search
REKLAMA
Seriale TV

ZABÓJSTWO VERSACE: AMERICAN CRIME STORY. Gej morduje czulej?

Jakub Piwoński

20 lutego 2019

REKLAMA

Dzisiejsi twórcy filmowi nie mają łatwo. Nieustannie w wątpliwość podawana jest szczerość ich intencji. W dobie poprawności politycznej niemal każda fabuła podejmująca np. problematykę mniejszości seksualnej jest bacznie lustrowana przez widownię, obawiającą się tworzenia filmu pod publiczkę. Tak było chociażby z Moonlight, który bez względu na swoją wartość artystyczną po latach i tak zostanie zapamiętany jako film o czarnym geju.

Za sprawą zdobytych Złotych Globów, a dokładniej, nagrody za najlepszy serial limitowany oraz nagrody aktorskiej, ostatnio ponownie zrobiło się głośno o produkcji telewizji Fox zatytułowanej Zabójstwo Versace: American Crime Story. Zadziałał temat czy górę wzięła faktyczna jakość? Czy kolejny sezon antologicznego tworu autorstwa Ryana Murphy’ego powinien zostać sprowadzony do poziomu historii jednego, wybitnego geja, który poniósł śmierć z ręki drugiego, oszalałego geja? Przy całej swojej ostrożności w podejściu do tego rodzaju tematyki muszę stanowczo powiedzieć, że takie określanie tej produkcji byłoby dla niej dalece krzywdzące.

Owszem nie mam zamiaru udowadniać czegoś, czego udowodnić się nie da. Że Zabójstwo Versace nie wykorzystuje swojej tematyki do zwrócenia uwagi na problematykę uprzedzenia i stygmatyzacji osób homoseksualnych. Bo wykorzystuje i to w sposób czytelny. Cały sęk tkwi jednak w tym, że robi to jednocześnie niezwykle intrygująco, świeżo, a co najważniejsze, sprzedaje przy tym wartość dodaną, jaką jest wybitna kreacja aktorska.

Wychwalając drugi sezon antologii American Crime Story, zacznę od narracji. Twórcy postanowili podejść nietuzinkowo do fabuły, której głównym założeniem było pokazanie, co tak naprawdę doprowadziło do zabójstwa słynnego włoskiego projektanta mody. Zabójstwa, do którego doszło latem 1997, a którego dopuścił się Andrew Cunanan – seryjny morderca – mający obsesje na punkcie Versacego. Wydawać by się mogło, że twórcy pójdą sprawdzoną ścieżką, zaczynając od pokazania szczegółów życia włoskiego projektanta, w tym jego drogi do sukcesu, i przerwą to niespodziewanym morderstwem, przechodząc w końcu do konsekwencji owej zbrodni. Nic bardziej mylnego. Chronologia wydarzeń została odwrócona o sto osiemdziesiąt stopni. Do zabójstwa dochodzi już w pierwszym odcinku, a każdy kolejny cofa historię aż do momentu dzieciństwa bohaterów.

A kim są bohaterowie? Tu kolejne zaskoczenie. Bo wbrew oczekiwaniom wiodącą postacią nie jest ani Gianni Versace, ani jego partner, ani siostra Donatella Versace (siłą rzeczy nie opowiem wam zatem ani o Edgarze Ramírezie, ani o Penélope Cruz, których występ jest poprawny, acz stanowi jedynie tło). W centrum zainteresowania twórców stoi Andrew Cunanan, a serial nie tyle śledzi moment tytułowego morderstwa, ile raczej traktuje je jako punkt wyjścia. Fabuła zagląda do życia mordercy, co ma pomóc w stworzeniu hipotezy, dlaczego do owego morderstwa doszło. Celowo używam słowa “hipoteza”, ponieważ twórcy zastrzegli, że choć opierali się na faktach, to jednak niektóre wydarzenia musieli wymyślić na potrzeby fabuły, przez co nie należy odbierać jej jako autentycznego zapisu zbrodni wyjętego prosto z policyjnej kartoteki.

Rolą serialu było zatem zajrzenie do psychiki mordercy. Jego przeżyć, dylematów, emocji. Zaburzenie chronologii pozwoliło z każdym odcinkiem coraz bardziej zbliżać się do postaci Cunanana. Ale i tak największą rolę w jego prezentacji odegrał Darren Criss. Znany z serialu Glee aktor wykonał niesamowitą pracę na planie Zabójstwa Versace, ponieważ stworzył postać, która na długo zostanie zapamiętana przez widzów. Wręcz pokwapiłbym się o sformułowanie, że to jedna z ciekawszych kreacji seryjnego mordercy w historii produkcji kryminalnych. Jego umiejętne zawarcie w jednej postaci znamion szaleństwa i psychozy, niespotykanej inteligencji, obycia, charyzmy oraz siły perswazji sprawia, że trudno oderwać od Crissa wzrok, nawet wiedząc, jak wielkie zło wykreowana przez niego postać uosabia.

Darren Criss zdołał jednak przefiltrować wszystkie złe emocje związane z serią morderstw, jakich dopuściła się grana przez niego postać, zachęcając do spojrzenia na Cunanana z zupełnie innej perspektywy. Mamy tu zatem do czynienia z czymś w rodzaju relatywizmu moralnego, gdyż Andrew z pełnokrwistego antagonisty staje się postacią, z którą można i chce się sympatyzować. Zabieg ten jednak w pierwszej kolejności został zastosowany, by zwrócić uwagę na to, przeciwko czemu Cunanan manifestuje. Niejednokrotnie daje bowiem do zrozumienia swoim ofiarom, że nie godzi się na to, w jaki sposób traktowani są homoseksualiści. Uczucie odrzucenia, a co za tym idzie, niespełnionej miłości, wzmaga w nim potrzebę chorego buntu.

Może i facet zasłużył sobie na koniec, jaki go spotkał, ale nie zmienia to faktu, że za sprawą tej w właśnie postaci w telewizji mógł się pojawić wyjątkowo wiarygodny i sugestywny komentarz do sytuacji homoseksualistów, uciskanych i marginalizowanych przez społeczeństwo niemal na każdym kroku. I mówiąc całkowicie szczerze, w ogóle nie spodziewałem się, że produkcja ta wywoła we mnie podobne wnioski.

Jest taka scena, w której Versace waha się, czy powinien dokonać coming outu podczas udzielanego wywiadu i ogłosić światu, że jest gejem. Liczył się bowiem z tym, że mogłoby to wyraźnie nadszarpnąć jego reputację. Mimo negatywnej opinii swej siostry w końcu postanawia ujawnić światu prawdę. Na przeciwnym biegunie stoi prostytuujący się Cunanan, niemogący odnaleźć miłości, łaknący nieustannej uwagi, uciekający się do mitomanii, podyktowanej chęcią pozyskania sympatii i zaufania. Scena, w której chce zaprosić do tańca swego kolegę na publicznej imprezie, kontrastuje z zachowawczą postawą Versacego. Cunanan także miał swoją cierpliwość, ale w pewnym momencie chęć powetowania bólu wzięła górę. I choć jest to słabe, to jest też prawdziwe.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA