search
REKLAMA
Zestawienie

NAJZABAWNIEJSZE EKRANOWE SCENY ŚMIERCI

Łukasz Budnik

3 lutego 2019

REKLAMA

Śmierć bynajmniej nie kojarzy się jako wydarzenie zabawne i z reguły nie jest tak przedstawiane na ekranie. Przeciwnie – sceny umierania, naturalnego, na skutek wypadku lub z czyjejś ręki, mają nieraz potężną siłę oddziaływania, której efekt zostaje z nami jeszcze długo po seansie (zeszłoroczne Dziedzictwo. Hereditary solidnie potrafiło wstrząsnąć na tym polu). Istnieją od tego wyjątki w postaci tych scen umierania, które zamiast szokować – bawią groteskowym sposobem pożegnania się ze światem, absurdem samego wydarzenia lub po prostu nieudolną realizacją. Poniżej kilka wybranych przykładów z bogatej galerii takich fragmentów.

Co oczywiste, w tekście pojawiają się SPOILERY. 

Zombieland (2009)

Najsłynniejszym fragmentem filmu jest ten, w którym bohaterowie trafiają do posiadłości Billa Murraya w postapokaliptycznym Los Angeles. Aktor nieszczególnie przejmuje się faktem, że świat został opanowany przez zombie, wręcz przeciwnie – robi sobie z tego żarty, wliczając w to udawanie żywego trupa i straszenie w ten sposób innych. To właśnie ten psikus doprowadza go ostatecznie do zguby, gdy zaskoczony bohater Jessego Eisenberga z rozpędu strzela, pewny, że nadciąga prawdziwe zagrożenie. Twórcy filmu nie robią ze śmieci uwielbianego aktora wielkiego dramatu, przeciwnie – wykorzystują fakt jego umierania, aby zaserwować dodatkowy gag (zapytany czego najbardziej w życiu żałuje, Murray odpowiada, że Garfielda – przypomnijmy, że aktor użyczył słynnemu kotu głosu w filmowej wersji jego przygód). Formuła filmu nie wyklucza pojawienia się Murraya w zapowiedzianym na październik sequelu – tym razem jako faktycznego zombie.

Pulp Fiction (1994)

Śmierć nagła i zupełnie przypadkowa, a przy tym zupełnie absurdalna i wywołująca lawinę konsekwencji. Mowa oczywiście o przypadkowym postrzeleniu Marvina, którego na inny świat wysyła Vincent. Wszystko przez wybój, na który wjechał Jules! Tarantino nie skupia się na zgonie Marvina jako takim – nie jest to postać, którą zdążylibyśmy poznać lepiej na przestrzeni filmu, a tym bardziej się z nią związać. Po pierwszym szoku związanym z wyobrażeniem sobie eksplodującej głowy nieszczęśnika w następnych minutach bliżej nam do zaśmiewania się ze znakomitych, ciętych wymian zdań między bohaterami, którzy nerwowo (nie bez powodu – trudno zachować spokój, ociekając cudzą krwią) muszą postanowić, jakie działania powziąć, aby nie kursować po mieście w tak urządzonym samochodzie.

Django (2012)

Jeszcze jeden film Tarantino i kolejne absurdalne zabójstwo, którego ofiarą tym razem pada… sam reżyser, wcielający się w epizodyczną postać zabitą przez Django blisko końcówki filmu. Komizm wynika tu w znacznym stopniu z faktu, że to właśnie Tarantino wciela się w zabitą postać – jest to reżyser na tyle rozpoznawalny, że nikt nie powinien mieć większego trudu ze skojarzeniem, iż to właśnie on krząta się wcześniej na ekranie. Ginie ponadto nagle, zupełnie tak jak jego towarzysze, którzy padają trupem w sekundzie, w której Django dostaje do ręki broń. Różnica jest taka, że Tarantino nie umiera ot tak, ale w eksplozji wywołanej wybuchem dynamitu w torbie na jego ramieniu, nim w ogóle zdąży się do końca zorientować, co tak naprawdę się dzieje.

To już jest koniec (2013)

Choć film Setha Rogena i Evana Goldberga jako całość traktuję w kategorii dobrej rozrywki (nawet jeśli czuję się nieco winny z zaśmiewania się z mało wyrafinowanych żartów rzucanych przez bohaterów), to największą atrakcją pozostaje w nim początkowa scena imprezy w domu Jamesa Franco. Fakt, że aktorzy i celebryci wcielają się w filmie w samych siebie, sprawia, że widz bardziej wsiąka w nastrój zabawy, wyobrażając sobie, że tak w istocie wyglądają hollywoodzkie domówki (w co oczywiście łatwo uwierzyć). Największą komediową atrakcją jest tu Michael Cera, aktor kojarzony z rolami niezręcznych, grzecznych chłopców, na imprezie całkowicie naćpany, szukający guza i zaciągający do łazienki kobiety, aby zaspokajały go oralnie. Gdy światem zaczynają wstrząsać katastrofy, ginie wielu uczestników zabawy, ale nikt w taki sposób jak Cera, który niczym na publicznej egzekucji zostaje nabity na słup. Bawi puenta tej sceny – chwilę przed śmiercią aktor oskarżał innych o zabranie mu telefonu, ten z kolei zaczyna dzwonić, gdy Cera wisi już w powietrzu. „To zawstydzające”, podsumowuje aktor, czyniąc z tego faktu swoje największe wtedy zmartwienie. Priorytety!

Wielka draka w chińskiej dzielnicy (1986)

Słynny film Johna Carpentera z Kurtem Russellem w roli głównej obrazowo pokazuje zgubne skutki nadymania się z wściekłości. Dosłownie. Już podczas walki Jacka (w tej roli właśnie Russell) z Grzmotem dowiadujemy się, że ten drugi ma zdolność powiększania objętości swojego ciała, jednak to, co dzieje się bliżej końcówki filmu, sprawia, że pozostaje nam jedynie przetrzeć oczy ze zdumienia. Na widok swojego martwego przełożonego (zabitego złapanym w powietrzu nożem – to wszystko kwestia refleksu, jak podkreśla Jack), Grzmot wpada w taki gniew, że jego ciało pompuje się niczym balon, by wreszcie wybuchnąć i rozrzucić wokół siebie coś, co wygląda jak kawałki warzyw. Niech o wyjątkowości tego momentu świadczy fakt, że dzięki niemu mogłem w ogóle napisać takie zdanie, jak powyżej.

Łukasz Budnik

Łukasz Budnik

Elblążanin. Docenia zarówno kino nieme, jak i współczesne blockbustery oparte na komiksach. Kocha trylogię "Before" Richarda Linklatera. Syci się nostalgią, lubi fotografować. Prywatnie mąż i ojciec, który z niemałą przyjemnością wprowadza swojego syna w świat popkultury.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA