5 powodów, dla których MATRIX to NAJWAŻNIEJSZY film science fiction w historii kina
Na ekrany kin wszedł w 1999, tuż przed rozpoczęciem nowego milenium. Od tamtego czasu popularność Matrixa nie słabnie. Ostatnie lata są dla produkcji Wachowskich szczególne za sprawą jubileuszu dwudziestolecia premiery oraz zapowiedzi powstania czwartej części serii. Mimo że Matrix na stałe wszedł do popkultury i wydawać by się mogło, zdołaliśmy poznać go dobrze, chciałbym niniejszym tekstem raz jeszcze się nad filmem pochylić, obierając przy tym szczególny kontekst. Ilekroć myślę o Matrixie, ilekroć mu się przyglądam i porównuję z innymi filmami gatunku, tylekroć dochodzi do mnie, że drugiej takiej produkcji science fiction kino nie zrodziło i bardzo możliwe, że już nie zrodzi. Chcąc udowodnić, że Matrix to najważniejsze SF w historii, stoję zatem przed arcytrudnym zadaniem. Gdybym miał wybrać tylko jeden film jako topowego przedstawiciela tego fantastycznego gatunku, wybrałbym właśnie tę produkcję. Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie znajdziecie już w tekście. Jeżeli was przekonam – podzielcie się tym w komentarzu, jeśli tego nie zrobię – zróbcie to samo.
Pomysł
To, co wpływa na wyjątkowość Matrixa, wiąże się zarówno z tym, na jakim pomyśle została oparta fabuła, jak i z tym, jak ów pomysł został zaprezentowany.
Nie będzie to historia oryginalności. Choć Matrix tworzy pozór wyjątkowości, to jednak pomysły, na których został ugruntowany, przewijały się już w kinie i popkulturze z lepszym lub gorszym skutkiem. Swego czasu Grant Morrison, twórca komiksu The Invisibles (Niewidzialni), oskarżył siostry Wachowskie (wówczas nazywane braćmi) o plagiat. Jego zdaniem Matrix kropka w kropkę przypomina jego dzieło. Fani SF doszukują się z kolei podobieństw Matrixa do kultowego anime, Ghost in The Shell, a także innej kultowej pozycji, Mrocznego miasta. Słychać tu też echa Terminatora. I rzeczywiście widać w pojedynczych scenach i rozwiązaniach fabularnych, że Wachowskie musiały te produkcje widzieć. Nie bardzo jednak wiem, czego ma to dowodzić.
Kultura popularna od lat powtarza swoje mity. To taki kocioł, w którym nieustanie mieszają się rozpoznawalne motywy fabularne, archetypy, toposy i inne wzorce, po to, by w odpowiednim momencie wypłynąć na wierzch, tworząc kolejną porcję dobrego dania. Matrix jest wynikiem procesu, który rozpoczął się mniej więcej w latach 80., czyli w momencie, gdy William Gibson stworzył Neuromancera, książkę traktowaną jako początek podgatunku SF zwanego cyberpunkiem, wyrażającego technologiczne lęki. Za sprawą postępującej komputeryzacji życia codziennego, równocześnie z fascynacją jutrem, zaczęto się o to jutro najzwyczajniej bać. Cyberpunkowe filmy, takie jak Terminator, Dziwne dni czy wspomniany Ghost in the Shell, łączy jedno – wniosek, jakoby sztuczna inteligencja i idąca z nią w parze wirtualna rzeczywistość, będące wynikiem rozwoju technologicznego, miały być zagrożeniem nie tylko dla suwerenności człowieka, ale także dla jego życia.
Matrix jest zatem jedynie finalnym etapem tego procesu. To, na co jednak powinniśmy zwracać uwagę podczas rozpatrywania konceptu, na którym rozpisano scenariusz, to innowacyjny sposób, w jaki tradycje SF zostały zaprezentowane. Bardzo symptomatyczne jest w Matrixie to, że wymyka się jasnym klasyfikacjom. Przewijają się w nim elementy zarówno wspomnianego cyberpunku, jak i postapokalipsy, ale myślę, że przede wszystkim jest nowatorską trawestacją Alicji w krainie czarów, wykorzystującą hipotezę symulacji do balansowania wraz z widzem na granicy jawy i snu.
Uniwersalność
Podobne wpisy
Jednak by trafić do mas, nie można mówić trudnym językiem. Wiele ambitnych SF przegrało walkę o długowieczność chociażby dlatego, że w sposobie, w jakim twórca komunikował się z widzem, dało się wyczuć nadęcie. Wachowskie włączyły zawór bezpieczeństwa, opierając fabułę filmu na sprawdzonym i bardzo dobrze ugruntowanym w popkulturze schemacie.
Pan Anderson jest nikim. Jako pracownik korporacji stanowi tylko trybik wielkiej struktury, która w żaden sposób nie zauważa jego wysiłku. Po godzinach jednak przyjmuje nową, wygodniejszą dla niego tożsamość, stając się hakerem Neo. Wkrótce jego szary żywot ma się kompletnie zmienić za sprawą poznania niejakiego Morfeusza. Właśnie wtedy zaczyna się moment przełomowy dla Neo, rozpoczynający dążenie do stania się bohaterem. Od zera do bohatera to schemat, którego założenie zrozumie każdy. Jego celem jest ukazanie, że bez względu na beznadzieję sytuacji, w której się znajdujemy, każdy moment jest dobry na odwrócenie niekorzystnej dla nas koniunktury, każdy moment jest dobry na wewnętrzną zmianę i stanie się kimś lepszym, prawdziwszym. Uniwersalizm jest atutem Matrixa pod tym względem, że pomimo faktu, iż jest to film o bardzo złożonej, wielowarstwowej treści, każdy w tej przygodzie zdoła się odnaleźć. Czy nie śnimy bowiem o wielkości?
Niech w określeniu uniwersalność kryje się także transparentność przekazu. Matrixowi udało się coś, co w kinie rozrywkowym nie jest codziennością. Nie jest filmem ambitnym, ale zawiera w sobie bardzo ambitne treści, bo tyczące się ludzkiej egzystencji, etyki, duchowości, technologii, kultury. Nie jest też typowym kinem rozrywkowym, bo dające uciechę sceny akcji znajdują bardzo istotne uzasadnienie w fabule, niosąc ukryty przekaz. Nawet ta kapitalna (moja ulubiona) scena pojedynku Neo z Morfeuszem w dojo, w ramach lekcji sztuk walki, z pozoru wprowadzona dla efektu, niesie w sobie istotny przekaz prowadzenia bohatera po kolejnych etapach wtajemniczenia. Matrix godzi zatem zasadę, że można być mądrym kinem i nie nudzić oraz być wybitnie efektownym kinem, będąc jednocześnie kinem niegłupim. Udało mu się dokładnie to, co niestety nie udało się Kubrickowi w 2001: Odysei Kosmicznej – w tym przypadku to kino wybitne, ale tak szalenie wymagające, że jednocześnie stawiające między nadawcą a dziełem niewidzialną barierę, przez którą tylko wybrani mogą się przebić.
Symbolika
Matrix to bogactwo przeróżnych znaczeń. Religie i filozofie, chrześcijaństwo i buddyzm, mesjanizm i reinkarnacja. Przypieczętujmy to postmodernizmem i otrzymamy zestawienie symboli, jakiego popkultura nie znała.
Ostatnio głośno było o metaforycznym przesłaniu Matrixa za sprawą deklaracji jego twórczyni. Mówi się bowiem, że ta cała przemiana bohatera, wyjście z cienia i odnalezienie prawdy to nic innego jak opowieść o ukrywaniu przez Wachowskie swej prawdziwej tożsamości płciowej i finalne uwolnienie z ciężaru, wynikającego z życia w fałszu i ukryciu. Zauważyłem to już, zanim przyznała to sama reżyserka. Śmiem twierdzić, że to tylko jedna z wielu dróg interpretacji tego dzieła, co przemawia za jego wyjątkowością.
Swego czasu, recenzując Matrixa, napisałem, że gdyby Platon wiedział, w jaki sposób jego koncepcja jaskini zostanie wieki później twórczo zaaranżowana na potrzeby widowiska SF, z pewnością byłby z tego dumny. Mój ogromny podziw budzi w Matrixie przede wszystkim to, jak mocno ugruntowany jest on w filozofii. Dodajmy, różnego rodzaju, bo przebijają się tu elementy starożytnych koncepcji filozoficznych (jaskinia Platona), mitologii (imiona postaci), chrześcijaństwa (motyw wybrańca), buddyzmu (reinkarnacja) i w końcu postmodernizmu (Symulakry i Symulacja).
To wszystko sprawia, że Matrix, niczym świat, o którym opowiada, dzieli się na dwie płaszczyzny odbioru. Jedna zakłada czyste widowisko, stanowiące ucztę dla zmysłów, drugie z kolei jest już związane z ogromem metafor, kryjących się w treści. Ci, którzy odbierają Matrix tylko jako film akcji, to zarazem ci, którzy woleli niebieską pigułkę, decydując się na iluzję i zapomnienie. Czerwona pigułka przeznaczona jest zatem dla tych, których ciekawi, jak głęboko sięga królicza nora. Wachowskie zdołały zadowolić pod tym względem każdego, Matrix to iście new age’owe doznanie, gdyż miesza różne nurty filozoficzne, podpierając je nieśmiertelnym motywem fabularnym.
Dlaczego jest to tak istotne? To trochę pytanie o to, czy ważne filmy dla historii gatunku oraz kina to te, które powinny być mądre, które powinny nieść za sobą coś więcej niż obietnicę eskapizmu. Jestem zdania, że tak. Jeden z powodów, dla których taki, dajmy na to, Avatar nigdy nie osiągnie statutu Matrixa, jest to, że jego fabuła wypada w porównaniu do dzieła z 1999 tak, jak niezobowiązujący komiks do czytania w toalecie wypada w porównaniu do Biblii.