search
REKLAMA
Felietony

Dlaczego HULK Anga Lee zostałby dziś doceniony bardziej niż w momencie premiery

„Hulk” 20 lat temu trafił do kin w USA.

Łukasz Budnik

20 czerwca 2023

REKLAMA

O filmie Hulk pisałem już w 2016 roku, jako tezę stawiając, że to niedoceniona ekranizacja komiksu. Dziś wracam do tego tytułu, ponieważ wypada nie lada okazja – dokładnie dwadzieścia lat temu film Anga Lee trafił na ekrany kin. Czy podtrzymuję to, co pisałem siedem lat temu? Jak najbardziej, idąc nawet krok dalej – uważam, że gdyby Hulk trafił na ekrany dzisiaj, zostałby przyjęty znacznie lepiej niż w 2003 roku.

Współcześnie kino superbohaterskie dominuje wśród blockbusterów, jednak 20 lat temu nie było jeszcze aż tak popularne. Przed rokiem premiery Hulka na ekranach kin oglądaliśmy w zasadzie jedynie Blade’a, X-Men Bryana Singera i Spider-Mana Sama Raimiego, który zdobył wielką popularność wśród widzów i w ich oczach stał się wzorem tego, jak powinna wyglądać adaptacja komiksu. Raimi podszedł do materiału źródłowego z miłością i lekkością, z powodzeniem przenosząc na ekran klimat komiksów rodem z lat 60. i sprawiając, że widzowie pokochali Spider-Mana Tobeya Maguire’a. Nadszedł rok 2003, a wraz z nim trzy kolejne ekranizacje komiksów, z czego każda trochę z innego świata. Były to sequel X-Men, o znacznie większej skali niż oryginał, będący bardzo udanym filmem akcji, Daredevil z Benem Affleckiem, natchniony stylistyką Matrixa i właśnie Hulk.

Jakkolwiek lubię i cenię X2 (czego nie mogę powiedzieć o Daredevilu), to Hulka uważam za najciekawszy tytuł z tej trójki, głównie za to, jak odważnie podchodzi do materiału źródłowego. To diametralnie inny film niż najpopularniejszy z dotychczasowej stawki Spider-Man. Lekkość, humor i frajda ustąpiły miejsca stosunkowo wolnemu tempu i powadze, a nacisk położony został na psychologię bohatera. Tytułowy Hulk, kojarzący się przeciętnemu widzowi raczej z prostą filozofią „smash!”, został tu zdekonstruowany i potraktowany jako metafora traum towarzyszących Bruce’owi Bannerowi, który stał się w dzieciństwie eksperymentem własnego ojca i przeżył okrutną tragedię. Twórcy pokusili się ponadto na zabawę formą w postaci specyficznego montażu – zabieg nie zawsze trafiony, ale bez wątpienia wyróżniający się na tle reszty gatunku. Twórcy podjęli ryzyko i opłaciło im się to, cóż, średnio – film zebrał raczej przeciętne recenzje, odrzucił wielu widzów (po 20 latach ma ocenę 5,6/10 w serwisie IMDb) i nie był przebojem finansowym.

Odświeżająco inny

Wróćmy zatem do tezy z tytułu i wyobraźmy sobie, że Hulk trafia na ekrany dziś. Dziś, w momencie gdy niejednokrotnie mówi się o zmęczeniu widzów kinem superbohaterskim, coraz więcej filmów tego rodzaju staje się rozczarowaniem finansowym, a widzowie doceniają tytuły, które choć trochę odbiegają od superbohaterskiego szablonu. Nasuwa się przede wszystkim przykład Jokera, który szturmem wdarł się do kin, zarabiając miliard dolarów i przynosząc Oscara Joaquinowi Phoenixowi. Nie twierdzę oczywiście, że Hulk z miejsca wziąłby dziś udział w oscarowej walce, ale skoro już 20 lat temu różnił się od konkurencji, to teraz ta inność jeszcze bardziej rzucałaby się w oczy. Skala Hulka jest znacznie mniejsza niż w większości trafiających dziś na ekrany widowisk – nie ważą się tu losy wszechświata, a cały konflikt rozgrywa się na linii Banner – Hulk i jego ojciec, który w zasadzie zrujnował mu życie z powodu własnego ego i ambicji. Hulk ma też zupełnie inne tempo niż wiele współczesnych blockbusterów – akcja toczy się dość niespiesznie, sporo czasu poświęca się scenom dialogowym czy retrospekcjom rozwijającym bohaterów, a tytułowy zielony stwór pojawia się na ekranie po raz pierwszy dopiero po około 40 minutach seansu. Wszystko to w oszczędnych scenografiach i plenerach – namacalnych, dodajmy, a nie stworzonych za pomocą komputera.

