ŻENUJĄCE sceny, które na szczęście zostały usunięte z filmów SCIENCE FICTION
Pawianokot, „Mucha”, 1986, reż. David Cronenberg
Jedno jest pewne – pawianów i kotów nie powinno się ze sobą parować genetycznie, bo mogą wyjść z tego bardzo agresywne stworzenia. Przekonuje się o tym pan Mucha. Scena z pozbawianiem życia pawianokota wygląda dość żenująco, jak z taniego horroru, a przecież produkcja Cronenberga jest poważnym, strasznym filmem. Lepiej więc, że jej zabrakło.
Każdy może być Spider-Manem, „Spider-Man 2”, 2004, reż. Sam Raimi
Scena dość creepy. Na kilka tygodni przed premierą Spider-Mana 3 w 2007 roku Sony Pictures pokusiło się o ryzykowny krok i wydało Spider-Mana 2.1, rozszerzoną wersję poprzedniego filmu z dodatkowym materiałem filmowym i usuniętymi scenami. Niektóre z nich są całkiem ciekawe, niektóre nie mają w ogóle znaczenia, natomiast jest wśród nich dość żenujący rodzynek. Jest to scena wycięta z kinowej wersji, ale przywrócona w rozszerzonej. W kulminacyjnym momencie filmu Peter Parker zrezygnował z bycia Spider-Manem i wyrzucił swój kostium do kosza. Ostatecznie kostium trafił do biura Daily Bugle, a J. Jonah Jameson z dumą powiesił go na swojej ścianie, ostatecznie twierdząc, że odniósł zwycięstwo w swojej nieuzasadnionej krucjacie przeciwko superbohaterowi. Obsesja Jamesona przybrała jednak dziwny obrót w usuniętej scenie, w której sam założył kostium i zaczął przybierać osobliwe pozy. Trzeba przyznać, że J.K. Simmons całkiem interesująco prezentował się w trykocie, choć jest to tak dziwaczna scena, że prawdopodobnie lepiej, że nie trafiła do ostatecznej wersji kinowej filmu.
Reklama terminatorów, „Terminator 3: Bunt maszyn”, 2003, reż. Jonathan Mostow
Tego nie da się odzobaczyć. Cała historia Terminatora jako postaci gdzieś znika, staje się wręcz prostacko naiwna. Okazuje się, że Terminator miał protoplastę. Jest nim starszy sierżant William Candy, członek Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych, specjalista w dziedzinie kontroli bojowej, operacji specjalnych oraz kontroli ruchu lotniczego w surowych, trudnych środowiskach. Jest modelowym żołnierzem z reklamy. Ma dziwny akcent i dziwnie się uśmiecha. Dobrze, że ta scena z reklamą Terminatora została usunięta.
Być człowiekiem, „Coś”, 1982, reż. John Carpenter
Czas daje coś takiego jak dystans, a więc dzisiaj mi już niezbyt zależy na zamkniętych lub otwartych zakończeniach filmów, bo i tak w głowie je w końcu zamykamy, podobnie jak w przypadku Coś. Pamiętamy, że po przeżyciu bitwy w bunkrze MacReady (Kurt Russell) i Childs (Keith David) siedzą razem przez chwilę, przymarzając z lekka i gapiąc się w ogień. Jest jasne, że mogą nie przeżyć nocy ze względu na mróz, niezależnie od tego, czy są ludźmi, czy obcymi. Muszą więc współpracować, a gdy sytuacja stanie się bezpieczniejsza, obca forma życia znów zaatakuje. Na tym polega przetrwanie. Obaj bohaterowie podejrzewają, że jeden z nich może być potworem. Czy obaj są bezpieczni, czy też jeden z nich skazany jest na makabryczny los? Carpenter pozostawił tę kwestię nierozwiązaną, co jest odważnym wyborem zakończenia filmu i jednym z powodów, dla których fani wciąż powracają do oglądania Coś. Ciekawie jest przecież szukać wskazówek, które sugerują, czy któraś z postaci jest naprawdę potworem. Ciekawie jest jednak również w tym przypadku dostać rozwiązanie, co już kiedyś było, więc to żadna tajemnica. Zresztą sam Carpenter zaprezentował je w wersji tv swojego filmu. Dla wielu jednak będzie to żenujące, banalne zakończenie wspaniałej opowieści.
W usuniętej sekwencji MacReady zostaje uratowany i trafia do innego ośrodka badawczego na badanie krwi. Wyniki testu potwierdzają, że jest człowiekiem. Bezpieczne, szczęśliwe zakończenie byłoby jednak całkowicie sprzeczne z oryginalną wizją Carpentera. Dziwne byłoby również zakończenie filmu w tak optymistycznym tonie, ponieważ Carpenter nigdy nie był zainteresowany robieniem wszystkiego, by zadowolić publiczność. Tutaj tego nie zrobił oficjalnie w kinie, ale nakręcił w sumie trzy alternatywne wersje finału Coś. Film mógł skończyć się jeszcze ucieczką obcego pod postacią psa oraz zaraz po eksplozji. Wtedy byśmy nie wiedzieli, co się stało z Childsem.
Duet stulecia, „Pogromcy duchów”, 1984, reż. Ivan Reitman
Trudno wytłumaczyć sens nakręcenia tej sceny. W każdym razie myślę, że nie zepsułaby potencjalnej kultowości Pogromców duchów. Dziwne jest jednak to, że ta scena nie ma absolutnie żadnego sensu ani powiązania, nawet w zestawieniu z najbardziej bezsensownymi wybrykami bohaterów. Tak więc, w pewnym momencie następuje cięcie, a film przechodzi do dwóch bezdomnych facetów prowadzących dyskusję. Potem wpada na nich postać nieporadnego księgowego grana przez Ricka Moranisa. Dwóch bezdomnych jest granych przez Billa Murraya i Dana Aykroyda. Tak, dwóch głównych aktorów w filmie, w niewytłumaczalny i zbędny sposób zagrało podwójne role. I nie są to kreacje cokolwiek mówiące; po prostu aktorom zachciało się zagrać bezdomnych.