tę nominację!
Jerzy Skolimowski, jeden z najbardziej uznanych i nagradzanych polskich filmowców, ma na koncie Złotego Niedźwiedzia i wiele innych cennych laurów i nominacji, ale wyróżnienia od Akademii jak dotąd jeszcze nie otrzymał. Spora w tym „zasługa” polskich komisji oscarowych, które dotychczas tylko raz zgłosiły film Jerzego Skolimowskiego do nominacji – a było to w roku 2015, kiedy to 11 minut musiało o ten zaszczyt konkurować nie tylko z późniejszym węgierskim zwycięzcą, czyli Synem Szawła, ale także choćby z tureckim Mustangiem, a pamiętajmy, że bez nominacji zostały m.in. rumuński Aferim! czy belgijski Zupełnie Nowy Testament. W tym roku kilka wyróżnień można obstawiać w ciemno – nominacje dla Blisko Lukasa Dhonta czy Podejrzanej Chan-wook Parka to raczej formalność – ale miejsce dla IO, filmu wyróżnionego Nagrodą Jury podczas tegorocznego festiwalu w Cannes, powinno się w tej stawce znaleźć. Byłoby to piękne ukoronowanie trwającej już od ponad sześciu dekad kariery, a jednocześnie nikt nie mógłby powiedzieć, że Skolimowskiego nominują za zasługi. Bo IO broni się formalną jakością i narracyjną wrażliwością.