ROBIN WILLIAMS: W MOJEJ GŁOWIE. Portret tragikomiczny
Robin Williams wielkim komikiem był i basta. O jego talencie komediowym można by pisać wielotomowe rozprawy, a i tak trudno byłoby tym ogromem słów objąć całość humorystycznego geniuszu tego człowieka. Wraz ze śmiercią Williamsa umarła nie tylko część zbiorowego ducha stand-upu, ale sztuki rozśmieszania w ogóle. Nie dziwne więc, że kilka lat po jego śmierci ktoś – a dokładniej pani reżyser Marina Zenovich do spółki z producentem Alexem Gibneyem – postanowił nakręcić Robin Williams: W mojej głowie i pokazać na ekranie fenomen tego człowieka. Fenomen, który przekraczał granice sceny i ekranu.
On nie był śmieszny – on BYŁ ŚMIECHEM. Nie rozbawiał – BYŁ ZABAWĄ. Robin Williams był istnym komediowym żywiołem nie tylko w pracy, ale i poza nią – zarejestrowane na potrzeby filmu wypowiedzi licznych współpracowników tylko podkreślają wyjątkowość osobowości Williamsa. W dokumencie Zenovich najważniejszą stałą jest nieskończona energia głównego bohatera – dziś powiedzielibyśmy zapewne, że Robin był wzorcowym przykładem zaawansowanego ADHD, wtedy wszyscy byli po prostu pod wielkim wrażeniem jego witalności. Na scenie komediowej pojawił się nagle i natychmiast zagarnął ją dla siebie – nie dlatego, że był chciwy, ale dlatego, że był tak dobry. We W mojej głowie peany na cześć komediowego geniuszu Williamsa wygłaszają takie postacie, jak Steve Martin, David Letterman czy Whoopi Goldberg, a wisienką na torcie są wspaniałe komplementy z ust Erica Idle’a, członka legendarnej grupy Monty Python i dozgonnego przyjaciela Robina. Pierwsza część filmu Zenovich – podobnie jak wiele innych dokumentów biograficznych – jest zapisem drogi na szczyt i swoistą laurką. Tym razem jednak te wszystkie komplementy wypadają niezwykle wiarygodnie – podobnie zresztą jak i te smutniejsze, pełne niepokoju słowa, które padają później.
Podobne wpisy
Williams bowiem – o czym większość widzów nie wiedziała – przez wiele lat był uzależniony od narkotyków, które stopniowo go wyniszczały. Dopiero śmierć słynnego przyjaciela-narkomana sprawiła, że się otrząsnął – na pewien czas. W późniejszych latach jego życia owładnął nim bowiem pociąg do alkoholu. Ten przezabawny, potrafiący rozśmieszyć umarlaka mistrz komedii w głębi duszy był człowiekiem o bardzo kruchej osobowości. Choć w jego życiu nie było momentów, które zwykle pojawiają się w biografiach sław jako powody depresji czy załamań nerwowych, Williams nie był w gruncie rzeczy człowiekiem szczęśliwym – i ta pogoń za szczęściem i spełnieniem legła u podstaw historii opowiedzianej we W mojej głowie. Film Zenovich jest prawdziwym studium czegoś, co można by określić “sukcesem bez sukcesu” – choć na Robina zewsząd spływały pochwały, splendor i szacunek, choć miał trzy żony i gromadkę dzieci, choć zawładnął zarówno sceną, jak i ekranem, nigdy nie zaznał spokoju. Nigdy nie musiał walczyć z przeciwnościami losu, a jednak toczył nieustanną walkę – z samym sobą.
Robin Williams: W mojej głowie nie jest rewolucyjnym dokumentem, ale jest niezbędny do tego, by w pełni zrozumieć postać jednego z najgenialniejszych komików w historii współczesnej sztuki komediowej. Ale też jest to dokument, który przybliża zwykłemu śmiertelnikowi specyfikę życia na świeczniku, w prawdziwym oku cyklonu show-biznesu, gdzie zasada “więcej, lepiej, szybciej” jest jednym z najważniejszych przykazań. W mojej głowie pozostawia widza z uczuciem przygnębienia, ale też przeogromną ochotą, by przez kilka dni nie robić nic poza oglądaniem Robina Williamsa w każdej możliwej postaci. I tylko świadomość, że już nigdy nie zobaczy się go na żywo, że nigdy już nie obejrzy się nowego filmu z jego udziałem, jakoś nie daje spokoju…