search
REKLAMA
Felietony

Co ma wspólnego TELEWIZOR z KRYTYKIEM FILMOWYM? Metody i umiejętności

Odys Korczyński

23 grudnia 2019

REKLAMA

  1. Znajomość książek do oceny adaptacji

Kto wie, czy właśnie znajomość literatury nie jest kluczem do zrozumienia filmów jako sposobu kontestacji zastanego świata i krytycznej wypowiedzi o człowieku w ogóle. Dlatego czytać trzeba, zwłaszcza gdy się pisze. Czytanie zapewnia stały dopływ bodźców. To tak, jakby jednym uchem słowa wchodziły, a drugim się wydostawały prosto na papier. A już przeczytanie każdej, dosłownie każdej książki, na podstawie której został nakręcony oceniany film, jest obowiązkiem recenzenta. I nie chodzi tu wyłącznie o adaptacje. Produkcje luźno inspirowane literaturą również się liczą. Recenzent powinien mieć jak najszersze pole interpretacyjne. Gdzieś tam w samym jego środku jest masa filtrów, przez które zapewne wszystkie teksty muszą przejść. W przypadku recenzowania adaptacji do tej całej hermeneutycznej czeredy przedrozumień dołączają przynajmniej jeszcze dwa cedzidła – wiedza, co autor książki miał na myśli, oraz konfrontacja obrazu z wyobrażeniami, które powstały podczas czytania. Recenzowanie adaptacji to walka rozgrywająca się w głowie recenzenta między wizją reżysera a doświadczeniem czytelnika będącego równocześnie oceniającym. Z tego starcia mogą wykluć się naprawdę interesujące wnioski, a twórcy filmowi się z nimi liczą. I absolutnie żadną wymówką dla piszących recenzje nie jest dyletanctwo scenarzystów, niekiedy słabo orientujących się w tytułach, na podstawie których konstruują fabuły adaptacji. To kuriozum podobne do sytuacji, kiedy recenzent pisze o filmie, a nie zna literackiego przyczynku do jego powstania.

  1. Spostrzegawczość

Postrzeganie (percepcja) to złożony proces. Biorą w nim udział zmysły i mózg, który przetwarza otrzymywane dane. Na ich podstawie nasza kora mózgowa dokonuje kolejnych operacji, w tym jednej z ważniejszych w percepcji obrazu – kojarzenia tego, co „widzi”, z uprzednio zmagazynowanymi w pamięci informacjami. Na podstawie tych procesów człowiek jest w stanie zauważyć i uświadomić sobie, co się dzieje w oglądanym aktualnie filmie, oraz zauważyć wszelkie niepasujące do konwencji elementy – na przykład butlę z gazem widoczną po przewróceniu się rydwanu w Gladiatorze Ridleya Scotta. Oczywiście rzadko się zdarza, że nawet wyspecjalizowany w szukaniu technicznych wtop recenzent zauważy je wszystkie podczas jednego seansu. Dobrze wyćwiczona spostrzegawczość jednak się kinomanom przydaje, zarówno do odkrywania takich wpadek jak ciężarówka w Panu Wołodyjowskim, jak i wyłapywania niuansów na drugim i trzecim planie fabuły oraz ukrytych konotacji ideologicznych.

  1. Chęć ucieczki od interpretacyjnych szablonów oraz gatunków literackich

Czytaliście kiedyś recenzje Armonda White’a, które ukazują się w „National Review”? Niektóre z nich w ogóle nie są podobne do recenzji zgodnie z ich definicją gatunku wypowiedzi publicystycznej. A już na pewno nie uwzględniają nerdowskich miłości widzów ani opinii większości. I co z tego? Recenzent ma obowiązek szukać własnej drogi twórczej, a format recenzji powinien mu służyć za ramy wspomagające jego krytyczną wypowiedź. Niewątpliwie potrzebna jest do tego odwaga, bo konfrontacja z hordami nienawistnych widzów i filmowców jest niekiedy bolesna. White ją ma, jak obecnie mało który krytyk. Miał ją kiedyś na przykład Sławomir Mrożek, ale to było kilkadziesiąt lat temu. W dzisiejszych czasach krytyka filmowa staje się coraz bardziej bezpieczna. Jak twierdzi White: „Mam wrażenie, że ludzie zapomnieli już, czym jest krytyka filmowa, bo w dzisiejszych czasach niezwykle o nią trudno. Teraz mamy skale ocen i agregatory recenzji wypełnione niemal identycznymi opiniami. W kulturze filmowej dominuje teraz instynkt stadny, a co najsmutniejsze, panuje on nie tylko wśród czytelników, ale i recenzentów. Jeśli ja idę pod prąd, to jak nazwać to, co robią pozostali? Staram się być dobrym krytykiem, a nie jedynie bezmyślnie przyswajać oferowany mi produkt. Wydaje mi się, że ludzie boją się przyjąć do wiadomości, że nie potrafią myśleć samodzielnie i nieszablonowo”.

Wychodzi na to, że współczesna krytyka filmowa popada stopniowo w marketingowe trzęsidupstwo uzależnione od reklamowych targetów założonych przez dystrybutorów.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA