5 najlepszych ról EMMY WATSON. Nie tylko z różdżką jej do twarzy
I gdy już wydawało się, że seria Harry Potter pochłonęła cały jej młodzieńczy entuzjazm do grania postaci charakterystycznych, zjawił się Darren Aronofsky, rozpoczynając zupełnie inną opowieść w jej karierze. Chociaż więc rola w Noem: Wybranym przez Boga nie zmieściła się w tym zestawieniu, warto o niej pamiętać jako o zrealizowanej szansie Emmy Watson do wyrwania się spod władzy kultowej już wśród młodych, czarodziejskiej postaci Hermiony Granger. To całkiem zrozumiałe, że ta właśnie rola dała jej szansę zaistnienia, bo jest jedną z lepszych. Stworzyła jednak również niebezpieczeństwo wytworzenia u widzów tak silnego skojarzenia z fikcyjną bohaterką, że jakakolwiek inna rola już nigdy go nie przeważy. Trzeba było więc w końcu wyrwać się z tej szufladki. Wielu aktorów ciągle nie potrafi, np. Elijah Wood.
Hermiona Granger, seria Harry Potter (2001–2011)
Podobne wpisy
Z początku nie pałałem do niej sympatią, zresztą pewnie jak większość uczniów Hogwartu. Hermiona była typową przemądrzałą kujonką, która za wszelką cenę chciała udowodnić, że mugolaki (czarodzieje mający niemagicznych rodziców) również nadają się do studiowania magii z dobrym, a nawet mistrzowskim wynikiem. Z czasem twórcy zorientowali się, że z łatwością mogą przegiąć, a niechęć do Hermiony zakorzeni się w widzach zbyt głęboko, dlatego nieco osłabili dominację kujoństwa w jej postaci. Emma Watson zaczęła więc dojrzewać wraz z historią J.K. Rowling i zaskarbiać sobie coraz większą rzeszę fanów. Również mnie ujęła na tyle, że nie wyobrażam sobie bez niej serii Harry Potter. Niewątpliwie jest to jedna z najlepszych ról Watson, z ewidentnym potencjałem liberalnym i feministycznym zarysowanymi bez patosu i z klasą, a z drugiej strony, jak wspominałem wcześniej, niesamowicie szufladkująca jej aktorską karierę. Szczerze wątpiłem, czy Emma posiada na tyle silną osobowość artystyczną, by zrzucić z siebie piętno nastoletniej czarodziejki. Okazuje się, że potrafiła zmienić się w zupełnie inne charaktery, które również zapadają w pamięci, na co dowodem są poniższe role. Oby tak dalej, panno Granger.
Bella, Piękna i bestia (2017), reż. Bill Condon
Nie przeczę, że Disney potrafi robić piękne bajki dla dzieci – ich remaki także. Jako dziecko czekałem na nie z utęsknieniem. Dzisiaj już tak nie pałam entuzjazmem do wyczynów Disneya, zwłaszcza po tym, jak sprawnie zaorał sagę George’a Lucasa, czyniąc z niej jarmarczną rozrywkę nastawioną na zbijanie majątku na wszystkim, na czym tylko można. Wracając jednak do jaśniejszej strony mocy Disneya, jej mocnym reprezentantem jest właśnie Piękna i bestia, też dochodowa historia, jednak w przeciwieństwie do Gwiezdnych wojen ze swojej natury na wskroś disnejowska. Nawet już nie liczę, która to wersja, ale ważne, że udana, mądrze romantyczna i znakomicie zagrana. Zasługa to świetnej obsady, bo i Kevin Kline, i Luke Evans tworzą wciągające każdego, niezależnie od wieku, tło dla relacji Bestii (Dan Stevens) i Belli (Emma Watson). Obawiałem się, że rola Emmy będzie przesłodzona i przez to stanie się tandetna, jednak nawet gdy śpiewa, jej aktorskie emploi nie przyćmiewa tak w popkulturze znanego charakteru postaci Belli. I chociaż czasami Emma Watson wygląda na bajkowych połoninach jak szwajcarska dzierlatka gotowa do wieczornego ubijania masła, to jej powrót po latach do magicznego świata nie wypada ani Potterowsko, ani Hermionowato, ale na jej indywidualny sposób Watsonowsko.