Scen akcji także jest tutaj stosunkowo niewiele – dawkowane są one oszczędnie, jednak gdy już się pojawiają, sprawiają wielką satysfakcję. Szczególnie najdłuższa sekwencja z udziałem Hulka; ta, w której po ucieczce z laboratorium mierzy się na pustyni z czołgami i helikopterami, a później trafia do miasta. To wciąż moje ulubione sceny z Hulkiem na dużym ekranie, doskonale ukazujące jego umiejętności (siła, dalekie skoki, szybkość) oraz rozsadzającą go wściekłość i zwyczajnie ekscytujące. Biorąc pod uwagę komentarze widzów na temat tego, jaką drogę przeszedł Hulk w MCU i wiele negatywnych opinii na temat Profesora Hulka znanego z Endgame, a także ogólne przywiązanie widzów do żelaznej klasyki i nienaruszalnych świętości, takie ukazanie postaci mogłoby zostać dziś przyjęte z otwartymi ramionami. Będę też utrzymywać, że Hulk broni się również od strony CGI – dwudziestoletnie efekty specjalne wciąż trzymają się dobrze i choć można mieć zarzuty do samego projektu Hulka (mnie akurat nie przeszkadza), to jego animacja – to, jak się porusza  i zintegrowanie z aktorami czy scenografią – wypada naprawdę dobrze, lepiej niż potworki CGI w stylu choćby tegorocznej Kwantomanii. Zresztą, nawet gdy piszę ten tekst, w sieci pojawiają się już opinie o kolejnych słabych efektach specjalnych – tym razem we Flashu od DC. Znakomita jest muzyka Danny’ego Elfmana, bardzo charakterystyczna, dynamiczna w scenach akcji i poruszająca w statycznych. Dziś rzadko zdarza się, by filmy superbohaterskie miały wyróżniające się ścieżki dźwiękowe.

Bardzo chciałbym się przekonać, czy Hulk faktycznie przyjąłby się dziś lepiej niż 20 lat temu. Na pewno nadal znalazłyby się głosy krytyczne, bo i filmowi można co nieco zarzucić (choćby wspomniane nietrafione zabiegi montażowe, szczególnie w scenie śmierci pewnej postaci), ale to wciąż oryginalna, dojrzała, odważna i zrobiona z sercem adaptacja komiksu, która błyskotliwie wykorzystuje materiał źródłowy do tego, aby ukazać na ekranie dramatyczną historię skrzywdzonego człowieka i jej konsekwencje, zachowując przy okazji istotne fundamenty. Przy tym świetnie obsadzona – o Bannerze w wykonaniu Erica Bany praktycznie się nie mówi, a szkoda. Prym wiedzie jednak Nick Nolte w roli ojca Bannera, broniąc się nawet, gdy przychodzi mu wygłaszać nieco koślawe nieraz kwestie ze scenariusza (a miejscami błyszcząc, jak np. w scenie, w której opowiada swoją historię), choć kroku dotrzymuje Sam Elliott jako generał Ross.

Odkąd obejrzałem Hulka jako dwunastolatek, zajmuje on szczególne miejsce w moim sercu i cieszę się, że w ostatnich latach widzę coraz więcej komentarzy o tym, że to film niedoceniony – one także skłaniają mnie do myślenia, że dziś dzieło Lee cieszyłoby się lepszym odbiorem. W dwudziestolecie premiery warto dać mu kolejną szansę.

Łukasz Budnik

Łukasz Budnik

Elblążanin. Docenia zarówno kino nieme, jak i współczesne blockbustery oparte na komiksach. Kocha trylogię "Before" Richarda Linklatera. Syci się nostalgią, lubi fotografować. Prywatnie mąż i ojciec, który z niemałą przyjemnością wprowadza swojego syna w świat popkultury.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA
https://www.perkemi.org/ Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor 2024 Situs Slot Resmi https://htp.ac.id/