search
REKLAMA
Zestawienie

ZŁOTE CZASY RADIA. Zestawienie najciekawszych spikerów radiowych w kinie

Szymon Skowroński

26 stycznia 2019

REKLAMA

Towarzyszą nam niemal codziennie, chociaż rzadko zastanawiamy się, kim są i jak wyglądają. O kim mowa? O radiowcach – dziennikarzach, spikerach, DJ-ach. W pracy, w samochodzie, w domu – słyszymy ich na okrągło, a ich wypowiedzi, relacje i muzyczne preferencje często w nieuświadomiony sposób kształtują nasze gusta.  Radiowiec jako bohater filmu? Czemu nie! Dobry aktor z monologu potrafi uczynić spektakularny one man show, a dobry reżyser z ograniczonej przestrzeni jest w stanie wycisnąć maksimum emocji. Przyglądamy się najciekawszym filmowym wizerunkom radiowych osobistości. 

Adrian Cronauer, Good morning, Vietnam 

Kto chociaż raz nie słyszał tego słynnego okrzyku? Nie trzeba znać filmu Barry’ego Levinsona ani historii wojny wietnamskiej, by przynajmniej kojarzyć ten kultowy zwrot. A kryje się za nim autentyczna postać radiowego dziennikarza, Adriana Cronauera. W latach 1965-66 prowadził on audycję Dawn Buster, nadawaną z Sajgonu. Cronauer zaciągnął się do armii już na początku lat 60., a w wojskowym radiu spędził łącznie cztery lata. Po powrocie z wojny próbował sprzedać do telewizji pomysł na sitcom zainspirowany jego wspomnieniami z tego czasu. Serial miał być wzorowany na święcącym wtedy triumfy M*A*S*H-u; niestety próby Cronauera okazały się bezskuteczne. Dopiero po kilku latach pomysł ewoluował w scenariusz, spisany ostatecznie przez Mitcha Markowitza. Film na jego podstawie zrealizował Barry Levinson, wtedy już uznany i nagradzany reżyser. Historia bardzo luźno nawiązuje do autentycznych wydarzeń z życia Cronauera. W rolę radiowca wcielił się Robin Williams, który powoli wyrastał na specjalistę od ról ludzi z wewnętrzną misją niesienia radości i humoru w ponurym, nieprzyjaznym świecie. Williams rozsadza ekran charyzmą, szarżuje, doprowadza do śmiechu i do łez jednocześnie. I, rzecz jasna, wykrzykuje co jakiś czas tytułowy zwrot. Jego kreację wyróżniono nominacją do Oscara i Złotym Globem i stała się ona jednym z najpopularniejszych wizerunków filmowego radiowca.

Mister Señor Love Daddy, Rób, co należy 

Przełomowy film w dorobku Spike’a Lee składa się z wielu małych, pojedynczych elementów – wątków, dialogów, motywów, postaci, które razem tworzą wiarygodny, żywy, niesamowicie barwny obraz zamkniętego świata nowojorskiej dzielnicy Bedford-Stuyvesant, zamieszkałej w większości przez czarnoskórych. Poruszając się między historiami kilku równorzędnych bohaterów, Lee skupia się w swoim stylu na problemach społecznych i rasowych współczesnej Ameryki. Ale jego film to nie tylko moralitet, lecz także przykład znakomitej, polifonicznej historii oprawionej w klimatyczne zdjęcia, muzykę i narrację prowadzoną przez radiowego spikera, w którego rolę wcielił się Samuel L. Jackson. Widzimy go w kilku scenach, a jego głos towarzyszy nam przez większość filmu. Love Daddy ma bardzo charakterystyczny styl, powtarza swoje teksty po kilka razy, przekręca kolejność słów niczym Yoda, a większość swoich wypowiedzi podsumowuje zwrotem: “That’s the truth, Ruth”. Lee wykorzystuje postać spikera radiowego w sposób oryginalny – Love Daddy nie uczestniczy w historii, ale spaja opowieść, stanowi jej narratora i komentatora jednocześnie, a jego wypowiedzi otwierają i zamykają filmową opowieść.

Mark Hunter, Więcej czadu 

Mark to wyobcowany, nieśmiały nastolatek. Jakby tego było mało, jego rodzice przeprowadzają się z Nowego Jorku do Arizony. Nie potrafiąc odnaleźć się w nowym miejscu, chłopak postanawia “nadawać w eter”. Wykorzystując krótkofalówkę otrzymaną od rodziców, rozkręca niezależną audycję, która początkowo ma być jego sposobem na poradzenie sobie z samotnością. Robi to tylko dla siebie, nie wierząc, że ktokolwiek mógłby słuchać jego programu. Szybko okazuje się, że jego rozważania, refleksje i tok myślenia, a także buntownicza natura oraz chęć zrobienia czegoś wyjątkowego i niepowtarzalnego zyskują wielu zwolenników wśród miasteczkowej młodzieży. Bunt chłopaka staje się inspiracją dla innych, co niestety prowadzi do tragicznych konsekwencji. Film Allana Moyle’a jest doskonałym barometrem swoich czasów, chociaż, o dziwo, nie zdobył tak dużej popularności i nie osiągnął tak wielkiego sukcesu, jak przewidywali niektórzy krytycy. Może dopiero z dystansu widać, jak bardzo Mark Hunter wpisuje się w rozterki amerykańskich nastolatków lat 90. Wychowani w przeświadczeniu o niezliczonych możliwościach, na fali establishmentu lat 80., w bańce amerykańskiego snu, okazali się zagubieni i bezradni. Rozgłośnia radiowa staje się tutaj kierunkowskazem, a jej naczelny mówca – głosem pokolenia.

REKLAMA