Czy serial CYBERPUNK: EDGERUNNERS nadrabia straty po porażce gry?
To była jedna z głośniejszych premier branży gamingowej od lat. Gdy prominentna polska firma CD Projekt RED wypuściła pod koniec 2020 roku grę Cyberpunk 2077, świat oszalał. W pierwszej chwili z radości, bo coś, co było reklamowane twarzą samego Keanu Reevesa, w końcu ujrzało światło dzienne. Sukces kasowy gry nie zdołał jednak przykryć blamażu jakościowego, jaki produkcja odnotowała na starcie. Po kilku dniach szał radości przemienił się w czysty hejt, z racji tego, iż gra zawierała niezliczoną ilość błędów i wymagała poprawek.
Doświadczyłem tego na własnej skórze. Czekałem na grę, będąc wyjątkowo nakręcony bardzo udaną, budowaną przez lata kampanią promocyjną. Komu jak komu, ale RED-om to ja wierzyłem bardziej niż rodzonej matce, wspominając swoją długą przygodę z trzecim Wiedźminem. Twórcy Cyberpunka 2077 zaliczyli jednak ewidentny falstart. Gra wyglądała i działała tak, jakby była robiona nieuważnie, w pośpiechu. Przypomniał się przypadek gry Batman: Arkham Knight – również bardzo wyczekiwanej, a zaliczającej niechlubną wpadkę, bo serwującą fanom worek pełen bugów.
Pomimo że nie było to łatwe, bo mechanika pecetowego Cyberpunka była daleka od doskonałości, grę udało mi się ukończyć. I powiem wam jedno. Urzekł mnie na dobre klimat tego świata, urzekła mnie jego stylistyka. Dostrzegłem, że ta gra ma wybitnie filmowy polot, bo sama w sobie składa się z licznych odniesień do klasycznych filmów science fiction w swej cyberpunkowej odsłonie (Łowca androidów, Matrix itp.). To była przygoda, która była momentami niewygodna, która pozostawiała wiele do życzenia, jednocześnie jednak czułem, że przyjdzie taki moment, że do tego świata jeszcze wrócę.
I wróciłem. Po ponad roku od premiery gry odpaliłem ją ponownie i… wsiąkłem w nią dogłębnie. Ta gra dzisiaj wygląda o niebo lepiej niż w dniu premiery. Aktualizacje zrobiły swoje, lekcje zostały odrobione. Jestem pewien, że gdyby CD Projekt RED wydali TAKĄ grę w grudniu 2020, to na pewno nie byłoby dziś mowy o blamażu, na pewno nie rozmawialibyśmy o giełdowym pikowaniu w dół polskiej firmy.
Marka CP 2077 najwyraźniej wrzuca wyższy bieg, ponieważ jakościowy skok gry zbiega się z premierą animacji na platformie Netflix. I właściwie to z tym tematem się do was kieruję. To, co przeczytaliście wcześniej, możecie uznać za przydługi wstęp do dania głównego. A jest nim Cyperpunk: Edgerunners, czyli serial mający za zadanie poszerzać uniwersum gry studia CD Projekt RED. I jednocześnie bardzo pomysłowy element kampanii marketingowej, mającej na celu nadrobienie strat i odwrócenie złego wizerunku studia, jaki ciągnie się od premiery ostatniej gry.
Z zapartym tchem
W Edgerunners poznajemy młodego chłopaka, Davida Martineza, mieszkańca Night City. Śledzimy, jak stawia pierwsze kroki w przestępczym świecie, jak traci matkę, dojrzewa i jak zmienia swoje ciało pod wpływem licznych wszczepów. Wszystko po to by, by realizując idee transhumanizmu, w znaczącym stopniu poszerzać swe fizyczne możliwości. Historia jest opowiedziana w sposób krzykliwy i pełny akcji. Wszystko tu dzieje się bardzo szybko – pierwsze zlecenia, nawiązanie znajomości, ujawnienie się antagonisty. Odcinki trwają nie więcej niż pół godziny, ale każdy z nich ogląda się z zapartym tchem.
Choć serial poprowadził Polak z ramienia studia, Rafał Jaki (notabene od marca już niezwiązany z CD Projekt RED), to jednak jest ona stworzona na „silniku” japońskiego anime. Kto lubi, ten wie, kto nie lubi, ten niech odpowiednie tytuły nadrobi. Pod względem podejmowanej tematyki, ale także w sposobie wyrazu serialowi osadzonemu w świecie Cyberpunk 2077 najbliżej do takich klasyków jak Ghost in the Shell czy Akira. Szczerze mówiąc, to osobiście najwięcej czułem w Edgerunners ducha tego drugiego tytułu, zwłaszcza z uwagi na temperament głównego bohatera.
Na pierwszy rzut otrzymaliśmy dziesięć odcinków, które, jak to mówią, łyka się bez konieczności popijania. Serial będący przybudówką gry to zatem bardzo ciekawa inicjatywa, tak jak mówiłem, także z punktu widzenia marketingowego, ponieważ na nowo rozbudza ona popularność i zainteresowanie produktem macierzystym. Sam łapałem się na tym, że po seansie serialu odpalałem na moment grę, by pozostać jeszcze w tym świecie i doświadczyć go z innej perspektywy. Ale chyba najbardziej zaskoczyło mnie w niej to, że, podobnie jak sama gra, nie ma na celu jedynie napieranie akcją, ale ma w sobie też elementy romantyczne, życiowe, smutne.
Być może mamy tu do czynienia z zapowiedzią nadejścia całego cyklu nowych historii osadzonych w tym świecie, co w świetle faktu, iż Edgerunners zostało bardzo dobrze przyjęte przez krytyków (a jakże), oraz z racji zapowiedzi nadejścia pierwszego dodatku fabularnego do gry, wydaje się potwierdzać, iż marka Cyberpunk 2077 najgorsze dni ma już za sobą.