Dlaczego czwarta faza KINOWEGO UNIWERSUM MARVELA to NIEWYPAŁ
Jestem (póki co trzymam się czasu teraźniejszego!) dużym fanem Kinowego Uniwersum Marvela. Widziałem oczywiście wszystkie filmy (i trzy dotychczasowe seriale) je tworzące, na zdecydowanej większości (umknęły mi chyba dosłownie dwa tytuły) byłem w kinie, często w dniu premiery, do każdego wracałem też na małym ekranie (Czarna Wdowa pozostaje jedynym filmem z serii, który widziałem tylko raz). A jednak tzw. czwarta faza budowania tego uniwersum pozostaje dla mnie pasmem rozczarowań i bardzo szybko udało jej się zniechęcić mnie do świata budowanego od czasów Iron Mana Jona Favreau.
Uwaga na spoilery z Avengers: Wojny bez granic, Avengers: Końca gry, WandaVision, The Falcon and the Winter Soldier, Lokiego i Czarnej Wdowy!
Zacznijmy od tego, że jeszcze na początku roku, kiedy kończyła się emisja WandaVision, pierwszego serialu Marvela, pisałem w dostępnej na stronie recenzji, że Kinowe Uniwersum Marvela po kamieniu milowym, jakim bez wątpienia był film Avengers: Koniec gry, ma się doskonale, jego przyszłość jest bezpieczna, a być może należy do małego ekranu. Dzisiaj czuję – mimo, że wciąż bardzo ciepło myślę o pomysłowym i znakomicie zrealizowanym miniserialu o Wandzie i Visionie – że dałem się oszukać.
Zrozumiałem to, oglądając kolejną serialową produkcję Marvel Studios – The Falcon and the Winter Soldier. Pomijam fakt, że serial całkowicie subiektywnie nie przypadł mi do gustu, a wręcz wymęczył i znużył, ale kiedy w finale po sześciu odcinkach oddawania i odzyskiwania tarczy Sam ostatecznie przywdział tożsamość nowego Kapitana Ameryki, zauważyłem, że te sześć godzin stanowiło nieistotną zapchajdziurę, która prowadzi nas do tego samego momentu, w którym pożegnaliśmy Sama w finale Avengers: Końca gry. Przejął tarczę Steve’a Rogersa i – w filmie w domyśle – został nowym Kapitanem. Wtedy myślami wróciłem do poprzedniej produkcji Marvela: samotna i pogrążona w żałobie Wanda mierzy się ze stratą ukochanego Visiona. Finał Avengers: Końca gry czy WandaVision? No właśnie. Obu tych produkcji.
Wiedziałem wtedy już, że słowa Kevina Feigego (szefa Marvel Studios) o tym, jak istotną i integralną częścią budowania tego uniwersum będą seriale z Disney Plus, możemy wsadzić między bajki. Disney Plus – jakkolwiek silnie promowane – pozostaje platformą, która nawet nie jest dostępna na całym świecie. Feige zatem nigdy nie pozwoli sobie, aby kinowi widzowie odliczający czas od premiery do premiery kolejnych filmów Marvela poczuli dyskomfort związany z niezrozumieniem produkcji ze względu na braki spośród tytułów dostępnych wyłącznie w bibliotece streamingowego giganta. Dlatego Wanda płacze po Visionie na końcu Avengers: Końca gry i na końcu WandaVision, dlatego Sam przejmuje schedę po Stevie Rogersie na końcu Avengers: Końca gry i na końcu The Falcon and the Winter Soldier i dlatego w końcu serialowy Loki opowiada losy martwego w głównej linii czasu bohatera, którego pożegnaliśmy w Avengers: Wojnie bez granic. I dlatego też – niezależnie od reprezentowanego poziomu (Loki to w moim odczuciu kolejna porażka Marvela), wprowadzanych postaci i wątków – koniec końców seriale Marvela będą mniej lub bardziej atrakcyjnymi zapychaczami, których istotę będzie można streścić w jednym zdaniu w produkcjach kinowych. Dlatego nie uważam wprowadzenia motywu multiwersum w serialowym Lokim za istotne. Obiecuję wam, że zostanie niejako wprowadzony na nowo w trzecim Spider-Manie.
A zatem, kiedy uznałem już, że ktoś mnie wyraźnie oszukał i przestałem czekać na kolejne seriale Marvela, uniwersum powróciło na wielki ekran za sprawą długo przez pandemię przekładanej Czarnej Wdowy. I co? Siłą rzeczy dostaliśmy film niemówiący nam nic nowego o tym świecie, bo opowiadający retrospektywnie losy bohaterki, która na ekranie umarła w 2019 roku. Niestety, sam film też nie wydał mi się sam w sobie ciekawy, stanowił raczej bezduszny blockbuster, który powstał, aby odhaczyć Wdowę jako bohaterkę tytułową.
Reasumując, dostaliśmy w tym roku już cztery tytuły związane z Kinowym Uniwersum Marvela, które w moim odczuciu tylko pozornie rozwijają ten świat, a w praktyce bezpiecznie podskakują w miejscu, jakby w oczekiwaniu na to, że ten świat ruszy do przodu wraz z… Shang-Chi i legendą dziesięciu pierścieni? Eternals? Dwoma tzw. origin stories, które już niemal z zasady stanowią w Marvelu bezpieczne, zachowawcze tytuły?
Mam nieodparte wrażenie, że jeśli Marvel znów wskoczy na odpowiednie tory, to dopiero w grudniu, za sprawą wspomnianej tu już kolejnej odsłony Spider-Mana, która zgodnie z oczekiwaniami ma na poważnie zabrać się za temat multiwersum.
Przed Spider-Manem mamy dostać jeszcze serialowe What If…?, Hawkeye i Ms. Marvel. A zatem do grudnia doprowadzi nas dziewięć (!) produkcji Kinowego Uniwersum Marvela. Trochę przerażające, gdy pomyślimy, że podobna liczba tytułów poprowadziła kiedyś fanów od Iron Mana do Strażników Galaktyki…