search
REKLAMA
Zestawienie

ZAPOMNIANE filmy fantasy z lat 90.

Fantasy to nie tylko magia i miecz.

Odys Korczyński

5 kwietnia 2023

REKLAMA

„Władca księgi”, 1994, reż. Joe Johnston, Pixote Hunt

Tego rodzaju kino zwykle klasyfikowane jest jako tzw. produkt familijny, który w założeniu powinien ściągać na kanapę przed telewizorem dorosłych i dzieci. W praktyce jednak tego typu produkcje oglądają zwykle dzieci, a szkoda. Na małej popularności Władcy księgi mogła zaważyć jego forma, to znaczy film aktorski połączony z filmem animowanym. Gdyby tak zrealizować aktorsko część rysunkową dostalibyśmy oszałamiającą wizualnie superprodukcję. Wejście w animację było więc dużą oszczędnością, ale film stracił przez do dorosłych odbiorców. Oglądałem go ostatnim razem dawno, co najmniej 20 lat temu. Wróciłem na potrzeby tego zestawienia i zdziwiłem się, jak brakuje mi w filmach animowanych, kierowanych głównie do dzieci, właśnie takiego podejścia do bajki, którą zobaczyłem we Władcy księgi. Wciąż mam jednak nadzieję, że ktoś zdecyduje się na zrobienie remake’u tej historii, tym razem w pełni aktorskiej.

„Między piekłem a niebem”, 1998, reż. Vincent Ward

Robin Williams jest aktorem często wspominanym i ze względu na swój talent, i problemy psychiczne, które stały w sprzeczności z aktorskim, pełnym energii obrazem, jaki ten wielki artysta pozostawił w umysłach widzów. Filmy z udziałem Williamsa również są często wspominane i powtarzane, ale akurat nie ten. Przez całą moją przygodę z kinem widziałem tę produkcję kilka razy i zawsze poruszała mnie w niej jej ckliwość i symboliczna naiwność w prezentacji metafory piekła i nieba. Wydaje mi się, że miłośnicy fantasy wyrośli już dawno z tak dziecięcego, upersonifikowanego widzenia symboliki religijnej, jak ta zaprezentowana w Między piekłem a niebem, oraz przede wszystkim postrzegania w tym świecie ludzi, którzy są samobójcami. Niepopularność i zapomnienie tej produkcji w portfolio Robina Williamsa wynika więc z jednej strony z emocjonalnego patosu, którym film ocieka, a z drugiej owej prostackości w interpretowaniu religijnego świata nadprzyrodzonego. Jednym słowem, dobrze, że ten produktu chrześcijańskiego fantasy został gdzieś w przeszłości kinematografii bez sukcesu.

„Odyseja”, 1997, reż. Andriej Konczałowski

Nieoczekiwanie Hallmark zrobił superprodukcję z zaskakującym rozmachem jak na tę kameralną, kablową, tanio-rozrywkową firmę producencką. W produkcji zgromadzili się znani aktorzy, jak na epopeję przystało. Reżyserem i scenarzystą został Andriej Konczałowski, co wielu widzom nie pozwoliło uwierzyć w ten film. Może dlatego, że reżyser nie miał wielkiego doświadczenia w reżyserii antycznych historii. Nikt jednak, kto odważy się na obejrzenie tej 3-godzinnej epopei, nie pożałuje. Historia Odyseusza przedstawiona jest interesująco, sensacyjnie, dramatycznie i nie bez licznych odniesień do starożytnej filozofii, czego np. zabrakło w znanej i powtarzanej w telewizji regularnie Troi. Nie wiedzieć czemu, historia Odysa leży gdzieś pozostawiona w ciemnym kącie. Sądzę, że duża część widzów, którzy lubią tego typu kino, nawet nie zdaje sobie sprawy, że Odysa tak sugestywnie i dziko zagrał także już nieco zapomniany Armand Assante. Mnie pozostaje tylko zachęcić każdego, kto jeszcze nie widział opowieści o moim imienniku, do obejrzenia tej produkcji. Elementów fantasy z pewnością w niej nie zabraknie, chociaż wyraźnie oszczędzano na efektach specjalnych.

„Cud na 34. ulicy”, 1994, reż. Les Mayfield

Może nie wszyscy wiedzą, zwłaszcza młodsze pokolenie, ale jest to remake filmu z 1947 roku w reżyserii George’a Seatona, twórcy może niektórym miłośnikom starego kina znanego z Dziewczyny z prowincji. Remake wyreżyserował Les Mayfield (m.in. Flubber), specjalista od kina familijnego, komediowego i generalnie lekkiego, z nutą moralizatorstwa. Nie inaczej jest z Cudem na 34. ulicy. Nie ma sensu rozstrzygać, która z wersji historii jest lepsza. Każda ma charakterystyczne cechy swoich czasów i nie wychodzi poza pewien kanon symboliki dostępnej w recepcji danego momentu dziejowego historii kina. Obydwa filmy łączy tematyka magii związanej z istnieniem świętego Mikołaja, w którego gdzieś w głębi siebie chcą wierzyć nawet dorośli. Produkcje łączy jeszcze coś ważnego – filmy te nie mogą się przebić przez świąteczne ramówki większości programów telewizyjnych dostępnych na naszym medialnym rynku. Trudno stwierdzić, dlaczego tak jest. Może z powodu zbytniej obyczajowości, moralizatorstwa. Warto tę produkcję znać i w czas świąt przypomnieć sobie, na czym polega humanizm, niezależnie od religijnej proweniencji.

„Miasteczko Pleasantville”, 1998, reż. Gary Ross

Igrzyska śmierci to z pewnością najbardziej znany filmy Gary’ego Rossa, chociaż mimo tego jestem pewien, że pozostaje on twórcą zupełnie nieznanym widzom. Wyreżyserował zaledwie kilka filmów, napisał nieco więcej scenariuszy i to wszystko. W tej chwili ma 66 lat, więc zostało mu jeszcze trochę czasu na nadrobienie kilku oczek, żeby chociaż dociągnąć w byciu reżyserem do liczby dwucyfrowej. Co do zaś Miasteczka Pleasantville, film dostał nawet 3 nominacje do Oscara oraz udało mu się zdobyć dwa Saturny, a mimo tego, kosztując 60 milionów dolarów, zarobił 49. Coś musiało widzom nie zagrać. Może te lata 50., do których przenieśli się główni bohaterowie? Może gdyby osadzić ich w niedalekiej przyszłości i następnie przenieść do lat 30. efekt byłby lepszy? Niemniej format przedstawienia tego przeniesienia wygląda interesująco. Jak widać, fantasy nie musi być okraszone mieczem, smokami i rzucaniem efektownych zaklęć. Wystarczy połączyć kolorowych bohaterów z tymi dosłownie monochromatycznymi.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA