Życie i twórczość Charliego Chaplina (część III)
Filmem, który mu to umożliwił, był Pielgrzym (The Pilgrim), który ze względu na nieporozumienia występujące na linii twórca–studio pojawił się w kinach dopiero w roku 1923. W przeciwieństwie do dwóch poprzednich obrazów stworzonych przez Chaplina po Brzdącu oraz założeniu United Artists, ten zdecydowanie wyróżnia się pomysłowością oraz śmiałością wynikającą ze zmierzenia się twórcy z dosyć delikatnym tematem, jakim z całą pewnością można nazwać religię. Głównym bohaterem opowieści jest drobny przestępca, który ucieka przed sprawiedliwością w ukradzionym duchownemu stroju liturgicznym. Ze względu na serię niecodziennych zbiegów okoliczności trafia on do niewielkiej wioski położonej wśród piasków Teksasu, gdzie z automatu zostaje wzięty za pastora, który miał objąć pieczę nad miejscowym kościółkiem. Zamiast wziąć nogi za pas, bohater Chaplina postanawia pozostać w miasteczku i odgrywać rolę duchownego. Jego sposób prowadzenia mszy oraz organizacji pracy kościoła przywodzi jednak na myśl deski zadymionych music-halli, a nie uświęcone wieloletnią tradycją elementy liturgii.
W początkowym zamyśle humor Pielgrzyma miał być jeszcze bardziej dosadny. Chaplin pragnął, aby jego bohater zaczął rewolucjonizować kościół w sposób, jakiego nie powstydziłby się żaden upadły anioł. Aby zwiększyć atrakcyjność instytucji, nowy pastor miałby organizować wewnątrz świątyni gry oraz zabawy przynależne raczej do przestrzeni kasyna. Dźwięk kościelnych organów miał natomiast ustąpić miejsca kapeli jazzowej. Mimo tego, że twórca ostatecznie zdecydował się na zdjęcie nogi z pedału gazu, Pielgrzym wciąż pozostaje dosyć kąśliwą satyrą na amerykańską prowincjonalność oraz jej wartości, które tak często są wypaczane przez osoby zdzierające kolana na kościelnych podłogach. Sama idea zestawienia ze sobą kryminalisty oraz duszpasterza wydaje się wystarczającym powodem do tego, aby rozpętać mały skandal. Gdy okazuje się natomiast, że grupa wiernych ideałom Południa obywateli z dziecinną łatwością daje zwieść się pospolitemu przestępcy, robi się naprawdę gorąco.
Podobne wpisy
Pielgrzym to również wyśmienity humor sytuacyjny, daleki od slapstickowej maniery sprowadzania komedii do tego, że bohater niespodziewanie spotyka na swojej drodze przeszkodę, która ostatecznie kładzie go na ziemi. Duża część współczesnej mu publiczności nie potrafiła jednak tego docenić. W momencie jego premiery Chaplin musiał zmagać się już z tym, co prędzej czy później dotyka każdą gwiazdę. Jego życie prywatne zaczęło interesować widzów równie bardzo, o ile nie bardziej, niż filmy, które tworzył. Z racji tego, że w prasie krążyło wiele niewybrednych plotek na temat towarzyskich eskapad Chaplina, a u jego boku pojawiały się co i rusz młodsze partnerki, Pielgrzym okazał się dla wielu dowodem na to, że moralność najpopularniejszego komika na świecie jest równie mizerna, co flora teksańskich pustyń. O jakości ostatniego filmu stworzonego przez Brytyjczyka dla First National świadczyć może natomiast to, że po upływie niemal wieku od swojej premiery wciąż może zadziwić widza aktualnością. Jak nie pomyśleć bowiem o Ameryce Donalda Trumpa, jeśli sposobem na powrót do „normalności” i pozbycie się rzezimieszka podającego się za pastora jest dla teksańskiego szeryfa wywiezienie Chaplina za meksykańską granicę, po której – nie mogąc zdecydować się, w którą stronę ruszyć – kroczy on zresztą w finale filmu?