Przed egzekucją. 20 lat od premiery
Dead Man Walking (polski tytuł, Przed egzekucją, nie przyjął się zbyt szeroko) jest jednym z kilku filmów, które w drugiej połowie lat 90. poruszały bezpośrednio tematykę kary śmierci. Motyw ten, szczególnie intensywnie w tym okresie omawiany w Stanach Zjednoczonych na fali głośnego procesu O. J. Simpsona, został przedstawiony między innymi także w Cenie nadziei (1996) oraz w Komorze (1997).
Przed egzekucją, obraz w reżyserii Tima Robbinsa, oparty jest na motywach książki Helen Prejean, zakonnicy, która niejednokrotnie towarzyszyła skazanym w celi śmierci, oferując im wsparcie duchowe. Film nie ukazuje wiernie żadnej z zawartych w książce historii, w zamierzeniu stanowiąc raczej manifest przeciwko najwyższemu wymiarowi kary niż relację z faktycznego procesu. Jednakże to, co teoretycznie powinno być siłą przekazu, w praktyce go osłabia.
Matthew Poncelet (postać fikcyjna), grany przez Seana Penna, nie przekonuje. Obsadzenie roli aktorem znanym prywatnie z wielu potwierdzonych sądowo aktów przemocy z pewnością nie pomaga. Mógłby się oczywiście Penn spróbować wznieść ponad to, pokazać przemianę swojego bohatera – jego możliwości aktorskie są przecież ogromne – ale scenariusz mu na to nie pozwala. Z jednej strony wypowiedzi rasistowskie, pro-nazistowskie, okazywana na każdym kroku agresja, z drugiej teatralna, przerysowana troska o matkę. Co wypada bardziej prawdziwie, nietrudno zgadnąć. Trudno jest natomiast współczuć człowiekowi, który płacze krokodylimi łzami pół godziny przed egzekucją – z nagle obudzonego poczucia winy? Raczej ze strachu. Jego ostatnie słowa o tym, jak źle jest zabijać, brzmią jak kpina. Wypowiedziane w twarze rodzicom ofiar nie są szczerą próbą uzyskania przebaczenia, lecz gładko brzmiącym, nic nie znaczącym banałem.
Susan Sarandon (laureatka Nagrody Akademii Filmowej za tę rolę) jako Helen Prejean również nie ma pola do popisu. Jej postać jest bez mała hagiograficzna (siostra Prejean jako konsultantka nieładnie zgrzeszyła tu pychą), w rozdarciu moralnym pomiędzy skazanym przestępcą a rodzinami jego ofiar. Sarandon tworzy rolę na pograniczu egzaltacji, jest dużo tragicznych szeptów, łez, histerycznych szlochów. Szczególnie sztuczna jest scena egzekucji, gdy Sarandon z wyciągniętą dramatycznie dłonią do końca trwa przy umierającym. Ten gest był tu niepotrzebny, ale wpisuje się doskonale w wykreowaną postać. Niestety, jest to jeden z tych Oskarów, który powędrował w ręce aktora bardziej dzięki szczęśliwie dobranej tematyce filmu niż warsztatowi. Sarandon, która jest aktorką ogólnie niedocenianą, ma na swoim koncie o wiele lepsze role.
Robbins, poza tym, że stworzył fikcyjną postać skazanego, zdecydował się na jeszcze jedną zmianę względem literackiego pierwowzoru – mordercy, którzy złożyli się na postać Ponceleta, zostali straceni na krześle elektrycznym. W Dead Man Walking przestępca jest uśmiercony za pomocą zastrzyku. Zabieg ten zapewne służył temu, aby można było pokazać na dużym ekranie sam moment egzekucji – krzesło elektryczne jest metodą nieporównanie bardziej drastyczną w odbiorze, a dla tego akurat filmu scena egzekucji była kluczowa, nie było tu miejsca na subtelne niedopowiedzenia.
Dead Man Walking rzeczywiście daleki jest od subtelności. Przekaz jest wyłożony przed widzem jak na tacy. Zakonnica o wielkim sercu, mimo że współczuje rodzicom zamordowanych nastolatków, decyduje się służyć wsparciem duchowym skazanemu przestępcy, ponieważ jako wzór cnót chrześcijańskich ceni każde życie. Amen, chciałoby się napisać. Szkoda tylko, że oglądając głównego bohatera w ckliwej scenie pożegnania z rodziną, ma się stale w pamięci fakt, że jego ofiary nie dostały i nigdy już nie dostaną szansy na takie pożegnanie. Robbins co prawda starał się rozłożyć akcenty w filmie mniej więcej równo po obu stronach, ale to remis ze wskazaniem.
Przed egzekucją słusznie dorobiło się etykietki lewackiego banału – widzowi usilnie wmawia się, że nawet zatwardziały grzesznik ulegnie w końcu kojącej sile przebaczenia. I choć rodzice ofiar w filmie również mają swój – wcale nie słaby – głos, symptomatyczne jest, że osoba, która najmocniej i najciężej zniosła tragedię (matka Waltera Delacroix), prawie nie pojawia się w filmie, podczas gdy spazmującą matkę przestępcy widzimy na ekranie z zadziwiającą częstotliwością.
Po dwudziestu latach od premiery Dead Man Walking jest jedynie przeciętnym filmem o chodliwym temacie.
Kontrowersje wokół kary śmierci nie gasną i nie zgasną, bo niezmiernie trudno jest przekonać którąkolwiek ze stron do zmiany zdania. Ten film tego z pewnością nie uczyni. Zwolennicy najwyższego wymiaru kary nadal będą stawać twardo po stronie ofiar i ich rodzin, przeciwnicy zaś sięgną po inne argumenty niż nagły powrót zbrodniarza na łono Jezusa, zwracając uwagę choćby na wady systemu wymiaru sprawiedliwości (motyw przewodni doskonałego filmu Życie za życie z 2003 roku). Być może widzowie, którzy obejrzą Przed egzekucją po raz pierwszy, będą poruszeni przedstawioną w nim historią. Ci jednak, którzy sięgną po niego ponownie, doznają rozczarowania.