5 najlepszych ról EMMY WATSON. Nie tylko z różdżką jej do twarzy
Mae, Krąg (2017), reż. James Ponsoldt
Podobne wpisy
Zanik indywidualności na rzecz instytucji – wiele filmów go pokazywało, rzadko który jednak tak sugestywnie od strony korporacyjnej, w sumie pokojowej, a jednak równie niszczącej jak totalitaryzm, tyle że wolniej i subtelniejszymi metodami, bo wpływający na wolną wolę człowieka poprzez udawane przyjemności dnia codziennego. Wszystko jest podporządkowane zasadzie, że „kiedy nas obserwują, zachowujemy się lepiej”. Zastanawiałem się, czy Emma Watson pasuje do tego nieco dystopijnego świata korporacji, podczas gdy większość pamięta ją jako machająca magiczną różdżką nastolatkę. Pasuje, bo jest młoda, czuć w niej zapał do działania, na którym korporacje bazują i żerują oraz ma odwagę najpierw popełnić błędy, a później je naprawić, sprzeciwiając się nawet szefowi. Dlaczego o tym piszę? Bo w dzisiejszych czasach zaczynam mieć wrażenie, że powiedzenie NIE pryncypałowi równa się skokowi z mostu Golden Gate albo wyzwaniu kogoś na pojedynek z gwarancją sromotnej przegranej z szablą wystającą z bebechów. Dlatego mimo że produkcja Jamesa Ponsoldta cierpi na mnóstwo realizacyjnych i scenariuszowych bolączek, Emma Watson niesie ten film na swoich barkach z ważnym przekazem, jak wielbłąd ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, które zresztą współprodukowały Krąg. Cóż za ironia, przecież to kraj o wątpliwych tradycjach demokratycznych, będący jednocześnie siedzibą mnóstwa zachodnich korporacji. A może właśnie jest to dowód na to, że demokracja jest dobrą mistyfikacją totalitaryzmu. Zastanówcie się nad tym któregoś wieczora, między nagrywaniem, co akurat jecie, a robieniem sobie podrasowanego selfiaczka na sedesie.
Angela Gray, Regression (2015), reż. Alejandro Amenábar
Rok 2015 był chyba najlepszy artystycznie dla Emmy Watson po zakończeniu sagi o Harrym Potterze. Mam na myśl wieńczące to zestawienie Kolonię oraz Regresję. Obydwie te role wymagały skupienia, powagi i umiejętności aktorskiego odnalezienia się w sytuacjach fikcyjnie niecodziennych. Emma Watson miała już doświadczenie, i to niemałe, wyniesione z wieloletniego uczęszczania do specyficznej szkoły dla czarodziejów. Wystarczyło tylko magię zamienić na mroczną stronę ludzkiej osobowości zakropionej seksualnymi zboczeniami, satanizmem, mozolnym samoodkrywaniem własnych wstydliwych tajemnic i tego, jak bardzo można być złym. W roli Angeli Gray Emma Watson przypomniała mi żeńską wersję Paula Dano, który w Aż poleje się krew wcielił się w lokalnego przywódcę wspólnoty religijnej. Zarówno u Dano, jak i u Watson niewinna powierzchowność skrywa nieokiełznane pokłady brutalności i społecznego wyrachowania. Jeśli więc ktoś obawia się, że delikatność i szarość urody Emmy może przeszkadzać jej w odgrywaniu skrzywionych psychicznie bohaterek, nic bardziej mylnego. Jest zupełnie odwrotnie. Właśnie owe cechy predestynują aktorkę do wszelkich dwulicowych układów.
Lena, Kolonia (2015), reż. Florian Gallenberger
Jeśli tylko Emma Watson nie ma wokół siebie kobiet, wypada na tle mężczyzn świetnie. Piję tu rzecz jasna do Małych kobietek, na które zmarnowała aktorski czas. Saoirse Ronan zdominowała ją, podobnie jak sztuczne barwniki i aromaty rozgniotły na miazgę prawdziwe owoce w dzisiejszych lodach z supermarketu. A poza tym to zadziwiające, jak bardzo jest seksi, kiedy mówi, że utnie swojemu facetowi jaja. W Kolonii powierzono jej rolę pozornie drugoplanową, jednak jak wiemy z historii powszechnej, to nieraz kobiety musiały przyjąć na siebie rolę bohaterek w prozaicznym życiu, gdy ich mężczyźni woleli umierać za idee. Główna kobieca bohaterka Kolonii, w sumie zwykła stewardesa, kierowana wyłącznie miłością, a nie politycznymi ideami, musi zmierzyć się z totalitarną, społeczną utopią Pinochetystów nasiąkniętą złośliwym Bogiem i równie morderczym co on wynaturzeniem. Jak łatwo się domyślić, tak naprawdę obydwie te siły są czysto ludzkie, tym jednak trudniej je pokonać, a musi to zrobić kobieta. A może tylko kobieta potrafi? Zdominowane przez męskie archetypy kino współczesności oszczędza nam takich ról, bo płeć żeńska jest przecież wyłącznie do dawania miłości, a nie kwestionowania nienawiści wobec nich u mężczyzn. Brzmi sekciarsko, jak w filmowej kolonii? Na tym opiera się nasza biała kultura, a wyrzucamy innym nacjom, że nie znają demokracji. Symbolizm mało znanej polskim widzom Kolonii powinien być częścią filmoznawczego kanonu, jeśli ktoś ma zamiar aspirować do miana intelektualisty. Mało tego, rolę Leny zagrała w produkcji była Hermiona Granger. To brzmi jeszcze egzotyczniej. A gdy napiszę, że wypadła poruszająco, uwierzycie? A gdy wspomnę jeszcze, że nasi polscy wielbiciele Pinocheta z prawilnych grządek zapewne nie znają tej produkcji, uznacie to za oczywiste? Bo to film po amerykańsku kliszowy, ale mimo licznych naiwności, zwłaszcza dzisiaj, dla nas, uświadamiający i ważny.