„ZGNIŁE” filmy, które UWIELBIAMY

Tomasz Ludward
1. Apartament (27%) – amerykański remake francuskiego filmu Gilles’a Mimouniego ogląda się jak wielkomiejską baśń. Max, młody biznesmen, szuka swojej dawnej miłości, brodząc w retrospekcjach, dziwnych zbiegach okoliczności i fałszywych tropach, które zostawia za sobą Liza. Senną atmosferę Chicago, która rzadko okazuje się sprzymierzeńcem bohaterów, podkreśla wyrazisty songtrack i atmosferyczna ścieżka dźwiękowa Cliffa Martineza – byłego perkusisty Red Hot Chili Peppers. Fakt, że Apartament trąci zgnilizną, zawdzięcza zewsząd kulejącej logice i mazgającemu się Joshowi Hartnettowi, który, choć świetnie radzi sobie w marketingu, ma poważny, często trudny do uzasadnienia problem z płcią przeciwną.
2. K-Pax (42%) – tak, ten film również oberwał od krytyków. Większość widzów była jednak zgodna – przejmująca opowieść Prota, kosmity w ciele człowieka, zapada w pamięć nie tylko za sprawą Kevina Spaceya i partnerującego mu na ekranie Jeffa Bridgesa. To traktat o relacjach, zadający pytanie, jak postrzegamy siebie i otaczające nas społeczeństwo. Za punkt centralny przyjmuje popularny motyw dziwaka, który motywuje najbliższych do odnalezienia w sobie najczystszych ludzkich odruchów. Nie wszystkich przekonał jednak ten wycinek z terapii psychologicznej, którą K-Pax po części jest. Niechlubne 42% świadczy, że pacjent wymagał najwyraźniej zupełnie innego podejścia.
3. Kung Pow! Enter the Fist (13%) – totalny absurd, który wyśmiewa chińskie kino kopane z lat 70. i parę innych produkcji, na przykład Króla Lwa. Naszpikowany dziwactwami, tragicznymi efektami specjalnymi i surrealistycznym dubbingiem Kung Pow! Enter the Fist ogląda się, by zajrzeć w chorą wyobraźnię Steve’a Oedekerka, która dyktuje mu kolejne głupkowate gagi, nie zważając na ich zasadność. Bo jak wytłumaczyć krowę znającą tajniki kung-fu albo śmierć mistrza wschodnich sztuk walki poprzedzoną reklamą produktów spożywczych, które rekomendują bohaterowie, w tym sam konający? To specyficzna rozrywka narażona na zdecydowane potraktowanie z buta (13% na RT), ale nie typowa komediowa szmira. Kung Pow! jest oryginalny i zabawny na swój pokręcony sposób.
4. Vanilla Sky (42%) – sztandarowe dzieło Camerona Crowe’a, króla popkultury, który zanim poświęcił się branży filmowej, był redaktorem magazynu „Rolling Stone”. Jako sensualna laurka życia i wszystkich rozkoszy oraz trosk z nim związanych Vanilla Sky odsłania zawiłą jak świński ogon fabułę, w której milioner David Ames – w tej roli Tom Cruise – ma wszystko, co tylko można sobie wymarzyć. Crowe używa Amesa by zmielić kilka gatunków filmowych, od romansidła, przez thriller, aż do sci-fi przechodzącego w swoistą dystopię. Krytycy nie kupili obrazu, zarzucając mu infantylność i przesycony mądrościami à la Paulo Coelho język, ale Vanilla Sky ma to coś, co, pomimo wad, sprawia, że film ogląda się z zawstydzającą przyjemnością.
5. Gniew oceanu (47%) – człowiek kontra żywioł spod znaku filmowego patosu od Wolfganga Petersena. Grupa rybaków postanawia wypłynąć na pełny ocean, by tam po raz ostatni w sezonie zarzucić sieci. Załoga statku wkrótce musi stawić czoła huraganowi, który wywołał faktyczny sztorm w 1991 roku. Pomoże im przy tym braterstwo, niestrudzona chęć powrotu do domu i budżet filmu, który pochłonął 140 mln dolarów. Petersen nakręcił amerykański film katastroficzny z fantastyczną oprawą, choć najwyraźniej zbyt ckliwą narracją. Jego Gniew oceanu być może stałby się bardziej aktualny dziś z widmem katastrofy klimatycznej na horyzoncie.
Agnieszka Stasiowska
1. Footloose (51%) – OK, ta pozycja może być odrobinę naciągana, bo do progu 60% Footloose brakuje w zasadzie niewiele. A jednak brakuje. I o ile rozumiem, że nie jest to arcydzieło na miarę Ojca chrzestnego, o tyle nie zgadzam się na jego lekko gnijącą pozycję. Muzyka jest świetna, sceny taneczne bardzo dobre, a za typowym teen drama idzie trudny temat akceptacji straty i bólu po wielkiej tragedii.
2. Władcy ognia (42%) – przyznaję, że kiedy oglądałam Władców ognia po raz pierwszy, nie byłam pod wrażeniem. Przypadkiem jednak trafił mi się seans drugi i nie żałuję, bo Matthew McConaughey w roli Dentona van Zana to absolutna perełka, która w towarzystwie jak zwykle świetnego Christiana Bale’a z powodzeniem wynagradza niezbyt wysokich lotów efekty specjalne i mielizny scenariusza.
3. Sypiając z wrogiem (20%) – być może dla wielu Sypiając z wrogiem to kolejny nudny film obyczajowy. Ja jednak przy okazji każdego seansu – a było już ich kilka – czuję się mocno niepewnie pod ewidentnie psychopatycznym spojrzeniem Patricka Bergina. Przemoc domowa to temat trudny, a Sypiając z wrogiem pokazuje, że nie zawsze musi mieć ona miejsce w slumsach. Aktorsko film wypada bardzo dobrze, a jego przekaz jest dziś tak samo aktualny jak 30 lat temu.
4. Życie za życie (19%) – 19%? Poważnie…? Uwaga, uzasadnienie brzmi: zamiast przedstawić przekonujący argument przeciwko karze śmierci, ten niewiarygodny, zagmatwany thriller wali widza po głowie swoim przesłaniem. Osobiście uważam, że taka właśnie jest rola tego typu filmów – walić po głowie. Bo przynajmniej w moim przypadku działa to o wiele skuteczniej niż wykwity typu laurka na cześć siostry Prejean.
5. Johnny Mnemonic (19%) – cóż mogę powiedzieć, od lat uwielbiam ten film. Być może to moja guilty pleasure, a być może nie jest taki zły – do mnie, jako do fanki cyberpunku w każdej postaci, trafia na pewno. No i dodam tylko jedno – Keanu Reeves to wartość sama w sobie, jak zawsze robi niezłą robotę, natomiast Dolph Lundgren jako Kaznodzieja to doświadczenie, którego życzę każdemu. Na zdrowie.